Wpis z mikrobloga

- A ta w czerwonej kurtce?
Wychyliłem się z balkonu. Dziewczyna w czerwonej kurtce i niebieskiej czapce z pomponem szła wesołym krokiem po drugiej stronie ulicy. Daleko. Nie da rady.
- Nie dasz rady.
- Dam.
- Nie.
- To patrz.
Śnieg jest jedną z niewielu rzeczy, przez które Lizzie zapomina o swoim starannie kreowanym wizerunku. Od kilku tygodni jej główną rozrywką jest rzucanie śnieżkami w przechodniów.
Cóż, nie wiem kim była dziewczyna w czapce z pomponem. Nie wiem dokąd szła, ani o czym myślała przechodząc koło bloku Lizzie, ale jestem pewien, że przelatująca trzy milimetry przed jej twarzą śnieżka była dla niej zaskoczeniem.
- Otarło jej nos.
- Nie otarło.
- Otarło. Liczy się jako trafienie.
- Nie.
- NUDZI WAM SIĘ?! - dziewczyna w czapce z pomponem w końcu odkryła kto przeprowadził nieudany zamach na jej życie, i teraz stała z rękami założonymi na biodra, patrząc się w naszą stronę.
- PRZEPRASZAM! TRAFIŁAM CIĘ?
- NIE, ALE TO NIC NIE ZMIENIA!
- Cholera.
- Mówiłem.
- Niech będzie - Lizzie wyjęła z kieszeni paczkę swoich pedalskich cienkich fajek, i podała mi dwie. Zakłady urozmaicają rozrywkę, która sama w sobie robi się nudna po jakichś 15 minutach - chodź, i tak musimy już iść.
Dziewczyna w czapce z pomponem liczyła chyba na dłuższą konwersację, ponieważ dalej stała po drugiej stronie ulicy, patrząc na nas mniej więcej tak, jakbyśmy właśnie zabili jej psa. Wydawało mi się że że krzyczała jeszcze coś o „#!$%@? patologii“ gdy wchodziliśmy z powrotem do mieszkania, ale byliśmy już do tego przyzwyczajeni.
Do domu wróciła właśnie Natalia, młodsza siostra Lizzie. Ciekawa dziewczyna. Ładna, mądra, sympatyczna. Specyfika jej osoby polega na tym, że nie ma w niej kompletnie nic specyficznego. Na początku naszej znajomości trzy razy jej się przedstawiałem, bo nie byłem w stanie zapamiętać jej twarzy. Podejrzewam że to pośrednio przez nią Lizzie nie dogaduje się z rodzicami. Prawdopodobnie już za pierwszym razem próbowali stworzyć Natalię, i Lizzie traktują jako efekt uboczny, który po osiągnięciu celu w postaci drugiej córki stał się kompletnie zbędny. Co ciekawe, nie wpływa to negatywnie na relacje między jedną a drugą. Lizzie uważa, że większość jej rodziny to debile (podobnie jak w ogóle większość ludzi których spotyka) ale sama Natalia jest prawdopodobnie jedyną osobą na tym świecie, której okazuje jakiekolwiek pozytywne uczucia.
To znaczy wtedy, kiedy nikt nie patrzy. Przy ludziach udaje, że siostra jest jej absolutnie obojętna. Wiecie jak jest. „Natuś, zostawiłam ci sałatkę w lodówce“ niespecjalnie pasuje do melancholijnego wizerunku, nad którym Lizzie bardzo starannie pracuje.
Natalia pomachała mi z progu, pocałowała siostrę z uczuciem w policzek, po czym skierowała się do kuchni. My w tym czasie zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.
Jakiś czas temu wspomniałem Lizzie, że powinniśmy czasem zająć się czasem czymś nieco ambitniejszym niż rzucanie śnieżkami w przechodniów i palenie szlugów.
Cóż, chyba wzięła to sobie do serca, ponieważ dzisiaj stwierdziła, że pójdziemy do galerii sztuki na wystawę malarską dotycząca wielorybów. W sumie średnio podobał mi się ten pomysł, ale z jakiegoś powodu się zgodziłem.
Zanim wyszliśmy podszedłem jeszcze do kuchni, żeby wyrzucić dwa pedalskie papierosy które od niej wygrałem. Nie palę tego gówna, ale gdybym ich nie brał, to zabawa nie miałaby żadnego sensu.

