Wpis z mikrobloga

SPOILER: NOWY MAD MAX JEST ZA-JE-BI-STY!

Nie za bardzo lubię używać tego powszechnego ostatnimi czasy przymiotnika-wytrycha. Ale sam mi się wyjątkowo ciśnie na usta, w momencie gdy słowa takie jak "świetny", "fenomenalny", "miodny" nie oddają tego co się działo w sali kinowej. A była tam adrenalina, krew i czysta rozrywka. Amerykanie określają to po prostu jako fucking awesome.

Nie będę się rozpisywał za bardzo o częściach pierwszej i drugiej serii pokazywanych przed seansem wieczoru, bo są one obie 10/10 w swoim własnym zakresie. Służyły one jako przypomnienie sobie historii Maxa Rockatansky'ego, nostalgiczne ujrzenie filmów dzieciństwa na dużym ekranie, ale przede wszystkim kontrast między kinem akcji z lat 80' a współczesnym.

Właśnie to na samym początku mnie trochę skołowało i sprawiło że wstęp jakoś mnie nie powalił, a wręcz odrzucił. Wszystko było... inne. Takie nowe i płynne. I wyraźne. Ale wystarczyło, że włączyła się akcja, abym zapomniał o tych wątpliwościach i stwierdził, że jest dobrze. Bo choć w porównaniu z poprzednimi częściami wszystkiego jest więcej i limitów praktycznie nie było - wszak więcej jest ludzi, lokacji, wybuchów, samochodów, a wszystkie są bogatsze, bardziej pstrokate, różnorodniejsze, to jednak ten rozmach niekoniecznie musi być zły. Jest oznaką zmiany czasów.

Wstęp pozwolił od razu stwierdzić, że Tom Hardy godnie zastępuje Mela Gibsona w roli Maxa Rockatansky'ego, a nawet więcej, dodaje coś od siebie ubogacając tę postać swoim własnym, świeżym tchnieniem. Po kilkunastu minutach, jesteśmy rzuceni na głęboką wodę z natychmiastowym pościgiem - kluczowym elementem całego filmu. I cały czas coś się dzieje. Wybuchy, strzały, akrobacje powietrzne, to wszystko tam jest i trzyma w napięciu od początku do ostatnich minut. Psy szczekają, karawana jedzie dalej, rzadko się zatrzymuje, a jak się zatrzymuje to tylko dlatego, że zaraz będzie jeszcze więcej adrenaliny, więcej akcji. To wszystko jest wspomagane zdumiewającą oprawą audiowizualną. Pustynia nie wyglądała tak pięknie i kolorowo od czasów Lawrence'a z Arabii (nasycenie kolorów zastosowane w post-produkcji to było genialne posunięcie), a fotosy z co drugiego ujęcia mógłbym sobie powiesić na ścianie jako dość interesujący obraz, zachwycający pejzaż. Muzyka natomiast jest tym najbardziej zauważalnym elementem, sygnalizującym że poszliśmy z duchem czasu. Instrumentale znane z poprzednich części pojawiają się rzadko, wypierane przez agresywną muzykę elektroniczną, która jednakowoż pasuje do całości. Junkie XL ma o tyle charakterystyczny styl, że brzmi tak jak brzmiałby Hans Zimmer podłączony do 230 V.

Niestety, wiele osób będzie niezachwyconych, bądź nawet poirytowanych rdzeniem filmu - historią. Nie ma co się oszukiwać, że fabuła jest bardzo prosta i jest niczym więcej jak schematem: "Dostać się żywym z punktu A do punktu B". Jednak postawię się w roli obrońcy Fury Road, jak i całej serii. Osoby oczekujące ambitnej, wielowątkowej fabuły z licznymi niespodziewanymi zwrotami akcji w filmie z serii Mad Max zapraszam serdecznie do usunięcia konta. Wszak nawet pierwsza część serii, ta najbardziej uziemiona w rzeczywistości i najbardziej rozwinięta fabularnie była niczym innym jak wariacją starego jak świat motywu "twardy glina zadziera z niewłaściwymi ludźmi" osadzoną w lekkim post-apo. Historia nie musi być na miarę Szekspira, żeby uznać ten film za świetny. Wystarczy żeby była "OK". Magia całej serii polega na oparciu filmu na klimacie budowanym na unikalnych postaciach i ich osobowościach, a nie na tym co one robią, czyli jakimś oryginalnym ciągu przyczynowo-skutkowym per se. W tym aspekcie Fury Road nie zawodzi. Wszystko w konwencji "szaleństwa" - coraz to dziwniejsi antagoniści i protagoniści pod względem nie tylko designu (w tym względzie departament odpowiedzialny za makijaż i kostiumy spisał się na medal) ale też osobowości, sprawiający co chwila, że widza zastanawia się: "A jaka jest jego/jej przeszłość? Co sprawiło, że ten bohater zachowuje się tak jak się zachowuje?" Sam zadałem sobie to pytanie kilkukrotnie, wiedząc, że jest retoryczne, bo liczy się tylko tu i teraz widziane oczami Maxa.

