Wrzucam dzisiaj coś od siebie pod wpływem pewnego tematu, w którym prawdziwki znowu prześcigają się w doprawianiu rogów Metallice sypiąc przy tym takimi debilizmami, że aż boli.
No #!$%@?, gdzie były jakieś drugoligowe #!$%@? pokroju Overkill czy Testament, kiedy Meta miała na koncie już trzy (jak nie cztery) kamienie milowe dla całego metalu? Gdyby nie Metallica, to większość z tych kapel nawet by za gitary nie chwyciła, bo właśnie tak inspirującą ekipą dla młodych gniewnych byli wtedy Hetfield i spółka. Można nie lubić, można śmiać się z ich dzisiejszej kondycji, można nimi rzygać po usłyszeniu "Enter Sandman" setny raz z rzędu, ale - #!$%@? mać - pewnych zalet i ogromnego wpływu nie można im odmówić. Więksi od Slayera nie byli, ale mniejsi też na pewno nie.
Konia z rzędem temu, kto wskaże mi zespół, który w 1986 (wcześniej tak naprawdę też) w ramach thrashu potrafił przygotować tak kunsztowne kompozycje, niebędące jedynie zlepkiem przypadkowych riffów #!$%@? byle jak i byle gdzie. Wtedy nie było nikogo, kto byłby w stanie przemycić tyle ciekawych patentów, pomysłów i melodii, a jednocześnie połączyć to tak, żeby stworzyć utwór mający ręce i nogi, logiczny początek, rozwinięcie, zakończenie. Ja sam wracam do Metalliki raczej rzadko i miejscami ich twórczość zwyczajnie mnie nudzi, ale potrafię docenić pewne walory tej muzyki.