Cześć Mirki, chciałbym Wam przekazać moje spostrzeżenie odnośnie pewnego przekonania na temat głosowania w wyborach. Niewiele właściwie zmienia, ale może nadaje się na patch dla naszego społecznego hive mind.
Dość popularne imho jest przekonanie, że głos w wyborach powinniśmy oddawać zgodnie z naszym sumieniem. Równie popularne zdaje się być inne przekonanie, że powinniśmy wybierać "mniejsze zło".
Pragnę wskazać, że te dwa przekonania mogą stać ze sobą w sprzeczności. Dla kogoś głosującego na "mniejsze zło" z przyczyny własnej i nieprzymuszonej woli, sprawa jest dość prosta - taka osoba uważa, że tak powinna głosować i faktycznie robi to w zgodzie ze swoim sumieniem. Nie można jej odmówić oddania takiego głosu, bo jest zgodny z jej sumieniem. Niemniej problem zaczyna się w miejscu, gdzie taka osoba stara się przekonać innych do głosowania zgodnie z takim paradygmatem, lub przekonywać że głosowanie inaczej niż wskazuje ten paradygmat jest niemoralne.
Każdy człowiek buduje swoją wiedzę i przekonania w oparciu o swoje doświadczenia i wnioski z nich płynące, ale życie każdego człowieka jest inne, choć bywają podobne. Dlatego każdy człowiek ma inne kryteria i poziom na jakim stawia poprzeczkę swoich oczekiwań wobec klasy politycznej, ale istnieje także jakaś bazowa poprzeczka, poniżej której całe społeczeństwo jest mocno wkurwione. W naszym ustroju, czyli demokracji reprezentatywnej z elementami władzy bezpośredniej, głosujemy w wyborach powszechnych aby wyłonić spośród kandydatów ludzi, **którzy reprezentują naszą wolę i przekonania**. W praktyce wygląda to zgoła inaczej, bo głosujemy na partie polityczne, które mają dyscyplinę głosowania.
Taka ciekawostka: Od samego początku Sejmu III RP nie ma ani jednego posła, który dostał się do Sejmu dzięki zgłoszeniu przez komitet wyborców. To znaczy, że nie ma posła, który wszedł do Sejmu niezrzeszony. Każdy niezrzeszony poseł współczesnego Sejmu dostał się do niego korzystając z listy jakiejś partii politycznej.
Dla pewnej grupy ludzi ten wymóg (aby polityk reprezentował moją wolę i przekonania) jest kluczowy przy ocenie zgodności ich głosu w wyborach z ich sumieniem i jest to sprawa ich systemu wartości. Jeśli polityk nie spełnia tego wymogu, to ta grupa nie odda na niego głosu, ponieważ taki głos byłby sprzeczny z sumieniem tych ludzi.
Inna grupa podejmie decyzję na postawie nieco bardziej wyrachowanej kalkulacji i jest gotowa poświęcić zgodność swoich przekonań z danym politykiem/ugrupowaniem, aby wybrać tę opcję, która najbardziej się im kalkuluje (a kryterium może być dowolne).
Ogólnie jednak każdy z nas mniej lub bardziej podejmuje taką kalkulację, niemniej w zależności od indywidualnych różnic w doświadczeniach i światopoglądzie każdego z nas, a w tym osobistych preferencji, u każdego poziom na którym przestajemy kalkulować i odrzucamy kandydata, jest różny.
A teraz przeprowadzę mały eksperyment myślowy:
Do wyborów w kraju X kandyduje partia A i B. Przyjmijmy do ich oceny prostą jak cep potoczną skalę "jakości polityki" od 1 do 10. Partię A powiedzmy, że można ocenić na 8, podczas gdy partię B na 6 punktów.
Społeczeństwo dokonuje wyboru i wybiera partię A, bo 8 jest większe niż 6. Wszystko jest w porządku, bo wybrało lepszą partię.
Przed kolejnymi wyborami partia B reprezentuje sobą poziom który oceniamy na 5 punktów, a partia A otrzymuje 6 punktów. Społeczeństwo znów dokonuje wyboru i głosuje na partię A, bo 6 > 5. Wszystko git, bo wygrała lepsza partia. Wyborcy zaczynają odczuwać, że scena polityczna robi się słaba, ale postanawiają nadal głosować.