Po dotarciu pod galerię zaczęliśmy szukać wejścia. Okazało się to dosyć trudne, bo na wielorybniczą wystawę malarską przeznaczona była tylko jakaś mała sala, a ze względu na to, że reszta galerii była dzisiaj nieczynna, nikt się nie kłopotał z otwieraniem głównego wejścia. Na naszą wystawę prowadziły drzwi z tabliczką „wejście dla personelu“, który ktoś próbował nieudolnie zakleić kartką z wykonanym za pomocą markera napisem „WYSTAWA MALARSKA“ i narysowanym na dole wielorybem. Przed drzwiami stał ochroniarz. Lizzie podeszła do niego starając się wyglądać kulturalnie.
- Dzień dobry, my na wystawę.
- Bilety poproszę.
- Ale my jesteśmy od Artura.
- Jakiego Artura?
- Organizatora.
- Organizator ma na imię Marcin.
- No tak. Od niego właśnie.
Przekaz jaki niosło ze sobą spojrzenie ochroniarza był jasny: „nie wierzę wam, ale płacą mi tak mało, że mam to w dupie“.
- Zapraszam.
Weszliśmy do środka, mijając kobietę w czarnej sukni i z pomalowanymi na czerwono ustami. Po chwili podszedł do nas brodaty koleś w brązowej marynarce.
- Przyszliście! Jak wam się podoba?
Artur. Marcin właściwie. To nie jest żadne oszustwo. Gościu ma ksywkę Artur, bo przyszedł kiedyś na jakiś bal przebierańców w podstawówce przebrany za Króla Artura. Normalnie wszyscy mieliby to gdzieś, ale gdy jakiś dzieciak w ramach żartu strącił mu koronę z głowy mówiąc że „teraz już nie jest królem arturem“, ten #!$%@?ł mu w twarz swoim drewnianym mieczem z napisem „ESKALIBUR“. Dzieciaka z pękniętą kością policzkową zabrała karetka, a Marcina prawie wyrzucili ze szkoły, no ale od tego czasu wszyscy zwracali się do niego Artur, bo nie chcieli oberwać. Podobno teraz już nie nosi ze sobą swojego eskalibura, ale lepiej nie ryzykować.
Osobiście uważam go za idiotę, i nie wiem po co się z nim zadajemy. Lizzie twierdzi że warto, bo non stop załatwia nam wejścia na jakieś wydarzenia które organizuje, a że jest osobą desperacko szukającą akceptacji w społeczeństwie, to organizuje coś cały czas. Ja mam jednak pewne wątpliwości co do tego, czy warto znosić jego towarzystwo dla wejściówek na wystawy malarskie o wielorybach.
Dlatego też wykonałem taktyczny odwrót, zostawiając Lizzie na jego pastwę, a sam poszedłem oglądać obrazy. Gdy przechodziłem obok jednego z nich, usłyszałem kobiecy głos ociekający artystycznym wyczuciem.
- Ach. Rekin wielorybi.
Odwróciłem się. Kobieta. Czarna sukienka, czerwona szminka. Nie wiedziałem że na wystawach sztuki obowiązuje dress code.
- Słucham?
- Rekin, ale jest jak wieloryb. To metafora. Pokazuje, że narzucona nam od urodzenia przynależność nie definiuje tego kim jesteśmy. Czy to nie piękne?
Popatrzyłem na nią jeszcze raz. Nie wyglądała na upośledzoną.
- Rzeczywiście. To bardzo głębokie.
Chyba zyskałem w jej oczach opinię człowieka na jej poziomie. Możliwe że wzięła mnie za artystę, bo nie zdążyłem się przebrać i miałem akurat na sobie ubłocone buty i kurtkę z rozerwanym rękawem, a do tego od 3 dni się nie goliłem.
- A co pan myśli o tym? - kiwnęła głową w kierunku kolejnego obrazu. W sumie był na nim jedynie wieloryb w wodzie, ale cały obraz był przekreślony przecinającymi się pod kątem prostym liniami.
- To metafora.
- Hm - kobieta przechyliła głowę - metafora czego?
- Wieloryb symbolizuje grubych ludzi.
- Ach. A linie?
- Obserwator patrzy na wieloryba zza krat.
Kobieta zrobiła minę, która prawdopodobnie miała dać do zrozumienia, że jest w stanie głębokiej kontemplacji.
- Dlaczego obserwator jest za kratami?
- Nie obserwator. Wieloryb.
- Ach. Dlaczego?
- Bo symbolizuje grubych ludzi.
- Dlaczego grubi ludzie mieliby być za kratami?
- Bo są grubi.
Kobieta popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym, że zaczyna się gubić.
- Otyłość przecież nie jest karalna.
- Ale powinna być. To właśnie sugeruje autor.
- Tak pan uważa?
- Ja to wiem. Jestem krytykiem sztuki. Specjalizuję się w malarstwie wielorybniczym.
- Ach - kobieta popatrzyła jeszcze raz na obraz - tak, teraz też to widzę. Wspaniałe dzieło.
- To prawda.
Rozejrzałem się. Artur stał przy drzwiach od kibla zaczepiając jakąś dziewczynę w kapeluszu. Nigdzie na sali nie zauważyłem Lizzie, więc zostawiłem kobietę w czarnej sukni analizującą obraz przedstawiający wieloryba jadącego na wielbłądzie i skierowałem się do wyjścia. Lizzie stała przed drzwiami z nieodpalonym papierosem w ustach i grzebała w torebce. Wiedziałem że nie obejrzała ani jednego obrazu. Po chwili podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
- Skończyłeś już oglądać wystawę?
- Tak.
- Ja też. Chodźmy stąd.
Zaczęliśmy iść w kierunku przystanku. Lizzie dalej grzebała w torebce.
- Chcesz ognia?
- Daj - gdybym nie zapytał, grzebałaby w tej torebce do jutra - podobała ci się wystawa?
- Tak - podałem jej zapalniczkę, po czym szliśmy chwilę w milczeniu.
- Kocham sztukę.
- Ja też.

#coolstory #historiebezpuenty #lizzie