Niedzielni kierowcy – zlitujcie się!
Jak to co roku bywa, na Wszystkich Świętych większość z nas wsiada w swoje wypasione, wypolerowane bryki, upycha na siedzeniach rodzinę, wiązanki, bukiety, kota/psa oraz znicze i rusza na cmentarze.
To co teraz napisze dla wielu z Was nie będzie nowością, jednak mam nadzieję, że chociaż ułamek osób, który na co dzień „nie praktykuje” jazdy samochodem po mieście, weźmie pod rozwagę moje słowa.
Opiszę dzisiejszy wypad na największy cmentarz w moim mieście.
Wyciągając wnioski z lat ubiegłych doszedłem do wniosku, że przemęczę się ten jeden dzień i wstanę w środku nocy, żeby uniknąć kilkugodzinnych korków pod cmentarzem. Wybór padł na godzinę czwartą trzydzieści rano…
Z drobnym poślizgiem udało mi się zwlec z łóżka i zapakować do samochodu. Drogę do cmentarza spędziłem głównie na walce ze snem, przecieraniu oczu, ziewaniu i przytrzymywaniu kierownicy. Pod cmentarzem o dziwo panował już dość duży ruch i pomimo wyznaczonych dodatkowych parkingów oraz zmiany organizacji ruchu, trudno było znaleźć miejsce do zaparkowania w pobliżu wejścia. W końcu, po krótkiej dyskusji z Panią handlującą zniczami, która uznała, że idealnym miejscem na handel jest część parkingu, udało się zaparkować auto i ruszyć z buta kilkaset metrów na groby.
Teraz zaczyna się część właściwa historii. Jak już wspominałem pod cmentarzem została zmieniona organizacja ruchu, więc wjazd jak i wyjazd spod cmentarza znajdował się w innym miejscu niż dotychczas. Tutaj duże brawa dla organizatorów, którzy bardzo dobrze oznaczyli kierunek ruchu, co kilkadziesiąt metrów przypominając o tym kierowcom kolejnymi znakami.
A więc wsiadłem do auta i zacząłem kierować się w stronę oznaczoną znakami ze strzałkami opatrzonymi słowem „wyjazd”. Przypomnę tutaj, że mamy godzinę 5.20, a więc jeszcze ciemno. Pech chciał, że przede mną wyjeżdżał z parkingu jegomość z familią. Dumnie, acz ostrożnie i powoli prowadził on auto marki mazda (model coś w okolicach dwójki) w kolorze „macho-seledynkowym”. Droga wyjazdowa nie była oświetlona. Mknęła pomiędzy jakimiś krzakami i pagórkami. Przez owe pagórki była kręta i wiła o czym za każdym razem powiadamiał mnie wspomniany „facet w kapeluszu” włączając kierunkowskaz przy najmniejszym nawet łuku. Zaznaczę, że nie było zjazdów z tej drogi. Już na tym etapie pomyślałem, że jednak za wcześnie pochwaliłem organizatorów, ponieważ najwyraźniej w wyniku braku oświetlenia drogi jegomość włączył oświetlenie wewnątrz samochodu, żeby poprawić widoczność. Tak oto przy zawrotnej prędkości sięgającej momentami na prostych kawałkach 20km/h dotarliśmy do drogi głównej, która prowadzi w stronę centrum miasta.
Pomimo mojego zaspania udało mi się zauważyć znaki informujące o konieczności ustąpienia pierwszeństwa oraz nakazu jazdy tylko w prawą stronę (dodam, że na wysokości wyjazdu znajdują się dwa pasy oddzielone pasem zieleni oraz 40to centymetrowymi krawężnikami, znak natomiast nakazujący skrętu w prawo kierował na rondo na którym można zawrócić w stronę centrum). Jegomość będąc jeszcze na wysokości znaków włączył kierunek w lewo, sic! Zatrzymałem się więc zostawiając mu miejsce na wycofanie. Facet zorientował się, że jest coś nie tak w momencie gdy niemal uderzył w krawężnik i zobaczył w odległości nadciągające w stronę jego maski auto. Widząc manewr wycofywania zacząłem się zastanawiać, czy gość na co dzień nie prowadzi TIRów i nie jest przyzwyczajony do jazdy osobówkami. Pomimo masy miejsca jaką zostawiłem mu z tyłu (zmieściły by się dwa samochody) facet nawracał trzy razy najwyraźniej bojąc się, że zawadzi o krawężnik. Światło wewnątrz auta zgasło…
Jedziemy w stronę ronda. Znak informujący o tym fakcie stoi jak wół, dobrze oświetlony, jest niemożliwy do niezauważenia. Wjeżdżam na rondo za gościem i staję dęba zdzierając włoski na świeżutkich zimówkach. Patrzę co się dzieje, a gość na środku ronda po prostu się zatrzymał i zaczął wypatrywać nadjeżdżających samochodów. Trąbię raz… nic. Trąbię drugi raz i migam światłami… nic. Facet ruszył dopiero jak zauważył, że nadjeżdżające do rozda auto, które chciał przepuścić zatrzymało się. Dodam, że manewr był o tyle niebezpieczny, że na środku ronda znajduje się spory nasyp zza którego nie widać czy coś na samym środku nie uskutecznia postoju. Z ronda facet zjechał jak oparzony przekraczając niemal dwukrotnie dozwoloną prędkość i hamując po około dwustu metrach…
Drodzy kierowcy, którzy na co dzień nie używacie aut do jazdy po mieście. Zwracam się do was z wielką prośbą. Nie chcę przy tym żebyście myśleli, że zjadłem wszystkie rozumy i uważam się na następcę Kubicy. Mój zawód związany jest ze znaczną ilością czasu za kółkiem, więc widzę różnicę przy zachowaniu się uczestników ruchu w dzień powszedni oraz świąteczny, stąd mój apel.
**Zwracajcie uwagę na znaki drogowe i stosujcie się do nich !!! **
Jeżeli nie macie tak podzielnej uwagi, zlećcie to zadanie pasażerom!!!
Dziękuję za uwagę.
Komentarze (185)
najlepsze
autor wykopu jest gejem... dowód: "w kolorze macho-seledynkowym."
P.S
Że Ci się chciało wstawać :D.
No i wiadomo, że o takich porach nie
Ja proponuje chować zmarłych na swoich ogródkach, ewentualnie pod blokiem i po problemie:)
Nie dało się pojechać w sobotę, niedzielę lub poniedziałek?
"Z drobnym poślizgiem udało mi się zwlec z łóżka i zapakować do samochodu."
A może komunikacja miejska?
"Pod cmentarzem o dziwo panował już dość duży ruch i pomimo wyznaczonych dodatkowych parkingów
Stworzyłeś zagrożenie na drodze. Jak śmiesz pouczać innych?
To samo pomyślałem. Z obu kierowców to właśnie autor stwarzał większe zagrożenie, bo ten "niedzielny"(moim zdaniem zresztą raczej zmęczonym tak jak autor) jechał wolno i puszczał bez powodu, ale przez to wypadków nie ma. A argument, że rondo było tak skonstruowane, że nie było widoczności to tylko i wyłącznie wina ludzi, którzy je konstruowali/budowali bo jest tysiąc innych powodów dla których rondo zostanie zakorkowane i wtedy każde auto będzie wpadało
Zakop. Miszcz kierownicy zapewne.
@jodlasty: http://youtu.be/kZjmc_LwZfc?hd=1&t=10s to też w okolicy "miejskiego cmentarza komunalnego", dzień przed kumulacją.
Więcej samokrytyki.