Wpis z mikrobloga

#postmanstories

E. był rzadkim gościem w przybytku pana A. Tak w ogóle, to nieczęsto spotykałem go gdzieś indziej, niż w jego własnym domu. Może dlatego , że było dzisiaj ciepło i słonecznie, a może dlatego , że chciał się napić piwa, ze swoim kolegą A., postanowił opuścić swoje lokum.

Gdy przyszedłem pan A. i E. otwierali już po kolejnym piwie. Wszedłem do warsztatu, przywitałem się i zwyczajowo zająłem krzesło umiejscowione niedaleko wyjścia. E. spojrzał w moją stronę.

- A co ty tam robisz? - zapytał i wziął sporego łyka piwa.
- Kręcę papierosa. Życzysz sobie jednego? - zaproponowałem uprzejmie i oczekiwałem odpowiedzi.
E. popatrzył na mnie uważnie, rozważając propozycję.
- Nie, dzięki. Jak byłem w twoim wieku też paliłem. Od wypadku tylko piję.
Spojrzał na butelkę i wziął kolejnego łyka, a ja odpaliłem papierosa.
- Wypadku? Nie wiedziałem, że miałeś jakiś.
- No miałem. To dawno było. Pewnie Cię jeszcze na świecie nie było. W '78. Szczęście, że chodzę. Lekarze mówili, że ledwo przeżyłem. Dźwig na mnie spadł. - uśmiechnął się i pociągnął z butelki.
- Ale jak to dźwig na Ciebie spadł? - zapytałem zaskoczony jednocześnie wyobrażając sobie, jak E. szedł ulicą, rozmyślając co zje na obiad i znalazł się w złym miejscu i złej porze.
- W tym '78 pracowałem jako dźwigowy. Młody byłem. Rano zadzwonił brygadzista, że mam pojechać na jakiś ośrodek. Przyjechali filmowcy z Wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych i chcieli nakręcić film o pracy dźwigowego. Pojechałem na miejsce tym moim dźwigiem. Zaczęli filmować. Miałem przenieść kawałek konstrukcji do jakiegoś baraku. Podniosłem to i nagle ramie się urwało. To taki dźwig był, że ramie zamontowane było za kabiną. Wszystko spadło na mnie.

Zrobił pauzę. Spojrzał na mnie, sprawdzając, czy słucham. Wziął dużego łyka piwa, a ja z wrażenia głęboko zaciągnąłem się dymem.
- Pamiętam, że jak zobaczyłem krew, to zemdlałem. Obudziłem się w karetce. Trzęsło jak cholera, bo to stara Warszawa była. Chłopie, ile ja operacji przeszedłem. Lekarz powiedział, że chodził nie będę. Miednica roztrzaskana, żebra połamane, ręka połamana i flaki prawie na wierzchu.

E. podniósł koszulę odsłaniając brzuch. Nie wierzyłem w to, co zobaczyłem. Pięć albo sześć wielkich, nieregularnych blizn. Wyglądało, to jakby go ktoś nożem pokroił, a później, starając się naprawić, zszył niedbale płaty skóry. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem. Jego okazały brzuch, miał bardzo nieregularny kształt. Wyglądał jak stara, wysłużona futbolówka, której popuszczały szwy i balon zaczął wychodzić na zewnątrz.

- Oni mi te flaki zapakowali do środka i zaszyli - powiedział E. opuszczając koszulę - nie było podobno czasu, aby je tam układać. Pocerowali wszystko, wcisnęli do środka i zaszyli. Pół roku leżałem w szpitalu. Jakoś na początku lekarz powiedział, że powinienem się cieszyć, że żyję, ale o chodzeniu to mogę zapomnieć. Mówię mu, że ,,#!$%@? tam, jeszcze sam stąd wyjdę,,.

E. zaśmiał się i łyknął sobie z butelki. Popatrzył, że nic więcej tam nie ma i sięgnął po następną.
- Chcesz też? - zapytał pana A., ale ten pokiwał przecząco głową i wrócił do naprawiania radia. Otworzył, więc sobie i znów zwrócił się w moim kierunku.
- E., a kręgosłup miałeś cały? - zapytałem o cokolwiek licząc na dalszą część opowieści.
- Pewnie. Na szczęście kręgosłup wytrzymał, bo, inaczej, to bym na wózku jeździł. Przez ten wypadek, od '78 jestem na rencie. A, to dzięki jednemu lekarzowi. Chłop się przejął, że pracować nie będę mógł i mi opisał dokładnie co i jak. Jak stanąłem na komisji, to mnie zapytali, czy chcę pierwszy stopień niepełnosprawności na dwa lata, czy drugi na zawsze. Pewnie, że wziąłem drugi, a co ja będę co dwa lata na komisję jeździł. A wiesz co mi poradził ten lekarz jak mnie wypisywał ze szpitala?
- Abyś zmienił fach? - rzuciłem sucharem rozbawiając przy okazji E.
- Dobre... Powiedział, że mam nie łykać tych tabletek co mi je przepisał, bo to tylko dla komisji było. Skurkobaniec jeden. Pracować nie mogłem, bo bebechy bolały, a kości słabe też miałem. Ten lekarz jeszcze poradził mi jedna rzecz. Kazał pić. Aby lepiej się goiły flaki, miałem codziennie rozrabiać sobie setkę spirytusu i wypijać przed snem. Bo to alkoholu trzeba, żeby się zakażenie nie wdało. To i tak robiłem. Lekarz kazał, to ja się posłuchałem.

E. roześmiał się, a ja zrozumiałem co miał na myśli. Wiedziałem, że lubi sobie wypić. Zaciągnąłem się dymem z kolejnego już papierosa i patrzyłem jak mój rozmówca duszkiem opróżnia butelkę. Odstawił ją na blat, obok innych, pożegnał się i już miał wyjść, ale zatrzymał się w drzwiach. Spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Wszyscy mówili, że mogę umrzeć. Że nie będę chodził. Żona po nocach płakała, pielęgniarki się litowały a lekarze nie dawali nadziei. Ja przez cały czas powtarzałem sobie, że ,,ni #!$%@?, będę chodził,,. I popatrz, chodzę. Bo wszystko jest tu - powiedział stukając się palcem w skroń - wszystko jest w głowie.

Popatrzył na mnie, uśmiechnął się i kiwnął na pożegnanie. Odwzajemniłem gest, a E. chwiejnym krokiem poszedł w kierunku swojego domu.

#coolstory
  • 8