Wpis z mikrobloga

Opowiem wam fajną historię.

Wczoraj wpadło mi do głowy, totalnie z dupy, żeby #!$%@?ć na rower. Mówię do swojego współlokatora "te, idziemy na rower?", a on, że spoko. Plan był taki, że jedziemy sobie zrobić trening na rowerze, spalić blanta w połowie i pojechać na saunę.

Oczywiście nic nie może wyjść zgodnie z planem, bo jak? Nie ma łatwo.

Stało się to:

Wyjechaliśmy sobie ot, tak - bez celu. Tu w lewo, tam w prawo, tam trzy razy w prawo, easy. Jedziemy sobie tuż przy kanale i szukamy miejsca na fajny zachód. W końcu - jest! Znajdujemy ławeczkę przy wodzie, a za nią szczere pole - i tam, na górce palimy blanta obmywani złocistymi promieniami słońca. Już po wszystkim siadamy na ławce, a tam po drugiej stronie były krowy, takie stado i nagle zaczęły muczeć i my do nich też Muuu, mUUU!!! A one do nas. Komunikujemy się z hehe krowami. I jest fajnie, i jest kontakt z naturą, i zmierzch listopadowy. No to co, trza jechać, a tu patrz!! Niebo takie piękne i kolory takie jaskrawe. A chmury jakby dysk Ziemię całą oplatał był. I już jedziemy rowerami, mkniemy patrząc w odbijający się bezkres niebieski na cienkiej i zimnej tafli wody. I nie straszne nam błoto, i nie straszny chłód, bo jedziemy, mkniemy, słodko jak miód. I już wyjeżdżamy, na ulicę, zakręcamy i z górki fiuuu, na zakręcie łaaaaąąą i tu w prawo i tu w lewo, górka, hopa, ostro w lewo, bzium między samochodami - a to dopiero pierwsze 50 metrów trasy.

Lekko zbłądziliśmy, więc gps. Technologia nas wspomaga, w tych trudnych czasach. ALe cóż to! Brak zasięgu, oj niedobrze. No to dalej i w prawo i w lewo, a tu z górki, to #!$%@? i ten chłodny wiatr we włosach, ale stój! Tu jest super, chodź sobie zapalimy fajkę przy tym domu i wyobraź sobie, że jesteśmy we Włoszech i se tak jeździmy, jesteśmy obieżyświaty bezmiaru wszechbytu. Jesteśmy jednością doświadczającą siebie subiektywnie. Jesteśmy tylko małymi mrówkami-podróżnikami na siatce czasoprzestrzeni, a jednak!!! Jesteśmy wszechświatem, który doświadcza siebie samego.

Wsiadamy, jedziemy, błądzimy i oto jest!

Naszym oczom ukazała się chińska restauracja, taka mała, na obrzeżach. Przypinamy rowery, jakby pół godziny minęło - dopiero wchodzimy do środka. A tu patrz, ekskluziv, full wypas, patrzę na menu i zastanawiam się czy płacę w rublach. 45zł za danie. Ale #!$%@?, mogę to i tak zrobię, bo warto czasem się rozpieścić. Pani Chinka pomocna była bardzo gdy pomagała nam wybierać spośród drogich potraw. A i piwo sobie zamówiliśmy - takie japońskie, a kolega koreańskie.

I siedzimy i czekamy. Idzie, paruje, syczy, tu jajko, tam wodorost, zupka, kapusta zakiszona, mięso, ryż i inne atrakcje. Stuk puk piwkiem i do dzieła. I niebiańskie rozkosze rozpływają się na moim podniebieniu. Łechcą, muskają, aż przechodzą mnie ciarki. Nie obędzie się bez dokładki. Ale jak skończone, tak miejsca brak, więc dopijamy piwko, miłej pani napiwek zostawiamy i mkniemy z koreańskim słodkim cukierkiem w ustach. I jedziemy już nocą, i ciemno i zgroza, ale mkniemy szybciej niż zła nowina. Ale stój! Zobacz, tu na wiadukcie widać całą panoramę miasta, więc przystańmy na fajka.

Odpalamy i kontemplujemy, my - wolni i niepokorni. Panowie świata. Wsiadamy na rowery i jedziemy dalej i długa prosta, i #!$%@? ziomek, rozpędzamy się i sruuuu przed siebie. Już nogi bolą, już stawy piszczą, i uszy gwiżdżą z mroźnego kolca przebicia.

A tu sklep! I chodź wejdziemy! A co potrzebujesz? Chciałbym się, drogi kolego piwa napić dzisiaj i spożyć jakieś mięso. Mięso? Tak. Wchodzimy, a że kumpel był sprytny to wziął wino, słodkie, jasne, piękne. Wpadłem na pomysł: a może tak maliny do tego? Będzie do drugiego blanta. I tak oto, z pełną siatką jedzenia i z winem pakujemy do placaków gdy kolega zważył, że wieczko od metalowego słupa można zdjąć. A że stary, przedwojenny słup i ciężkie metalowe wieko dają się rozdzielić, postanowiliśmy nową mu rolę przydzielić. Niech będzie naszą popielniczką, popielniczką-zdobyczką. I w pełnej konspirze zwinnie chowamy do plecaka, nie dając poznać po swych twarzach, że to zdobyliśmy.

I już mkniemy przestworzami jaźni. Do domu, przed siebie. Jest zimno, jest ciemno, ale jest to życie. Życie pełnią życia i jazda przed siebie. I jedziemy, i kręcimy tymi pedałami, i szybciej i mocniej, i jeszcze i jeszcze, i w lewo i w prawo i jeszcze trzy razy w prawo i jest. ... dom nasz ukochany.

I siedzimy na balkonie i palimy po blanciku, i pijemy wino i zagryzamy malinami i jest fajnie.

#pstoprawda

#narkotykizawszespoko #coolstory #truestory #niepasta
  • Odpowiedz