Wpis z mikrobloga

Może to i trochę #boldupy ale mam takie przemyślenie.... czy rodziny wielodzietne chcą i potrzebują reprezentacji w TV, oraz czemu akurat TAKĄ reprezentację mają? Otóż pewne osoby życia publicznego, tak to nazwijmy, rościły sobie prawo do mówienia i pisania o wielodzietnych. Mimo, że jest to normalny model rodziny, po prostu inna droga, to poprzez ich wypowiedzi, wielodzietni mogą zacząć czuć się jak jakieś dziwadła. Najbardziej mnie irytuje, że samo sobie tworzą jakieś fałszywe stereotypy o wielodzietnych, a potem z dumą i przytupem je "obalają" na kolejnych konferencjach, kazaniach czy rekolekcjach (SIC!), oraz w książkach i artykułach. Jakby posiadanie większej ilości dzieci było jakimś dziwowiskiem, żeby to wyciągać i pokazywać ludziom "ej, my jesteśmy normalni", czyniąc tym samym krecią robotę. Poza tym, czemu nie wypowiada się, nie pisze książek osoba, para, która swoje mnóstwo dzieci już wychowała i puściła w świat, a nie kobieta, która przygodę dopiero zaczyna? No jakoś mi to bruździ. Nie piszę to, by słyszeć w TV na swoją osobą gromy pana publicysty, czy artykuły ad personam od jego małżonki na rodzinnym portalu, czy coś, ale tak mnie to zastanawia i trochę denerwuje. Kiedy oni się lansują i mówią o rodzicielstwie wielodzietnym, ktoś przeca gdzieś z ich dziećmi siedzi? Nie oni...

Ja też jestem z rodziny wielodzietnej i z takimi rodzinami, siłą rzeczy moi rodzice się zadawali. Wiadomo, nie tylko, ale jakoś tak ich było dużo w okolicy. I pamiętam zupełnie inny obraz, odmienny od tego, który mądrze się teraz lansuje przez pewne osoby w TV, czy w książkach.

Przede wszystkim nigdy nie usłyszeliśmy od nikogo pogardy ani nic. Zawsze podziw, miłe słowa, jakiś słodycz dla dzieciaków. Ale nigdy nikt nas nie traktował jak dziwadła. Dlatego nie wiem skąd takie przeświadczenie od Państwa, nazwijmy ich "reprezentantów". Dzieci zawsze schludnie ubrane, zadbane, ZWYKŁE. Nie można wmawiać innym, pod pretekstem, że "nie jesteśmy gorsi", że "jesteśmy lepsi". Bo sprawa ilości dzieci jest delikatną i intymną sprawą każdego.

Obrazy, które pamiętam:
1. Sąsiadka własnymi rękoma z mężem stawiała dom. Takie były czasy, że nie było stać ludzi na ekipy remontowe. Przeprowadzała się będąc w ciąży czwartym dzieckiem, wiozła meble z mieszkania w bloku do domu na wózku dwukółku, na którym oprócz mebelków czy worków z ciuchami siedziały sobie dzieciaki i machały nóżkami, a ona ten wózek ciągała, w tę i z powrotem. Kiedy już się przeprowadziła, nie miała niańki ani sprzątaczki. Pamiętam jak z Mamą na spacerze zaglądałyśmy do niej, to nogą bujała wózek z bliźniakami, zmywając przy tym na kolanach podłogę. Zawsze miała śliczne firaneczki i zadbane włosy. Nie wiem kiedy to robiła, nie afiszowała się. Organizowała basen osiedlowy, jak takowy dzieciom kupiła (ʘʘ) Nie napisała książki, nie jeździła do TV, bo przecież, była normalną matką. Normalnej rodziny.

2. Kobieta mi najbliższa, moja Mame. Wychodziła do pracy, kiedy spaliśmy jeszcze, jak Tate był na dyżurze, przychodziła babcia, co 3h ubierała nas, najmłodsze do wóza i szliśmy na spacer do pracy Mame, żeby mogła bobo nakarmić, bo gady wszyscy gardziliśmy butlą, a potem do domu. Wracała po 15, ogarniała po naszej działalności dom. Babcia wychodziła jak Mame wchodziła, nie zostawała dłużej. Jak Tate akurat był, było w miarę ogarnięte i ugotowane, jak nie, to sama to robiła, chyba, że zostawała dłużej na radę pedagogiczną, czy coś, to babcia gotowała jeszcze. Gotowała. Potem dawała jeść i szła do ogrodu (jak był akurat sezon), tam odpoczywała "robiąc grządki" i wracała. Każdy musiał zjeść co miał na talerzu, potem lekcje. Nawet jak nie chodziliśmy do szkoły jeszcze siedziała z nami i nas uczyła różnych rzeczy, żeby nam łatwiej było potem. "połącz kropki", czy inne kolorowanki albo szlaczki. Potem my harcowaliśmy, ona robiła rzeczy do pracy, potem wspólne gry planszowe czy posiadówka zwykła, kolacja, myć się, bajka i spać. Przez jakiś czas myślałam, że dorośli nie śpią. Bo nigdy tego nie widziałam. Nawet jak lazłam do niej w nocy, ona miała otwarte oczy, jakby wiedziała, że przyjdę. Kiedyś inna sąsiadka ją podziwiała, mówiła "Pani to ma cierpliwość, razem do Kościoła ze wszystkimi? Ja czasem sama się nie mogę jedna wyszykować!" Nigdy hejtu. Nie napisała książki, chociaż jesteśmy już dorośli, nie chodziła uczyć ludzi na rekolekcjach. Bo była normalną matką, normalnej rodziny. I nie było bzdur, jak w niektórych książkach, że "każdy musi dostać to samo, bo inaczej dzieci robią awanturę", albo budzenie rodziców po prezenty na dzień dziecka. Jak koś zasłużył, to dostał, jak nie to nie. Awanturować się nie było po co...( ͡° ͜ʖ ͡°)-

I takich przykładów mogłabym mnożyć. Żadna ze znanych mi wielodzietnych matek nie siedziała w domu, każda pracowała tak czy inaczej... żadna nie miała niańki czy sprzątaczki, każda sama panowała nad tym, na co się przecież z własnej woli zdecydowała. Każda uważała się za normalną matkę normalnej rodziny, bo tak było i jest. Ilość dzieci to kwestia kto i na co się decyduje, a nie jakieś bohaterstwo czy oddzielna grupa społeczna! Dlatego to zamieszanie, które się ostatnio zrobiło w około wielodzietnych, te książki (kilka ich wyszło), te wywiady w TV, czy konferencje... strasznie mnie i dziwią i wnerwiają. Bo co my, jacyś od niedawna powstali, czy jakieś dziwadła, żeby tak o tym rozprawiać? Kurde, zwykli ludzie, zwykłe rodziny! Po co szukać w ch#ju rdzenia? O czym tu wypisywać książki? Co za Show? EEEEEEEHHHHH.

chyba #popularnaopinia #gorzkiezale ale też #truestory no i #terlikcontent


  • 4
  • Odpowiedz