Życie na dawnych żaglowcach cz.4
Zapraszam Was na czwartą część ciekawostek ze starego okrętu. o jedzeniu, pieniądzach, lekarzach, panienkach.. A to jeszcze nie koniec serii. W tekście możliwe literówki
PMV_Norway z- #
- #
- #
- #
- #
- #
- 45
Zapraszam Was na czwartą część ciekawostek ze starego okrętu. o jedzeniu, pieniądzach, lekarzach, panienkach.. A to jeszcze nie koniec serii. W tekście możliwe literówki
PMV_Norway zW tym miejscu chyba będę zbliżał się już do końca moich rozważań, czy zupełnie luźnych dywagacji.
Chociaż nie jest to wcale takie pewne, bo tematów związanych z tamtym okresem, jest naprawdę sporo, zwłaszcza że śmiało możemy zadryfować do złotej ery piractwa, co zapewnę uczynię tak czy siak.
Niemniej jednak teraz kilka słów o samych marynarzach. Tak, marynarzach bo przecież pomimo to, że żeglowali nie byli oni żeglarzami a marynarzami. To była ich praca, zajęcie za które zresztą otrzymywali wynagrodzenie.
No ale jak i skąd na pokładach brali się marynarze? Royal Navy sposobów miała na to kilka. Pierwszym był zwykły zaciąg, w czasach pokoju w szeregi floty rekrutowano marynarzy z ochotników, ale zaznaczmy od razu, że zaciągali się chłopcy w wieku od 10 do 12 lat! Dzieciaki te pracowały już zarówno na pokładach jak i na rejach. Jednak było to tak zwane szkolenie wstępne. Dzięki takim praktykom w wieku 16 lat każdy z nich był tak naprawdę dobrze wyszkolonym marynarzem. Potrafił on pracować na wysokości, refować żagle, obsługiwać liny, robić szplajsy, oraz stanąć za sterem. Do szkoły Royal Navy przyjmowano bowiem od lat 14, więc początek nauki w wieku lat 10, był świetną bazą na przyszłość. Oczywiście by dostać się do szkoły jako kadet trzeba było mieć nie mniej niż 4 stopy i 8 cali wzrostu.
Oczywiście ciężka praca na pokładzie odbijała się negatywnie na zdrowiu, ich ciała przybierały dosyć charakterystyczny wygląd, szerokie barki, beczkowata klatka piersiowa, oraz dosyć kołyszący się chód, były następstwem podnoszenie cięzkich elementów jak chociażby reje, czy praca przy żaglach, oraz długim przebywaniem na morzu.
Wszyscy chłopcy przed ukończeniem 18 roku zaciągani byli do floty na okres lat dziesięciu, oczywiście z adnotacją o przedłużeniu służby w razie potrzeb marynarki. Warto by wspomnieć trochę o tym jak marynarze byli opłacani. No i tutaj już nie jest tak kolorowo, bo ciężko naprawdę się dokopać do stawek jakie otrzymywali marynarze. Było tam dosyć dużo zmiennych jak chociażby rodzaj statku na którym odbywano służbę. Może przytoczę tutaj tylko niektóre stawki dla porównania
Dane z roku 1860: (rocznie w funtach)
Admirał floty - 2190
Kapitan klasy I – 701
Kilka miesięcznych zarobków na okrętach wojennych
Oficerowie I klasy w służbie czynnej jak:
sternik, żaglomistrz, takler oraz cieśla zarabiali po dwa funty i dwanaście szylingów
Kucharz okrętowy zarabiał o sześć szylingów więcej.
Ale już na przykład kapral, działowy, kwatermistrz,bosman wynagradzani byli kwotą w wysokości dwóch funtów i pięciu szylingów.
Generalnie do tego dochodziła wysługa lat, plus poziom wyszkolenia.
No OK powiedziałem trochę o rekrutach, zarobkach, ale Royal Navy ma swoje czarne karty, nie to żeby było ich mało i o wszystkim wspomnieć zdecydowanie nie zdołam. Jedna z tych czarnych plam na marynarce Jej Królewskiej mości były branki, czyli wcielanie siłą do służby. Już kiedyś napisałem kilka słów na temat tego zagadnienia, więc odnalazłem je w sieci i pozwole sobie ich tutaj użyć.
Wyobrazcie sobie małe portowe miasteczko i w pewnym momencie wysyp od 1000 do 3000 chłopa, z kijami, zasobnym portwelem, wlasnie do miasteczka na uliczki portowe wyszly > PSY KRóLEWSKIE czyli ŁAPACZE
PRESS GANG w akcji.
Już za czasów królowej Elżbiety wydano dekret, że każde hrabstwo ma dostarczyć do Royal Navy określoną ilość mężczyzn celem rozpoczęcia służby na żaglowcach. Czasem nawet opróżniano więzienia ze skazańców i wcielano ich do floty.