W kolejnych wyborach partia A ma 4 punkty, a partia B - 3 punkty. Część wyborców zaczyna się wyłamywać, ponieważ scena polityczna nie spełnia ich oczekiwań, przestają głosować, stają się bierni, przestają się interesować polityką lub zaczynają głosować tak, żeby "przynajmniej" z całego tego syfu wyłapać najwięcej dla siebie, skoro i tak nic z tego nie będzie. Inni zaś stają się nadaktywni, przestają panować nad swoimi emocjami, dają sie spolaryzować i radykalizują się.
Kolejne wybory - partia A 2 punkty, partia B 1 punkt. W kraju X frekwencja w wyborach spadła z poziomu 70% do około 40% i okazało się, że dotychczasowa mniejszość biernych politycznie obywateli stała się większością. Społeczeństwo staje się bierne politycznie. Głosy wyborców nie są już dłużej podyktowane przez zgodność ze swoim sumieniem i przekonaniami, ale przez strach przed gorszą opcją, pod emocjami, w afekcie. Wyborcy głosują nie na tych polityków, których szanują i którym ufają, a na tych, których... najmniej się boją, lub których najmniej nie lubią.
Im większy strach i nielubienie, tym większy nacisk na wybór strony, odrzucanie oczekiwań i szansa na popadnięcie w pułapkę mniejszego zła.
Wszyscy w tym ferworze zapomnieli też, że jakość sceny politycznej powinna osiągać poziomy w okolicach 9. Społeczeństwo zaakceptowało drastyczny spadek jakości polityki, a stało się tak dlatego, że zamiast odrzucić tę scenę polityczną z racji jej jakości, odrzuciło swoje oczekiwania wobec niej.
Tak oto demokracja została wywrócona na lewą stronę, jak skarpetka.
Dlaczego to jest pułapka?
"Bo głosowanie na mniejsze zło jest jedynym wyborem jaki masz."
"Jaką masz alternatywę? Razem? Konfederację?"
"Nigdy nie zagłosuję na tę partię! Nigdy nie zagłosuję na tego polityka!"
"Bo peło to aniołki w porównaniu do pisu."
I z pewnością nie mogę odmówić powyższym zdaniom, że jest w nich sporo racji, aczkolwiek zbudowane są one... na zamknięciu swojego wyboru w ciasnych ramach wyłącznie "tego co jest" i prowadzi to do odrzucenia myśli o stworzeniu czegoś nowego. Innym skutkiem jest akceptacja ciągle spadającego poziomu spowodowana odrzucaniem oczekiwań. Hołdowanie paradygmatowi o mniejszym złu w dłuższej perspektywie prowadzi do zguby. A potem kończy się w ten sposób:
"Musisz wybrać mniejsze zło, wstrętny symetrysto."
"Jak nie głosujesz na pis to na pewno głosujesz na peło."
"Kto nie z nami, ten przeciw nam."
Ja osobiście należę do tej grupy, która odrzuca klasę polityczną w całości, ponieważ nie ma w niej już ani jednego elementu ponad poprzeczką, a nie jestem już w stanie bardziej obniżyć moich oczekiwań. Dalsze ich obniżenie sprawi, że mój głos będzie wymuszony, a nie w zgodzie z moim sumieniem. Oddanie takiego głosu imho byłoby wywróceniem sensu całej demokracji do góry nogami. Dlatego oddam głos nieważny, żeby podnieść frekwencję, ale nie wybiorę żadnego ugrupowania.
Myślę też, że w obecnej sytuacji, gdzie na moje oko raczej większość Polaków ma ogólnie dość polityki o takiej jakości, to nowe partie powinny wyrastać jak grzyby po deszczu - o znacznie większej jakości, pełne o wiele lepszych rozwiązań i postulatów niż to, co prezentuje obecna klasa polityczna.
Niestety tak się nie dzieje - zapraszam do dyskusji w komentarzach dlaczego się tak nie dzieje i co można zrobić, żeby tak się działo.
Wybaczcie też proszę ewentualne błędy i pomyłki. Pozdrawiam!
Komentarze (5)
najlepsze
Wyobraź sobie kartę do głosowania, wielokrotnego wyboru, gdzie widnieje lista posłów posortowana alfabetycznie. Stawiasz krzyżyk przy tych, z których jesteś niezadowolony i chciałbyś, aby opuścili Sejm. Możesz wybrać 15 posłów.
Gdy względem frekwencji na danego posła padnie odpowiednia ilość głosów, która przekroczy pewien próg, np. 70%, to delikwent wylatuje z Sejmu i dostaje banicję na kandydowanie
By wprowadzić takie rozwiązanie, oczywiście krok pierwszy - zdobądź władzę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
I trochę bardziej depresyjny film, The Rules for Rulers