Witam drogie Wykopki i Mirki
Do napisania tego tekstu "zmusił" mnie Jarosław Kaczyński swoją skandaliczną wypowiedzią. Jego wiedza, oparta o twierdzenia Kościoła (jak sam przyznaje), woła o pomstę do nieba. Pół biedy jego zdanie, gdyby nie to, że z taką wiedzą PIS dąży do realnego zakazania in-vitro (wbrew temu co mówią, projekt ich ustawy to realny koniec wszelkiego in-vitro w Polsce). Nie chcę by ten tekst został odczytany politycznie, to polityka dotyka takich jak ja.
Chodzi dokładnie o te wypowiedź:
//www.wykop.pl/link/3367285/kaczynski-najwiekszy-ekspert-od-zaplodnien-wypowiada-sie-o-in-vitro/
A teraz fakty, na podstawie własnych doświadczeń i wielu par z którymi mieliśmy kontakt, z racji naszego długiego starania się o dziecko. Kilka słów o mnie o mojej różowej.
• Zaczęliśmy się starać o dziecko, jak ona miała ok 29-30 lat, ja niewiele więcej. Aktualnie ma 35 lat, czyli ok 5-6 lat starań.
• Generalnie katolicy po ślubie, choć od okresu wzmożonej walki z in-vitro, już niepraktykujący. Teraz bardziej po prostu wierzący w Boga, tyle i aż tyle.
• Przeszliśmy do tej pory oprócz kilku lat starań „naturalnie”: 3 razy inseminację, 4 razy transfer in-vitro (3 program rządowy + 1 prywatnie);
• Aktualnie zmiana kliniki na lepszą i różowa po raz n-ty jest teoretycznie w ciąży, jednak do tej pory było tak za każdym razem, finalnie nie było zagnieżdżenia (ujowe uczucie za każdym razem). Mamy nadzieję, że testy za kilkanaście dni będą OK
• Masa wydanej kasy na dojazdy i leki, tysiące przejechanych km do klinik, nawet program rządowy nie był tani dla budżetu domowego (choć niby „za darmo”, czyli z naszych podatków, których akurat my płacimy bardzo dużo, bo w ciągu pół roku płacę więcej podatku niż wydało na mnie państwo na wszystkie procedury in-vitro).
• Diagnoza: niepłodność idiopatyczna - czyli o niewyjaśnionym podłożu przyczynowym. Jest to taki rodzaj, który początkowo jest najlepszym rodzajem, a kończy się jako najgorszy. Dlaczego najlepszy początkowo? Bo wszystkie badania są OK i daje wielką nadzieję i wiarę. Jest drożność, są miliony plemników, badania genetyczne i 20 innych ok, no wszystko cud miód …. a dzieci nie ma. Z czasem, jak brak rezultatów, bo nie wiadomo jak z tym walczyć. Jeżeli przyczyny są znane, to wystarczy zrobić jedno obejście i dziecko tuż, tuż. Znamy wroga, to wiemy jak walczyć i pokonać. W naszym przypadku nie wiadomo jak walczyć, bo wszystko jest „zaje.biście”.
•
https://portal.abczdrowie.pl/nieplodnosc-idiopatyczna
Może na początek, dla tych co nie chcą dużo czytać.
Czy procedura in-vitro oznacza "masowe aborcje/morderstwa"? Aborcje ?!?!?!?! Kurczę, ludzie jak można było w ogóle na to wpaść?
Absolutnie NIE!
Jeżeli ktoś zakłada (KK- Kościół Katolicki / PIS), że jeżeli było zapłodnienie, a nie ma dziecka ostatecznie, to równa się to morderstwo/aborcja, to absolutnie nie wie o czym mówi. Gdyby było takie proste przełożenie, że zapłodnienie = dziecko, to te pary miałby już kilkanaście dzieci i NIGDY by nie potrzebowały pomocy w postaci in-vitro. Równie dobrze można uważać, że niewykorzystany plemnik to zaprzepaszczona okazja na wspaniałego noblistę i ludzkość wyginie, bez jego odkrycia.
