Wpis z mikrobloga

Ponieważ moje #coolstory o tym jak mi się pracowało w sieciówce cieszyły się popularnością postanowiłam zrobić drugą część. Napisałam to już jakiś czas temu, pracując jeszcze w TAKKO . Prawdopodobnie niektórych zawiodę ta informacją, ale zrezygnowałam z pracy na cieciowni. Okazało się, że wymagania były zbyt duże jak na zaoferowaną mi stawkę. W zamian znalazłam przyjazną studentowi pracę w partnerskim sklepie z ciuchami. I szczerze? Pracuje mi się o wiele przyjemniej, niż wcześniej, za wyższą stawkę i z ogromnymi rabatami na produkty firmowe. Dzieje się tak dlatego, że w sieciówce pracownik to tak naprawdę bezimienne rączki do wykonywania pracy. Tutaj, gdzie właściciel jest na miejscu wszyscy są bardziej rozliczani ze swojej pracy, ale też zdecydowanie bardziej szanowani. No i w końcu przeszłam szkolenie.

Jednak na temat obecnej pracy nie będę się wypowiadać.

Dzisiaj rzucę bardziej obserwacjami, niż #coolstory. Niektóre należą do pracownic innych sklepów, ale przedstawię je tutaj, bo ktoś może łatwo domyślić się o jakie sklepy chodzi, a ja tu będę momentami robić taki czarny PR. Nadmieniam też, że każda sieciówka to inne procedury i to, że gdzieś jest tak, a nie inaczej, nie oznacza, że jest tak wszędzie.

Myślę, że warto się orientować w niektórych rzeczach, bo to nasza codzienność:) Będzie o brudzie, reklamacjach i piekielnych klientach.

Po pierwsze nie spodziewajcie się, że ciuchy, które kupujecie są czyste i możecie je od razu założyć. Pamiętajcie, że nie wiecie przez czyje ręce to przechodziło, bo przy robieniu ciuchów nie wymaga się książeczki sanepidowskiej ani rękawiczek, jak przy jedzeniu. Nawet, jeśli kupujcie ubrania w droższych sieciówkach, to nadal są sieciówki, wszystko wrzucane jest do kontenera i nie zawsze jest dobrze sprawdzone. Zdarzyło mi się otworzyć konterer, w którym znalazłam kiepa od chińskiego papierosa. Popiół był rozkruszony po foliach i ubraniach. Wszystko śmierdziało tak, że musiało wisieć przez kilka dni na zapleczu i wietrzeć.

Zdarzyło mi się też otworzyć folię o tak chemicznym zapachu, że kaszlałam przez kolejne 2 godziny.

Ogólnie zawsze do rozpakowywania i klipowania ciuchów zakładam rękawiczki, a rany przemywam przy każdej przerwie wodą utlenioną oraz zaklejam plastrami w obawie o zarażenie się tężcem albo innym gronkowcem. Oczywiście po całej pracy woda, w której się myję jest czarna.

Zabawną kwestią jest barwnik do materiału, bo nikt nie podejrzewa go o dręczenie pracownika czy klienta. Nie zawsze wszystko, co odpakuję jest dobrze wysuszone. Barwnik zostaje mi na palcach i cała partia dziwnie pachnie (nauczyłam się rozróżniać kolory po zapachu xD).

Kolejna sprawa to to, że źle wysuszone rzeczy pleśnieją. Kiedyś koleżanki trafiły na partię swetrów, które miały żółtawy osad na szwach, mankietach i kołnierzyku. Musiały wystawić to na sklep i z uśmiechem mówić, że to taka kolekcja. Bo procedury.

No właśnie, procedury. W naszym sklepie nie byliśmy odpowiedzialni finansowo za kradzieże i uszkodzony towar, ale znajoma opowiadała mi, jak zamówili partię męskich butów z czarną podeszwą- kilkadziesiąt złotych para. Jakieś trampki czy inne ciapciaki. Niestety po otworzeniu paczki okazało się, że buty mają brązową podeszwę. Po rozmowie z kierownikiem okazało się, że albo coś wymyślą, albo będą płacić za całą dostawę. Nie płacili - zamalowali jakąś farbą czy pastą do butów całą partię i normalnie sprzedawali, a kiedy kilka dni później klienci przychodzili z reklamacją, po prostu ją przyjmowali.

