Wpis z mikrobloga

No i zbliżamy się do końca "jedynki".

Rozdział 9

„Pierwsza krew”

Wszyscy byli gotowi na zajmowanych przez siebie stanowiskach. Niepewni swego losu trwali w milczeniu nasł#!$%@?ąc jakiegokolwiek szelestu. Po nieudanej ekspedycji w głąb cmentarza przysłano najlepsze jednostki komandosów, które miały wesprzeć przestraszonych żołnierzy. Milczenie wciąż trwało. Na spotkaniu w sztabie głównym próbowano zapanować nad sytuacją.

- Przypuśćmy, że z każdego grobu wyjdzie jeden stwór. Ile to nam daję przeciwników? – zapytał generał Międzynarodowej Dywizji.

- Według ksiąg parafialnych możemy ustalić, że na chwilę aktualną w grobach znajduje się około dziesięciu tysięcy zmarłych. Dla porównania, naszych żołnierzy jest zaledwie półtora tysiąca – odpowiedział jeden z oficerów. Był nim Niemiec, Martin Urhman. Był on naukowcem oraz byłym lekarzem sądowym. Miał na sobie biały, sięgający kolan kitel. Przeważnie nosił czarne spodnie oraz białą koszulę w kratkę. Był brunetem z krótkimi włosami. Do sztabu przyszedł w brązowym krawacie, który pasował do jego brązowych oczu. W dzieciństwie chciał być strażakiem, lecz gdy jego rodzina zginęła w pożarze, porzucił ten pomysł. Po tych przeżyciach odnalazł w sobie prawdziwe powołanie. Było nim ratowanie ludzi. Chciał móc pomagać tym, którzy tak, jak jego matka nie zginęli w chwili wybuchu butli z gazem, lecz leżała pod szafą, która runęła na nią w chwili wybuchu. Jego matka zginęła świadomie pożerana przez liżące jej ciało płomienie. Martin był najlepszy w tym, co robił, więc szybko zainteresował się nim sąd, który polegał na jego ekspertyzach. Udowodnił wiele wymuszeń o odszkodowania, toteż sędziowie bardzo cenili sobie jego usługi. Był także dobrym bakteriologiem. Pewnego dnia zwróciło się do niego wojsko, prosząc, by zaczął pracę nad szczepionkami przeciw nowym chorobom. Pracował jako naukowiec w tajnej wojskowej bazie w Hiszpanii, niedaleko Madrytu. Szybko awansował na oficera i brał udział we wszystkich ważniejszych operacjach. Gdy dowiedział się o wydarzeniach z Polski, przerwał wszystkie badania by zająć się „żywym trupem”.

- Co proponujecie? – zapytał generał.

- Nie wiadomo, kiedy zaatakują. Z badań, jakie przeprowadziłem z waszym grabarzem wynika, że te stworzenia mają czułe organy wewnętrzne, które są przegnite. Trzeba uzbroić żołnierzy w najbardziej śmiercionośną broń. Rozłóżcie kaemy na wzniesieniach, by rozbić ich atak. Należy wezwać także większą ilość komandosów. Musimy się spieszyć. Atak może rozpocząć się w każdej chwili.

- Wykonać! – powiedział dowódca do pozostałych oficerów, którzy natychmiast wybiegli z namiotu. Pozostał tylko on i Urhman.

- Obyś się nie mylił – powiedział jeszcze do naukowca, po czym wyszedł, by poprowadzić przygotowania. Stawianie dodatkowych umocnień trwało dwie i pół godziny, podczas których nic złego się nie wydarzyło. Pomoc miała przybyć dopiero na drugi dzień. Żołnierze obsadzili nowe stanowiska czekali na rozkazy. Gdy zbliżał się zmrok, coś zaczęło poruszać się w ciemnościach. Natychmiast zapalono potężne reflektory. Mimo że powinny one pokazać znaczną część cmentarza, oświetliły zaledwie parę metrów nekropolii. Ciemność wchłaniała światło reflektora z niesamowitą wręcz łatwością. Powoli zaczęły się wyłaniać z niej postacie. Ku żołnierzom szły przygarbione stwory, z których zwisały strzępy ubrań. Żołnierze myśleli, że to ludzie wychodzą z cmentarza. Jeden z potworów wyprostował się i oczom ludzi ukazały się kości żeber, które wystawały z poszarpanego ubrania.

- Czekać na rozkaz! – krzyczał czerwony z emocji Wymieta. Wiedział, że na ostrzał trzeba poczekać aż przeciwnik podejdzie bliżej. Z mroku wyłaniało się coraz więcej postaci.

- Ciężkie karabiny, ognia! – krzyknął generał i ze wzniesień odezwały się strzały. Reszta żołnierzy czekała na rozkazy. Ogromny hałas, jaki wytwarzały karabiny, był ogłuszający. Trupy padały rozczłonkowane, lecz zaraz zastępowały je inne. W powietrzu latały kończyny, wszędzie tryskała krew. Telesfor Wymieta wiedział, że nie przekrzyczy kaemów, więc podniósł swój karabin i sam otworzył ogień. Miał nadzieje, że żołnierze zrozumieją, iż mają pójść w jego ślady. Po chwili wszyscy żołnierze strzelali do przeważających sił wroga. Potwory uzbrojone były w deski, cegły lub krzyże pozrywane z nagrobków. Rzucały kamieniami i cegłami. Jeden z żołnierzy schował się za umocnienia, by przeładować broń. Gdy wychylił się w celu oddania strzału, spostrzegł połowę cegły lecącej w jego kierunku. Na reakcję było już za późno i dostał cegłą, która wbiła mu się do połowy głowy. Padł na plecy trzymając rękę na spuście. Trzech jego kolegów zostało rannych, lecz nie były to obrażenia śmiertelne. Trupy zbliżały się metr po metrze, okupując to dziesiątkami zabitych. Ludzie zaczęli kryć się przed nadlatującymi przedmiotami. Jeden z potworów rzucił kamieniem, który przeleciał przez klatkę piersiową żołnierza, zabijając go na miejscu. Stwór ten natychmiast został rozszarpany pociskami kaem-ów. Wtem z cmentarza rozległ się odgłos wystrzelonych pocisków i operatorzy karabinów maszynowych padli martwi.

- Na miejsca poległych! – grzmiał generał, rozstrzeliwując nadciągających przeciwników. Żołnierze natychmiast zajęli miejsce zabitych kolegów. Gdy potwory były już blisko pozycji obronnych walczących ludzi, z cmentarza rozległa druga już seria wystrzelonych pocisków. Polegli kolejni ludzie obsługujący karabiny na wzniesieniach. Kiedy potwory były już na wyciągnięcie ręki od umocnień ludzi, zaczęły się wycofywać. Żołnierze strzelali tak długo aż ostatni z hordy przeciwników skrył się w mroku. Na pobojowisku znajdowały się setki zabitych stworów, a nad polem bitwy unosił się zapach rozkładu.

#fireonthegraveyard
  • 6