Teraz trochę dłużej, fakty i nasz przypadek (często typowy). Wiele pojęć będę maksymalnie upraszczał, by każdy zrozumiał bez zbędnych nowych pojęć.
Na wstępie powiem tylko, że jesteśmy normalną parą, bez obciążeń genetycznych. W ciągu długich starań robiliśmy też testy genetyczne, które wyszły bardzo dobrze. Także w rodzinie po obu stronach jest wszystko "idealnie". Czyli zarówno: pradziadkowie, dziadkowie i rodzice żyli (lub żyją) bardzo długo, w bardzo dobrym zdrowiu przez prawie całe życie. Wiadomo, na starość pojawia się jakaś przypadłość i zgon (zazwyczaj serce), no ale to naturalne, każdy musi umrzeć. Każdy też z nich był "dzieciaty", często po 5-6 dzieci. Także i my jesteśmy zdrowi. Dość powiedzieć, że do dziś nie jestem nigdzie zarejestrowany u lekarza rodzinnego (a zbliżam się powoli do 40-tki), gdyż nigdy nie potrzebowałem pomocy lekarza. Jedyny mój kontakt z lekarzami przez całe dorosłe życie, to: dentyści i trochę problemów z kolanem przez narty, ale to wszystko prywatnie. Nigdy nie brałem nawet L4.
Także "argumenty" w stylu "to kara boska", bo macie słabe geny i nie zasługujecie na dzieci, można włożyć między bajki. Tym bardziej bolą takie teksty jak wyżej (zazwyczaj w sieci, bo prosto w twarz jest mało odważnych), gdy sami znamy pary (Wy pewnie też), gdzie robią dziecko za dzieckiem, a połowa z nich ma obciążenia genetyczna i różnego rodzaju "zespoły". Także większość problemów z urodzeniem wcale nie ma podstaw genetycznych. Z tego co czytam, robi się to po prostu choroba cywilizacyjna. W wielkim uproszczeniu, to inni zgotowali nam taki los.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Choroby_cywilizacyjne
Zazwyczaj związana z długim wystawieniem na wiele czynników szkodliwych. Bardzo dobrym porównaniem „choroby cywilizacyjnej” są wady wzroku. Stosując „logikę” tych, którzy powołują się: „widocznie nie zasługujecie na dziecko, bo wasze geny to czy siamto”, należy zaproponować, by ludzie (w tym dzieci) mający wady wzroku (a to w wielu krajach już ponad 30% osób), nie powinni nosić okularów i szkieł kontaktowych. Widocznie Bóg lub Natura czy Ewolucja (no co się powołują nieudacznie), chce wam powiedzieć, że przez słaby wzrok powinniście szybciej umrzeć i nie rozmnażać słabych genów. Po prostu przez słaby wzrok macie wcześniej czy później wpaść pod samochód lub zginąć w inny sposób, tak byście nie przekazali swoich genów. Dlaczego ci ludzie nie nawołują więc do „naturalnego” życia i odrzucenia okularów i szkieł? Zginiecie no to cóż, tak chciała natura, uda wam się przetrwać, brawo Wy! Przykłady można by mnożyć, choćby czy ratować umierających, lub czy nie zakazać rozmnażania wyraźnie chorym?
Czym charakteryzuje się choroba cywilizacyjna?
„Częstotliwość ich występowania zależy od stopnia rozwoju cywilizacyjnego społeczeństwa”
Dlaczego dobrym przykładem są wady wzroku? Ponieważ to nie tyle kwestia genów, co wpływu na nasz naszej cywilizacji. Jak szybko pojawia się plaga wady wzroku pokazuje przykład wprowadzenia edukacji na północnych krańcach Kanady czy Grenlandii. Otóż przed wprowadzeniem edukacji i książek (a także TV, PC i innych form skupiania wzroku na bliskich przedmiotach), ilość krótkowidzów wynosiła około 1%. Po wprowadzeniu naszego stylu życia, ilość wad wzroku u tych osób skoczyła do prawie 30%, czyli do poziomów zbliżonych do państw bardzo rozwiniętych.