Inna znajoma opowiadała jak ktoś nieumyślnie zostawił kilkadziesiąt paczek pieluch na słońcu i opakowanie zrobiło się białe. Pracownicy zebrali się, żeby znaleźć rozwiązanie, bo pampersów bez folii bez logo nie mogą wystawić na sklep. Padł pomysł, żeby oddać to jako dar, czy sprzedać za kilka groszy do domu dziecka, albo do szpitala. Niestety przyszedł jakiś wysoko postawiony gość rzucił tylko że "nie bo nie" i wyrzucili wszystko do śmieci.

Ogólnie normalnym jest, że sieciówki unikają wymiany uszkodzonego towaru. Kilka razy spotkałam się z tym, że ciuch zostawał naprawiany na zapleczu przez szefa, albo oddawany do szewca. Koleżanka, która wcześniej pracowała w sklepie z markowymi butami opowiadała o tym, że na zapleczu mieli specjalny środek, który maskował zarysowania na skórze. Oczywiście po kilku deszczach zarysowanie wychodziło na wierzch.

Ja sama też mam wiele do czynienia z manipulacją zdaniem klientów. a przykład, kiedy widzę, że klientka bardzo chce nowe buty, ale nie ma na tyle charakteru, żeby się zdecydować łatwo wcisnąć jej droższe buty i jeszcze kilka kompletnie zbędnych środków do pielęgnacji.

Miałam też sytuację, gdzie szefowa poprosiła mnie, bym pomogła 17stoletniemu chłopakowi. Miał tak z 190 wzrostu i był trochę szerszy. Szefowa wywołała sytuację "niezręczną" - to znaczy wezwała mnie i tonem swatki zaproponowała mu pomoc młodszej dziewczyny. Kamizelka była dość droga i trochę przymała. A moim zadaniem (pod czujnym okiem szefowej) było użycie mojego uroku, żeby jednak ją kupił.

No i kupił. I puścił mi oczko wychodząc. A ja jestem 4 lata starsza. Jak można się w to wkręcić?

Ja wiem, że chamstwo, ale to był pewien rodzaj sprawdzianu.

Inne rzeczy to muzyka biznesowa i przyklejanie się do klientów z magicznym "Dzień dobry, w czym mogę pomóc?".

Teoretycznie to ma sprawić, żebyś coś kupił. W praktyce ludzie patrzą na Ciebie jak na zboczeńca, który puszcza dziwne techno i krzyczy do Ciebie "Dzień dobry", chociaż stoisz 10 metrów dalej. U nas nie podchodziliśmy do klienta, ale każdego musieliśmy witać. Naprawdę musieliśmy, bo inaczej przełożeni dawali nam godzinną reprymendę:) Moją koleżankę z dawnej pracy ponoć zwolnili z tego powodu.

U mojej znajomej procedura jest taka, że ZAWSZE musisz witać klienta tymi samymi słowami. I czasami sklep jest pusty, w kolejce stoją 2 osoby a ona wychodząc z zaplecza musi powiedzieć "Dzień dobry, Witamy w ...".

Jeszcze jedno. Akurat w naszym sklepie nie mamy prawa wystawić czegoś, co pochodzi z reklamacji na sklep, ale też nie widzimy wszystkiego. Nie oznaczymy też jako towar zerowy (nie na sprzedaż) rzeczy tylko dlatego, że jakaś dziunia z toną podkładu zostawiła pamiątkę na rękawie. Jeśli już coś takiego się stało albo sprzedamy Ci to z rabatem ( z tym że nie masz prawa potem tego zwrócić). Z tego, co kojarzę taka procedura jest w każdym sklepie. Klient może też kupić taką koszulkę w normalnej cenie i wtedy może złożyć reklamację.

Istnieją klienci, którzy tego nadużywają. Ostatnio dostałyśmy od klienta koszulkę z dziurą po klipie. Jednak koszulka była tak przepocona, że musiałyśmy zawiązać ją w reklamówce bo całe zaplecze śmierdziało.

Moja koleżanka w sklepie miała przyjąć zwrot na podstawie tego, że... kurtka była podrobiona. No i rzeczywiście klientka przyniosła podróbę z podrobioną metką, której nawet nie mieli w systemie. Kłopot w tym, że brak towaru w systemie da się zauważyć i zupełnie nie dałoby się tego sprzedać.

