Wpis z mikrobloga

Nikt nie pyta, nikt nie woła, nikt tego gówna nie chce czytać :) Ale jak już zacząłem to przynajmniej pierwszą część wrzucę do końca.

Rozdział 5

„Ukryte zło”

- Oto on, generale – powiedział funkcjonariusz policji, przyprowadziwszy grabarza.

- Jak się nazywacie, obywatelu? – zapytał generał. Grabarz spojrzał na niego. Generał miał na oko metr osiemdziesiąt. Był szczupły, lecz dobrze umięśniony.

- Jestem Roman Poległy, były grabarz. Co to za szopki? – spytał ironicznie, lecz czuł respekt przed człowiekiem ubranym w zielono-brązowy mundur, na którym dumnie kołysały się ordery i medale. Jedne duże, złote, inne małe i srebrne, lecz równie piękne. Odznaczenia godnie wisiały po prawej stronie klatki piersiowej, na stałe zintegrowane z mundurem.

- Słuchajcie, obywatelu – rzekł tonem, który oznaczał „odezwij się tak do mnie jeszcze raz, a pożałujesz” – Wiem, że umiesz przeprowadzić sekcję zwłok. Chcę żebyś w trybie natychmiastowym przeprowadził jedną na rzecz naszej armii.

- Dlaczego nie wezwiecie fachowców, tylko grabarza, który jest chirurgiem amatorem? – powiedział Poległy. Był mężczyzną niskiego wzrostu, jednak całkiem dobrze umięśnionym. Większą część masy mięśniowej nabył na cmentarzu, kopiąc groby w twardej ziemi. Miał czterdzieści lat, nie miał żony, dzieci ani żadnej innej rodziny. Był sam na świecie od chwili, gdy pięć lat temu pijany wraz z żoną i sennymi dziećmi wracał z imprezy bożonarodzeniowej, sponsorowanej przez jego firmę. Jego żona, Marta, siadła za kierownicą, będąc mniej pijaną od męża. To znaczy potrafiła ustać na nogach. Zbliżali się do celu, którym był ich piękny, piętrowy dom, gdzie do końca tygodnia mieli leczyć kaca. Ich plany zaprzepaściła senna małżonka – zasnęła za kierownicą. Samochód zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył czołowo w nadjeżdżającą ciężarówkę. Roman z tamtego zdarzenia pamiętał tylko pisk opon i grzmot, który do dziś słyszy w swoich koszmarach. Wyleciał przez przednią szybę i pochłonęła go ciemność. Leżał w śpiączce przez dwa tygodnie. Dopiero na zdjęciach policji, która przybyła na miejsce wypadku, zobaczył samochód, który zmienił się w powykręcaną kostkę metalu. Widział Martę, której głowa spoczywała na kierownicy, zasłaniając zmasakrowaną twarz pięknymi, ognistymi włosami. Zdjęć Gabrysi i Ludwika, swoich dzieci, nie chciał widzieć, zachowując je takimi, jakimi były przed wypadkiem. Po roku od wypadku dostał pracę jako grabarz. Jako że płace były niskie, postanowił zarabiać pieniądze w sposób nie do końca zgodny z etyką. Gdy dowiedział się, że ktoś zmarł, natychmiast jechał po zmarłego, i w chłodni znajdującej się na cmentarzu wycinał nieboszczykom narządy, sprzedając tym, którzy słono za nie płacili. Bardzo szybko nauczył się perfekcyjnie wycinać i przechowywać cenne części ciała. Wpadł, gdy o drugiej w nocy jakiś bezdomny szukający zniczy i kwiatów na sprzedaż, zobaczył zapalone światła chłodni. Powiadomił o tym fakcie proboszcza pobliskiej parafii mając nadzieję na parę groszy za informację. Gdy ksiądz wszedł do kaplicy, zastał Romana, wyciągającego nerkę z wnętrza nieboszczyka. I tak zniknął w murach więzienia. Aż do wczoraj, gdy wyszedł. Nie długo cieszył się wolnością. Dziś znów coś od niego chcą.

- Bo nie mamy na to czasu. Masz natychmiast podjąć się pracy! – zagrzmiał Wymieta.

- Jakiej pracy!? Wbiegacie do mojego domu, wyciągacie mnie siłą nie mówiąc, o co chodzi, a teraz jeszcze chcecie mnie w coś wmieszać.

- Zamknąć go za utrudnianie śledztwa – powiedział generał, po czym ruszył do rozłożonego nieopodal sztabu polowego. Parę sekund później usłyszał za sobą krzyk Poległego, szarpiącego się z dwoma żołnierzami.

- Dobra! Wchodzę w to! Tylko mnie znów nie zamykajcie w więzieniu! – krzyknął z rozpaczą w głosie grabarz. Generał podszedł do niego i kazał go puścić.

- Jakie są szczegóły? – zapytał Roman.

- Niech pan sam to zobaczy, bo pan nie uwierzy. Szeregowy Kowalski zaprowadzi pana do laboratorium – rozeszli się w różne strony. Grabarz do laboratorium, a generał do sztabu. Gdy ten ostatni wchodził do wielkiego namiotu, będącego sztabem głównym, podbiegł do niego oficer.

- Mam dwie wiadomości, panie generale – rzekł oficer – po pierwsze, mamy sześcioosobową drużynę zwiadowczą. Druga wiadomość jest taka, że sprowadziliśmy niemieckiego naukowca Martina Urhmana.- zakończył. Urhman Był patologiem światowej sławy. Jego nieszablonowe myślenia sprawiało, że potrafił rozwiązywać najtrudniejsze zagadki kryminalne. Potrafił także znaleźć na ciałach ofiar rzeczy, które umykały innym świetnym patologom.

- Dziękuję. Powiedz drużynie, że wyruszą dziś o 13.25. Przez cały czas będą mieli kontakt ze sztabem. Wojsko zaprowadzi ich sto metrów w głąb cmentarza. Później są zdani na siebie.

#fireonthegraveyard