Podobny wpływ i dynamiczny skok problemów z płodnością obserwuje się w wielu państwach świata. Z tym, ze tutaj ilość czynników jest przeogromna i cały czas poznajemy nowe. Mówi się, że na płodność wpływa nasz styl życia (długie godziny przed PC), promieniowanie różnego rodzaju, plastiki, jakość powietrza czy jakość wody (różnego rodzaju zanieczyszczenia w tym hormonalne jakie znajdują się w wodzie czy produktach, które spożywamy). Wiele tych par, które ostatecznie kończą w procedurze in-vitro, mogły by mieć faktycznie dzieci, gdyby zaczęli się starać już w wieku 18-22 lat. Jednak i tutaj nasza cywilizacja wprowadziła zmiany kulturowe. Już prawie połowa kobiet rodzi pierwsze dziecko w okolicach 30-tki. Ktoś powie: „no to rodźcie sobie, jak macie 19 lat”, to jak powiedzieć: „no to nie czytaj książek i nie używaj PC przez całe życie, to nie będziesz miał wady wzroku”. Problem rozwiązany w stylu „wujka dobra rada” i to tak po 5 piwach.
Jak już mamy etap „kary boskiej” za sobą, to przejdźmy do meritum, czyli jak wygląda typowa procedura in-vitro i jak wygląda nasz historia.
Nasze starania o dziecko zaczęliśmy w wieku około 30 lat. Pierwsze 2 lata, to etap bezstresowy na zasadzie, będzie to będzie, nie to nie. Czyli zero jakichkolwiek zabezpieczeń. Po dwóch takich latach, zaczął się mały stresik, tym bardziej że o niepłodności mówi się w przypadku braku rezultatów po roku starań.
//www.poradnikzdrowie.pl/ciaza-i-macierzynstwo/leczenie-nieplodnosci/nieplodnosc-przyczyny-diagnostyka-metody-leczenia-nieplodnosci_38129.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Niep%C5%82odno%C5%9B%C4%87
Ale ok, mówiłem sobie, że po prostu wiele okazji przegapiliśmy. A to delegacje, a to fochy i ciche noce :D Wiecie, rozumiecie. No ale 2 lata?
Kolejne 2 lata (między 32 a 34 rokiem) to był etap, który promuje PIS w swoim pomyśle zastąpienia naukowych metod, typu in-vitro, poprzez metody wujków dobra rada. Totalnie zmarnowane 2 lata, kiedy mogliśmy być już w miarę młodymi rodzicami, jak na dzisiejsze standardy Więc jeśli ktoś chce się w to bawić, to polecam góra pół roku, bardziej dla spokojności sumienia, niż realnych efektów. Ilość kupionych testów owulacyjnych, obserwacji śluzu, moczu i uj wie czego, brrrrrr, absurd który tylko stresuje. Dajcie spokój. To co promuje PIS czy KK dla par z problemami, można porównać jedynie do obrażania w stylu:
„Nie potrafisz ru.chać, to my ci powiemy, jak to się robi jeleniu. Najlepiej daj żonę, to ci pokażę co i jak”!
Tyle, że ubierają to w słowa, które mają wyrazić głębokie zaniepokojenie i życzenie powodzenia: „Ojej, nie wiesz jak się robi dzieci, no to masz poradnik i zaznaczaj sobie wszystko, śledź to tak z 2 lata, a będzie efekt, aaaaaameeeeeen”.
W wieku 34 lat przyszedł ten dzień, gdzie niestety musieliśmy udać się do kliniki i zobaczyć co jest grane. Dla każdego faceta to bardzo trudne, bo jesteśmy wychowywani w duchu samców, którzy mogą wszystko i gdyby tylko mogli, to by zapłodnili z 1000 kobiet, tylko prawo na to nie pozwala ;)
Na pocieszenie jednak zostało mi tylko to, że w ciągu tych starań robiłem kilka razy badania jakości spermy i wyniki miałem dużo ponad przeciętne (nawet dostałem tekst, że mógłbym tym całe województwo zapłodnić). Dla formalności: objętość spermy około 6-9 ml, zaś łączna ilość plemników to ponad 700 mln! Nawet było podejrzenie, że taka ilość wpływa na upłynnianie co może rodzić pewne problemy. Więc między innymi z tego powodu, a także podejrzeń, że być może organizm żony być może źle „znosi” moje plemniki, przeszliśmy 3-krtonie inseminację. Czyli próbę obejścia pewnych problemów.
