Witam, wraz z zaproszeniem @kartofel przekazuję dalej jeden z wpisów:
"Dobry wieczór. Czytałem tutaj wiele mądrych wypowiedzi z różnych tematów, stąd założenie konta. Interesuje mnie kreowanie rewolucji, wygrywanie wojen i obalanie rządów. Mam niestety pustkę w głowie jak się ukierunkować. Będę wdzięczny za każdą podpowiedź."
#studia #nauka #polityka
#antykapitalizm
"Dobry wieczór. Czytałem tutaj wiele mądrych wypowiedzi z różnych tematów, stąd założenie konta. Interesuje mnie kreowanie rewolucji, wygrywanie wojen i obalanie rządów. Mam niestety pustkę w głowie jak się ukierunkować. Będę wdzięczny za każdą podpowiedź."
#studia #nauka #polityka
#antykapitalizm

Po pierwsze: 10 lat i „koszt abonamentowy”.
Sam fakt, że coś trwa latami, nie uprawnia do liczenia tego jak stałej faktury. Zbrojenia, premia za ryzyko, FDI i migracja nie mają tej samej dynamiki. Jedne są decyzją polityczną, inne reakcją rynku, jeszcze inne procesem społecznym z opóźnieniem. Wrzucenie ich w jeden „abonament” i przemnożenie przez 10 lat to
Dalej piszesz, że po przegranej Ukrainy podatnik „zapłaci więcej i stale”: obronność, hybryda, droższy kapitał, odpływ ludzi i inwestycji. Tylko że zakładasz, że wszystkie te koszty materializują się jednocześnie i w pełnej skali, a potem traktujesz je jak
Zgoda: pomoc przez kontrakty, zakupy w PL, szkolenia, serwis i audyt ma sens i jest realistyczniejsza niż „czysta gotówka”. Tylko że to nie rozwiązuje głównego problemu Twojego tekstu, bo ten problem nie dotyczy formy pomocy, tylko sposobu liczenia alternatywy.
Kiedy piszesz, że „nic nie powinniśmy dać” oznacza „zgodę na dużo droższy rachunek bezpieczeństwa”, to znów robisz skrót:
– opisujesz najgorszy możliwy
Ty nie analizujesz alternatyw, tylko opisujesz jeden scenariusz jako domyślny, a resztę sprowadzasz do „i tak będzie gorzej”.
Mówisz o „widełkach”, ale i tak agregujesz nieporównywalne koszty w jedną sumę, więc widełki są kosmetyką.
Nazywasz to „abonamentem”, choć sam przyznajesz, że koszty mają różną dynamikę – a potem liczysz je jak abonament.
Twierdzisz, że rynek „narzuca koszty”,
Nie prowadzisz analizy, tylko reżyserujesz spektakl: jeden scenariusz gra główną rolę, statyści (alternatywy) mają milczeć, a liczby są reflektorami ustawionymi pod jeden kąt.
Gdy ktoś podważa konstrukcję sceny, nie zmieniasz scenariusza, doklejasz dekoracje i nazywasz to „doprecyzowaniem”.
To
Skoro teraz mówisz, że to nie jest rachunek kosztów, tylko opowieść o ryzyku, to znaczy, że wcześniej sprzedawałeś narrację jak analizę, a teraz się z niej wycofujesz. Nie da się jednocześnie wrzucać tabel, sum i „bilionów” oraz twierdzić, że to tylko „kierunek i skala”. To są dwie różne rzeczy.
Albo liczysz koszty, albo opisujesz ryzyko. Ty robisz jedno i drugie naraz, w zależności