W tym momencie, muszę coś sprostować. W internecie po premierze filmu pojawiły się zarzuty, jakoby tytułowa postać dla całej serii, Max Rockatansky został zepchnięty na margines przez Imperatorkę Furiosę, graną przez Charlize Theron, w imię politecznej poprawności i równouprawnienia płci w kinematografii. Fakt, gdyby podliczyć czas kiedy każde z nich pojawia się na ekranie, otrzymalibyśmy dość zbliżone wyniki, to jednak ani przez moment nie ma wątpliwości kto rozdaje karty i kto jest głównym protagonistą. Zdarza się kilkukrotnie, że Furiosa ratuje Maxa z opresji, ale dokładnie tyle samo razy te role się odwracają. To co mogło zaskoczyć co bardziej zacofanych widzów, to to że postać grana przez Theron jest bohaterką z krwi i kości, z własną przeszłością i motywacją. Nie jest damulką w opałach, czekającą na wybawienie przez księcia, ale sama bierze sprawy w swoje ręce. Film wielokrotnie udowadnia, że w świecie post-apokaliptycznym kobiety są w stanie sobie poradzić tak samo dobrze jak mężczyźni i tak samo dobrze pasują na główne role w filmach akcji. Ale w czym tym jest nachalny feminizm? Jeżeli tak uważacie, to mianem feministycznej propagandy musicie określić także całą serię Obcego, czy Terminatora 2, a przy okazji #!$%@?ąć się w ten pusty łeb.

Słowem podsumowania, wyszedłem z kina z zaspokojonymi oczekiwaniami, ale też lekkim niedosytem - tym takim pozytywnym, bo nie mogę się doczekać kiedy znowu ujrzę Toma Hardy'ego przemierzającego bezdroża pustynnej Australii swoim V8. Wiem, że teraz zapewne przeczytam wszystko co znajdę o tym filmie, a za parę dni pójdę ponownie do kina na ten seans i bynajmniej nie będę tego uważał za stratę czasu bądź pieniędzy. Jednakowoż, uważam też że to nie jest film ani seria dla wszystkich, a czytając niektóre komentarze choćby z Mirko w stylu "Bardziej #!$%@? widowiska nie pamiętam. Świat był sztuczny i beznadziejny" tylko się w tym utwierdzam. To nie jest wysoka intelektualna stymulacja rodem z Bergmana, a zwykły letni blockbuster, a jego osiągnięciem w tym względzie jest to że pzynajmniej nie obraża inteligencji widza, jak wiele innych z tego gatunku. Składam też pokłony panu Georgowi Millerowi, za to że nie poszedł na łatwiznę i nie stworzył nostalgicznego homage'u dla złotej ery kina akcji, czyli lat 80. i wczesnych 90. On zaktualizował motywy, idee przyświecające tamtym filmom dostosował do naszych czasów, nie zmieniając rdzenia. Jest inaczej, ale w duchu tamtych kultowych klasyków. Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że ten film może się stać początkiem nowej (starej) ery, wysokobudżetowych filmów robionych dla dojrzałego widza. Jako widownia powinniśmy czuć się obrażeni tym, że reżyser musi się martwić tym aby nie pokazać kropli krwi, jakiejkolwiek nagości i żeby nie padło więcej niż jedno "#!$%@?!" przez cały film, bo inaczej film w ogóle nie wejdzie do produkcji, bo przecież nikt nie pójdzie na film dla dorosłych od 15/18 roku życia. Taka jest mentalność reżyserów, którzy decydują jakie filmy są tworzone, a jakie nie. A my, możemy to zmienić wyłącznie naszymi portfelami. Nie mogę na to położyć dostatecznego nacisku: Jeżeli chcecie zobaczyć więcej filmów akcji robionych bez skrępowania i ocenzurowania, idźcie zobaczyć ten film w kinie. Nie czekajcie na camy i ripy. Takim sygnałem mógł być świetny Dredd, ale niestety, nikt go w kinie nie obejrzał i nie zwrócił nawet 1/4 swojego budżetu. Albo Kingsman, który nie wstydził się brutalności i krwi i fani to docenili - spisał się dobrze, zarobił więcej niż oczekiwano, więc będzie sequel: tak to działa w chłodnym i analitycznym kapitalistycznym świecie.

tl;dr Jeśli lubisz rozrywkę i filmy akcji to idź zobaczyć ten film.


#madmax #film #filmy #kino #recenzja
Pobierz
źródło: comment_XnGSlOq7d7cSRcw4P8WdYkqMW0bn0fBX.jpg
  • 4
@Joz: Mówisz, że nie jest to film feministyczny, a już w samej recenzji musiałeś uraczyć nas gadką o silnych kobietach i damach w opresji. Bo przecież wiadomo, że z definicji film z tym pierwszym typem kobiet jest lepszy, a z drugim - gorszy. Tak mówią na Zachodzie i uraczą nas gadką o tym przy każdej recenzji filmu. Jak widzę, zaczyna to stopniowo przenikać i do naszego internetu. Feministycznej propagandy nie widzi
@Madet: To, że kobiety są przedstawiane na równej pozycji tak jak i mężczyźni nie świadczy o jakimkolwiek feminizmie, ani tym bardziej propagandzie czegokolwiek. Świadczy o zdrowym rozsądku twórców, bo przecież kobiety i mężczyźni są i powinni być równi.

Mówię o tym, że w przypadku tego filmu nie nastąpiło żadne wciskanie nam do gardła motywów "silnych kobiet które nie potrzebują żadnego faceta", bo wszystko wyszło naturalnie i do tego nie ma zarzutów.
Nie ma czegoś takiego jak zdrowy rozsądek, nie ma czegoś takiego jak najlepsze poglądy. Zależą one od wyznawanej przez nas ideologii. Na przykład feminizmu. A nawet same pojęcia, jak "równość" czy też właśnie "feminizm", potrafią być w zaskakująco różny sposób interpretowane. W każdym ja nie lubię jak próbuje mi się wciskać jakąkolwiek ideologię, nawet jeżeli się z nią zgadzam. Męczy mnie ideologizacja wszystkiego i Policja Myśli, która każe tępić wszelkie odstępstwo. Nawet