//www.edziecko.pl/przed_ciaza/1,101900,15635676,Inseminacja__IUI___Kiedy_jest_sens__a_kiedy_nalezy.html
Jednak skuteczność inseminacji jest mała (około 10% na podejście), gdyż pewnych problemów ona nie przeskoczy, po prostu. Mimo to, poszło na to kolejne pół roku, gdyż przed in-vitro broniliśmy się tak długo, jak tylko się da. Nie dlatego, że jestem jakoś wybitnie wierzącym katolikiem. Raczej po prostu dlatego, że przynajmniej ja żyłem w poczuciu: „jestem kuź.wa samcel Alfa, co ja nie dam rady?!”. No niestety, trzeba było zejść na ziemię, albo chce się mieć dzieci albo nie.
Teoretycznie w grę wchodziła jeszcze adopcja, z tym że mało kto w wieku 34-35 lat by się tak szybko poddał w staraniu o własne dziecko. A ponoć z adopcją sprawa nie jest taka różowa. Oni bardzo sprawdzają, czy ktoś stara się o dziecko jeszcze samemu, gdyż może to z czasem (gdyby się udało), wpłynąć na odmównienie ostatecznie adopcji i zrobienie niepotrzebnie nadziei. Więc nie można grać na 2 fronty. Niestety przystępując do procesu adopcji, musimy sobie powiedzieć dość własnym staraniom (przynajmniej takim w klinikach). A że mało kto poddaje się w wieku 35 lat, część osób rezygnuje dopiero około 40-tyki, więc procedurę adopcji często zaczyna się już w „późnym” wieku, co także jest w zasadzie minusem dla starających. I tak źle i tak niedobrze. Może ma złe informacje, bo wynikają one tylko z rozmów z innymi parami, bo realnie nigdy nie zaczęliśmy procedury adopcyjnej, więc ekspertem tutaj nie jestem.
Początek in-vitro.
Może nie każdy o tym wie, ale jest wiele metod in-vitro. Nie każda polega na tym, że bierze się 1 plemnika i „wbija” w jajeczko. Jeżeli ilość plemników jest duża, to można wybrać procedurę „naturalną”, czyli plemniki same biją się o jajeczko. Od raz mówię, że mieliśmy i takie i takie podejścia. Po pierwsze i tak z góry wiadomo, że plemniki z uszkodzeniami, które praktycznie się nie ruszają, nie mają szans zapłodnić jajeczka. Po drugie, jeżeli „wbijemy” tego plemnika, to natura sama zdecyduje, czy jest on na tyle silny ze swoim materiałem, by procesy rozwoju trwały nadal. Jeżeli tak, to będzie rozwój i nie widzę tutaj niczego złego! Jeżeli nie, no to widocznie złego plemnika wybraliśmy, który i tak by nie dał szans na rozwój. Przeciwnicy tego często podnoszą skrajne argumenty. W zależności od sytuacji, raz mówią, że wybiera się super plemnika, by stworzyć nadczłowieka o wybranych cechach, a innym razem jak im pasuje, mówią że wybrany plemnik może być na tyle słaby, że będziemy tworzyć jakieś ułomne społeczeństwo z czasem. Jeżeli się boją „ułomnych”, to może zakazać mnożenia ludziom z wadami genetycznymi? Czy to nie lepszy sposób drodzy faszy….? Ludzie z wadami genetycznymi mają wyższe prawdopodobieństwo przeniesienia chorób w kolejne pokolenie, niż typowe pary po procedurach in-vitro.
https://www.novum.com.pl/pl/leczenie-nieplodnosci/in-vitro/
Liczby, liczby, liczby.