Werbowano w portach, tawernach *zagraj w grę, jak wypijesz darmowe piwo, a na dnie kufla będzie moneta, jesteś we flocie, brano siłą z ulicy i z domu.
Jeden z pamiętników marynarza zawiera taki wpis
„byłem w takim strachu, że zostanę siłą wcielony do służby we flocie, iż bojaźliwie chodziłem po ulicach, a w nocy nie mogłem zasnąć. W domu był mój starszy o trzy lata brat, również marynarz. W izbach naszych przebywaliśmy jak w więzieniu, chociaż wiedzieliśmy, że nikt obcy nie ma dostępu do schodów. Wreszcie to życie więzienne tak nam dojadło, że z własnej woli zgłosiliśmy się jako ochotnicy na okręt wojenny, który wówczas był w porcie”.
Czasem osłabiona załoga statku RN zatrzymywała kuter rybacki i zabierali wszystkich jak leci, oczywiście zostawiali kapitana i cieślę, te osoby były w zasadzie nie do ruszenia.
Jednak najcenniejszymi zdobyczami łapaczy byli marynarze floty handlowej. Mieli doświadczenie, często bywało że po rejsie który potrafiłtrwac rok i dwa lata, marynarz schodził po trapie, chciał się udać do biura po pieniądze a już po dotknięciu ziemi zabierali go siłą do floty. Zazwyczaj złapanych zabierał TENDER, czyli mały statek pomocniczy i transportował pojmanych marynarzy na rede, gdzie stał wiekszy statek RN. Z reguły obiektem zainteresowania press gangów byli mężczyźni między 18. a 55. rokiem życia, z co najmniej dwuletnią praktyką na morzu. Teoretycznie przymusowej brance podlegali tylko doświadczeni żeglarze. Pewne profesje cieszyły się też ochroną prawną. Zwolnieni z poboru byli m.in. wielorybnicy, marynarze statków węglowych, cieśle okrętowi, oficerowie i podoficerowie floty handlowej. Ludzie ci posiadali specjalne dokumenty wydane przez Admiralicję, potwierdzające ich profesję i zawierające opis ich wyglądu. Na dobre więc rozkwitł na Wyspach Brytyjskich proceder fałszowania wszelakich „papierów” zapewniających taką ochronę. Nietykalna była szlachta, właściciele ziemscy, gentlemani i kobiety.
Najmniejsza pogłoska o pojawieniu się łapaczy wzbudzała panikę, a nierzadko aktywny opór miejscowej ludności. W maju 1803 r. w Londynie dwa press gangi, próbujące złapać kilku ludzi nieopodal siedziby Admiralicji, zostały obrzucone przez pracujących na nadbrzeżu węglarzy butelkami i węglem. Z kolei w październiku tego roku w wiosce Pill na obrzeżach Bristolu, dowodzący press gangiem porucznik McKenzie został pobity w gospodzie przez trzy kobiety, gdy próbował pojmać młodego marynarza.
Tak więc życie nie było łatwe, w zasadzie śmierć czaiła się na każdym kroku. Jak nie w portowej tawernie, to na pokładzie, gdzie życie można było stracić na wiele sposobów. Tak naprawdę myślałem, że zakończę już całą serię ciekawostek tym wpisem, a nadal nie poruszyłem kwestii wyżywienia, opieki zdrowotnej, kar, pracy na pokładzie i na masztach. Myślę, że po wyciągnięciu ciekawostek z czeluści mojej pamięci i posiłkowaniu się literaturą dopiero zakończę opisywanie tych ciekawostek. Co do wyżywienia, to że było słabe i mało treściwe, że brakowało witamin, w zasadzie nie jest żadną tajemnicą ani nowością, to że dzienny przydział rumu początkowo zaczęto rozcieńczać, by marynarze nie chomikowali dziennych dawek by ubzdryngolić się na cacy też nie jest nowością, jednak po tym jak do grogu który był wynalazkiem Edwarda Vernona, zaczęto dodawać soku z cytryn, celem zapobiegania szkorbutowi, a jak mówił Marek Szurawski na tych marynarzy mówiono lemon juice sailors, a na statki lemonjuiser, nie każdy pamięta.
Więc co jedli marynarze we flocie Jej Królewskiej Mości? Dieta ta nie była jakoś specjalnie rozbudowana, a jak wspominałem wcześniej kucharze nie byli mistrzami patelni i stawali się kucharzami raczej z przypadku.
Tak więc pogrzebałem i znalazłem taki zapis z roku 1850.
lb – funt – 0,45kg
oz. Uncja - 28,4g
1 gill – 142ml
herbatniki 1 lb.
cukier 1¾ oz.
alkohol ½ gill
czekolada 1 oz.
Świeże mięso 1 lb.
herbata ¼ oz.
ważywa ½ lb.
Do tego dochodziła tygodniowa dawka musztardy ½ oz, pieprzu ¼ oz. oraz owsianki ¼ pinty. Dopuszczano również okazjonalnie wydanie octu winnego, jednak nie zdarzało się to często. Po prostu zwyczajowo nie prowiantowano statków w takie frykasy.
