Wpis z mikrobloga

Jakoś mimo mojego wszędobylstwa na #lodz Street Food Festival wczoraj byłem dopiero pierwszy raz. Wcześniej dużo o tym czytałem, dużo słodkich słów. Wcześniej się nie składało, ale wczoraj jechałem tam podekscytowany i nastawiony na to, że wrócę z pełnym żołądkiem wspaniałych, zdrowych smakołyków z "budek" typu moja ukochana i na piedestale stawiana GASTROMACHINA.

No to Gastromachina też była i stała tam chyba tylko dla przykładu. Poza tym wszystkie moje wyobrażenia zostały przewrócone do góry nogami.

Stoiska na hali właściwie od początku do końca nie miały nic wspólnego z ulicznym żarciem. Najciekawsze chyba były pierogi. Kup se pieroga ale jak chcesz zjeść na ciepło (no chyba po to tam pojechałem) to najwyżej z mikrofali. Dzięki bulwo.
Nie wiem też co tam robiła Chałwa, ale wziąłem, bo różowy lubi. 20 zł za kawałek wielkości batonika. Spoko.

Za cenę 6zł można było zjeść np. Kaszankę w bułce. Nawet dobra, tylko szkoda, że mój telefon jest od niej dłuższy (nie, nie przesadzam).

No i oczywiście oscypki. No #!$%@?ć.jpg . Ja wiem, że niema odpustu bez "oscypka", bardzo je lubię z resztą i tak na prawdę były pyszne. Ale serio? To jest żarcie uliczne? Najwyżej przetarcie zębów, bo chyba nie wyjdę na obiad na oscypki.

Dobra, na zawnątrz parę budek z burgerami. Nie próbowałem, bo jak wyżej wspomniałem: jestem wierny Garstomachinie. Ciekawostką była buda, w której sprzedawali ślimaki. Niestety też nie spróbowałem, bo różowy wyszarpał mnie sprzed menu i kazał uciekać, bo "tu robaki jedzą". Trudno, może następnym razem :)

Co mnie zaskoczyło: Grzaniec Galicyjski jest dobry! Zawsze omijałem z daleka, ale tu nie było w sumie nic innego sensownego do picia i cieszę się, że spróbowałem. Może to nie jest level grzańca z przypadkowo spotkanej bacówki w górach, ale na prawdę w knajpach ciężko o lepszy.

Gdybym lubił słodkie, to na pewno spróbowałbym kebaba czekoladowego. Genialna ciekawostka, ale nie moje smaki, więc się nie wypowiem.

Na koniec zostawiłem sobie Smaki Celtyckie. Stwierdziłem, że to będzie wisienka na torcie. Uwielbiam mięso i widząc wolno opiekaną szynkę na ruszcie prawdopodobnie zostawiałem po sobie plamy śliny na drodze przechodząc obok.

I co? Pajda z szynką kosztuje 15zł. Jest to kromka chleba, no owszem duża ilość szynki i plaster ogórka kiszonego. Podchodzi to już pod cenę obiadu a co mamy w zamian? kromkę chleba z dużą ilością szynki. Smacznej, ale tyłka to ona jednak nie urywa. Z resztą już pomijam fakt niewymiernej ceny, nie jechałem tam oszczędzać, ale wracamy do idei:

sądziłem, że to festiwal nowej ery żarcia na ulicy. Kromka chleba z szynką (choćby nie wiem jak dobra była) w nic nie spakowana, możliwa tylko do zjedzenia przy stoliku, pierogi z mikrofalówki albo oscypki, które najwyżej mogą być dodatkiem do obiadu raczej się nie wpisują jak dla mnie w żarcie uliczne. Chałwa czy butelkowane "EKO!!!" wina raczej też.

Jak dla mnie to powinno się raczej nazywać "targi żarcia ulicznego i odpustowego z elementem promocji regionalnych wyrobów". Street Food Festival to jednak dla mnie nie jest.

Zostawiłem tam sporo kasy, wyszedłem w sumie głodny i najlepiej wspominam grzańca.

Dobrze, że w Insert Coin mają Mortal Combat ( ͡° ʖ̯ ͡°)

pozdro
  • 9
@npsr: Nie byłem w tym roku ale zdaje się zawsze jest podobnie, nie jest tanio ale żarcie jest niezłe i można spróbować czegoś więcej niż typowy kebab czy burger. dania też raczej pozwalające się najeść (mój różowy nigdy nie zjadł na raz) i są to wersje bogatsze i świeższe niż przeciętna buda. Kwestia nastawienia ale też wolałbym mniejsze porcje w jakiś symbolicznych cenach żeby można było spróbować wielu rzeczy bez rujnowania
@Sepzpietryny: Może i jestem wybredny. Mam to szczęście, że mieszkam w Łodzi i jem to, na co mam ochotę codziennie. Sam wiesz, że połowę swojego życia spędzam w różnych lokalach i ciężko mnie chyba już zaskoczyć. To jeden z elementów, za który kocham to miasto. No a człowiek, który ma pod ręką wszystko, staje się wybredny.

Ale jak dla mnie to jednak nie jest żaden festiwal żarcia ulicznego a kiepsko zorganizowane
@npsr: Ten strit fud festiwal jest fajny na początku jak się próbuje te oryginalne dania typu ślimaki, kebaby czekoladowe itp. Ale chyba większość wystawców się powtarza i nie ma po co tam za często jeździć.
@npsr: Potwierdzam, wiosenna edycja była o wiele fajniejsza, tylko wtedy jest od #!$%@? ludzi, trzeba się przeciskać między rodzinami z wózkami i dziadkami chodzącymi w tempie żółwia. Prawdą jest też to, że wystawcy się powtarzają, ale nie jest to aż tak złe, nie da się zjeść wszystkich fajnych rzeczy na jednej edycji.
A co do porcji- część wystawców robi pokazowe potrawy w mniejszej ilości za 5 złotych.