Mieliśmy już 4 podejścia, piąte jest w trakcie i robimy wszystko, by zdążyć przez pomysłami PISu, bo to oznacza koniec in-vitro w Polsce i koniec nadziei dla nas. Teoretycznie przy tej ilości podejść jest już ponad 50% szans na dziecko. Czyli zazwyczaj wśród tych par, co próbowały 4 podejść, to połowa ma już dzieci. Załóżmy więc na potrzeby przykładu, że omawiamy ilość jajeczek, zarodków itd. dla klasycznego przykładu, gdzie po 4 podejściach rodzi się w końcu jedno dziecko.
Jak to będzie wyglądało?
1) Otóż, każde klasyczne podejście poprzedzone jest stymulacją hormonalną kobiety, by uzyskać większą ilość jajeczek, by zwiększyć szanse na udaną próbę. Zazwyczaj jest to 5-10 komórek jajowych. Zakładamy, że jest to przeważnie 7 komórek jajowych.
2) Następuje proces zapładniania tych komórek. W tym korku pozytywny efekt daje ok 80%, czyli około 6 z 7 rozwija się dalej po zapłodnieniu.
3) Następnie obserwuje się rozwój takich zapłodnionych komórek (wg PIS i KK już dzieci). Niestety do drugiego dnia dożywa zazwyczaj połowa, zaś do piątego, zazwyczaj już tylko 1-2. I jest to całkowicie naturalne, przynajmniej dla par w tym wieku! Wszystkie zapłodnione komórki są w identycznym środowisku, gdzie następuje ich rozwój. Jeżeli jedne rozwijają się idealnie, a inne stopują w podziale, to chyba jasne, że jedne są słabsze a inne lepsze niezależnie czy będzie „na szkle” czy w kobiecie. Tak to działa w przyrodzie, są lepsze i gorsze. Kliniki robią zresztą wszystko, by przetrwało jak najwięcej, gdyż tylko to gwarantuje szanse na ciążę i dajmy na to, dobre statystyki dla kliniki.
4) Zapłodnione komórki, które przetrwają te 2-5 dni (w zależności od wybranego sposobu) , będą teraz czekały na „transfer” do miejsca przeznaczenia, czyli naszej różowej
5) Tak jak pisałem wyżej, tych które ostatecznie nadają się do transferu jest zazwyczaj 1-3. Reszta przestaje się rozwijać, czyli kończy swój podział (wg PIS i KK to jest ta aborcja jak mniemam?). Zakładamy, że zazwyczaj zostają więc 2 zapłodnione komórki. Para teraz może podjąć decyzję, czy będzie transfer obu, czy tylko 1, a druga idzie do mrożenia i czeka na kolejną próbę, gdy ta się nie uda. A niestety nie udaje się zazwyczaj
6) W naszym przypadku transferowaliśmy za każdym razem wszystko co było, czyli od 1-2. Niestety wszystkie 4 podejścia nie wypaliły. Ciąża „pisowska” (czyli bez zagnieżdżenia) może i była, ale z 3 dniowa, której nawet nie idzie wykryć. Dokładnie tak jak ma to miejsca w przypadku normalnych zdrowych par. Z tego co idzie wyczytać, o 70-80 % przypadków zapłodnienia komórki kobieta nie ma pojęcia. Taka zapłodniona komórka często nie rozwija się już od początku, czasem się rozwija ale nie dochodzi nawet do zagnieżdżenia. Może się wtedy wydarzyć jakaś nietypowa długość cyklu i czasem jakieś plamienia, choć nie muszą.
7) Podsumowując. Zakładając z w końcu za 4-tym razem się udaje, to oznacza, że potrzeba na to przeważnie:
- około 28 jajeczek (4x7);
- około 24 się zapładnia z pozytywnym początkowym rezultatem;
- jednak tylko około 6 nadaje się do transferu, z czego w końcu finalnie jest 1 dziecko.