Bywało jednak że na okręt trafiał smalec, porzeczki czy rodzynki, jednak wtedy zamieniano je z mąką, np 1lb rodzynek, był ekwiwalentem dla 1lb mąki.
Oczywiście zamieniano w zasadzie wszystko chleb, ryż i mąkę na herbatniki, a raczej suchary, wino, piwo na wódkę, ryż na fasolę itd.
Oczywiście musze wspomnieć jak dużym problemem było samo przechowywanie żywności i słodkiej wody. Ładownie były ciemne, duszne a jak wiemy również wilgotne. Nie brakowało też gryzoni no i wszechobecnego robactwa. Często na pokłady zabierano też kozy.
Wołki zbożowe, zdecydowanie były czymś normalnym jak i również larwy które lubiły suchary. Starzy marynarze śmiali się mówiąc, jak robaki są w biszkoptach to znaczy że te suchary są jeszcze dobre.
A teraz kolejna ciekawostka, bo przecież młodzi silni mężczyźni mieli swoje potrzeby seksualne. Tutaj trzeba więc poruszyć dwa zagadnienia. Pierwszym z nich jest homoseksualizm. W rzeczywistości zachowania homoseksualne były zabronione, a udokumentowanych przypadków wcale nie jest tak dużo, jednak admiralicja dokonywała wszelkich starań, by chronić młodych adeptów sztuki żeglarskiej przed ich starszymi kolegami. Trzeba pamiętać, że uważano wtedy homoseksualizm za grzech śmiertelny, więc występki karano śmiercią przez powieszenie. Oczywiście wiele z takich spraw nigdy nie wyszło na światło dzienne w imię dobrego wizerunku Royal Navy.
Zapobiegano takim zachowaniom przez ogólne zezwolenie na zaspokajanie potrzeb damsko – męskich. Wszystko to przez wyrozumiałych kapitanów, którzy po np dwóch miesiącach rejsu zawijali do portu, gdzie marynarze znajdowali pocieszenie wśród portowych lupanarów. W czasie pokoju marynarze mieli dyspense na zejście z pokładu i przepuszczanie ciężko zarobionego grosza na dziwki i gin, jednak już w okresie napięć wojennych, kapitanowie zabraniali zejścia na ląd. Jednak wtedy pozwalano na to, by to ląd wchodził na okręt. Tak więc pojawiały się tam portowe panny, pożyczkodawcy, drobni handlarze.
po takim dniu zabaw, gdy okręt miał wychodzić w morze padała komenda SHOW A LEG, by sprawdzić czy w hamakach są tylko i wyłącznie nogi męskie, czy wszystkie panienki zeszły z burty.
Dochodzimy tu do kolejnego problemu, jaki w tamtych czasach wiązał się z okazjonalnym seksem, no tak chodzi o choroby marynarskie. Niestety dla marynarzy, którzy pozwalali sobie na zabawy w portowych lupanarach, zajmować się nimi musieli następnie okrętowi chirurdzy...
Po pierwsze nabycie francy, było uważane jako samookaleczenie więc pacjent musiał dodatkowo zapłącić za taką usługę. Leczenie było proste, nieskuteczne i bolesne. Wstrzykiwano więc rtęć w chore miejsce. Kroniki donoszą że choroby zabijały znacznie więcej ludzi na statkach niż bitwa czy wypadki. Oczywiście syfilis nie był jedyną chorobą, szkorbut, czerwonka, malaria czy żółta febra sprawiały że służba w Nowym Świecie nie była łątwa ani bezpieczna.
Ciekawostką jest to że,marynarze Royal Navy jedli lepiej niż ludzie na lądzie, lepiej niż marynarze z floty Francji czy Hiszpani było poniekąd kluczem do wielkości siły królewskich. Horatio Nelson miał obsesję na punkcie dbania o zdrowie swoich ludzi. Poświęcał on ogromne wysiłki na zdobywanie świeżych owoców i warzyw, stał na stanowisku że łatwiej jest utrzymać marynarzy w dobrej kondycji niż leczyć chorych. Anglicy byli zdrowsi i silniejsi od swoich wrogów.
Skoro już wspomniałem Nelsona, trzeba mu oddać to, że był niezwykle świadomym dowódcą. Wiedział, że wiele obrażeń jakich doświadczali marynarze, czy to w boju czy w wypadkach na pokładzie wymagało pomocy chirurgicznej, amputacji, czy szycia.
Niestety w warunkach jakie panowały na okrętach próg przeżywalności takich zabiegów był bardzo niski a jedynym środkiem znieczulającym był alkohol. A wspomnieć muszę, że chirurg na okręcie nie był na ogół lekarzem, częściej był wcześniej fryzjerem.
Myślę, że w następnej części trzeba wspomnieć o piratach, o których powstało wiele mitów.
Komentarze (45)
najlepsze
Komentarz usunięty przez moderatora