Mamy więc:
- około 4 nawet się nie zapładnia (a raczej po zapłodnieniu nie widać już potem żadnego rozwoju);
- około 18 zapłodnionych komórek, które przestają się rozwijać do momentu transferu (to całkowicie naturalne);
- około 5 zapłodnionych komórek, które były w ciele kobiety, ale jednak obumierają w pierwszych dniach lub nawet się nie zagnieżdżają (też całkowicie naturalne).
- zostaje 1 zwycięzca!
//www.edziecko.pl/przed_ciaza/7,79330,19944218,kalkulator-plodnosci-powie-ci-ile-bedziesz-miec-dzieci.html
//bi.gazeta.pl/im/08/05/13/z19944456Q,kalkulator-plodnosci.jpg
Komentarze (52)
najlepsze
Bardzo ważna UWAGA!
Często nie można kobiecie transferować zapłodnionego jajeczka, gdyż wyniki hormonalne pokazują, że to się po prostu nie przyjmie! Wtedy koniecznie trzeba mrozić takie komórki (ewentualnie jak twierdzi PIS i KK, trzeba ZAMROZIĆ CZŁOWIEKA NA MIESIĄC LUB DWA – tak, widocznie da się zamrozić człowieka ?!?!?). Moja żona 2 próby na 4, musiała właśnie miesiąc a nawet dwa czekać, aż hormony się „wyrównały” i
http://www.polskieradio.pl/9/396/Artykul/772127,Nieplodnosc-to-choroba-ktorej-nie-trzeba-sie-wstydzic
"Niepłodności towarzyszy "comiesięczna strata" - para starająca się o dziecko wciąż na nowo przeżywa fazę nadziei i rozczarowania. "
Nie wiem, jak PIS może jeszcze bardziej szydzić i poniżać takich rodziców i starajacych się.
@vitroin:
Pierwsza myśl "cenzura przepuściła taką audycję?", a potem spojrzenie na datę...
http://www.wykop.pl/link/3369031/kaczynski-mentor-czy-symbol/
Chyba KK poczuł się mocny i postawił sprawę na ostrzu noża, kto nie będzie głosował tak jak my chcemy, to eksomunika czy jak tam.
Szkoda tylko, że w takim razie, nie sa konsekwentnii i nie narzucają też, by PIS wprowadził:
- zakaz seksu przedmałzeńskiego;
- zakaz związków bez ślubów itp.
No kuźwa, jak wszystko to wszystko!
"Bo katolik musi głosowac tak, jak mówi Kościół" - czyli narzucać prawnie, innym swoją
A skoro nie chce, to ty na księdza a różowa do klasztoru, widać taki jest boski plan.
Wszędzie spiski, a przecież wystarczy poczytać, że dostał za "szczerość", gdzie przyznał się, że założył specjalnie dodatkowe tylko na ten temat:
http://www.wykop.pl/wpis/19769387/kochane-mirki-jestem-na-wykopie-od-wielu-lat-ale-t/
@arti040: Ubawiłeś mnie. W Niemczech już są 'inżynierowie z południa' i w dodatku lepsi bo kolorowi.
@mielizna: JESZCZE ale PiSdy pracują ciężko nad zakazem. Trzeba Ojcu Dyrektorowi odpłacić za poparcie w czasie wyborów.
@Droper: Doradco, doradź sobie sam a przy okazji
żeby Michauowi miejsca zaoszczędzić.
@Bartholomew:
Dofinansowania już dawno nie ma, teraz idzie o to, czy w ogóle będzie to realnie dostępne.
Druga sprawa, tez jako liberał jestem za tym, by nie było publicznej służby zdrowia. Ale w obecnym systemie, jeżeli ktoś płaci podatki, to powinien mieć prawo, do korzystania z nich.
To, czy ktoś uważa, że daną chorobę nie powinno się leczyć, bo ten problem go nie dotyczy, jest podejściem
No tak, ale zdecyduj się, czy mówisz teraz o systemie wymarzonym, czy obecnym. Bo w obecnym każdy ma prawo do świadczeń.