Z drugiej strony znajomy kupił kurtkę pikowaną w innym sklepie. Po jednym dniu poszedł szew, przez co pikowanie nie było już pikowaniem. Wymienił kurtkę na nową, która miała dokładnie tę samą wadę, tylko z tyłu. Kiedy wymienił towar po raz 3ci dali mu... tę samą kurtkę, którą zwrócił dzień wcześniej.

Więc następnym razem narzekając na pierdoły, że obsługa sklepu za bardzo Cię obsługuje, albo że czegoś nie mamy, albo że nie możemy dać rabaciku upominam się, żeby pamiętać o tym, że my tam pracujemy, ale nie decydujemy o 98% rzeczy, które dzieją się na sklepie.

Jeśli ktokolwiek nadal będzie zainteresowany takimi postami mogę napisać coś jeszcze na temat jakości materiałów i nabierania klientów na zakupy, które nie mają sensu. Osobiście nigdy tego nie praktykuję - raz sprzedałam klientce uszkodzony towar dlatego, że to uszkodzenie podobało jej się bardziej, niż ta sama wersja produktu, tylko nieuszkodzona:)

Sama też proponuję tylko to, co sama bym kupiła i co mam sprawdzone.

No i wołam @kamdz, który chciał to przeczytać z miesiąc temu.

Dziękuję i miłego dnia:)

#sieciowki #zakupyzjofridd
  • 20
  • Odpowiedz
@Jofridd: No i teraz powiedz czy jest szansa, by jakoś to negocjować? Moja koleżanka pracowała w sieciówce, tylko chyba na "wyższym stanowisku" i w końcu się #!$%@?ła i zapisywała sobie jak tam pracuje. Pod koniec miesiąca i gdy wiedziała, że i tak rezygnuje z tej roboty, poszła do właściciela i wywalczyła nadgodziny..

Nie rozumiem, jak można zostawać za darmo w pracy.
  • Odpowiedz
@NetJaro: Heh. Znaczy wiesz, ja dostałam opieprz, że przychodzę z mordą, bo to moja sprawa, że nie wyrobiłyśmy się z zadaniami w czasie. Nieważne, że klienci nie chcieli wyjść, że było tej roboty tyle, że nie miałam przerwy przez 14 godzin. To JA się nie wyrobiłam.

Tam byłyśmy 2 na cały sklep. W tym momencie pracuję w miejscu w którym jest nas 4-6 i dostajemy premię za nadgodziny tak samo jak
  • Odpowiedz
@Jofridd: Rozumiem. Mieliście określone opcje które musicie wykonać w pewnym wymiarze godzin i to Twój problem gdy się nie wyrabiałaś. Dalej pracujesz w typowej sieciówce, gdzie jest roszada pracowników co pół roku, czy jest bardziej stabilnie? Nie mówię, że na stałe bo pewnie praca marzeń to to nie jest.
  • Odpowiedz
@NetJaro: No własnie to nie tak, że nam nakładali jakieś zadania. Kiedyś na przykład poinformowali nas o promocji dzień przed nią o godzinie 19.00. Sklep był do 20:00 i do 22:00 musiałam sprawdzać które produkty sa przecenione, zmieniać ceny i doczepiać metki.

Nie wiem, bo sklep działa od 7 miesięcy. Szef zatrudnia studentki dzienne i weekendowe, więc wiadomo, że często ktoś rezygnuje. Ale jest o wiele stabilniej, niż w poprzedniej pracy;)
  • Odpowiedz
@Jofridd: A macie jakieś szkolenia z danego materiału z którego wykonane jest ubranie? Byłem z dziewczyną z Calzedoni (czy jak to tam się pisze xD) i obsługa ogarniała temat, sam nie rozumiałem połowy słów :D
  • Odpowiedz
rany przemywam przy każdej przerwie wodą utlenioną oraz zaklejam plastrami w obawie o zarażenie się tężcem albo innym gronkowcem.


@Jofridd: Lel, no to muszę Cię rozczarować, bo woda utleniona służy do oczyszczania ran z brudów, a nie do odkażania (słabo sobie z tym radzi). Ale skoro sprawia, że czujesz się lepiej... ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Padł pomysł, żeby oddać to jako dar, czy sprzedać za kilka groszy
  • Odpowiedz
@Jofridd: Za dużo papierkowej roboty zapewne. W korporacjach wszystkie takie działania muszą być udokumentowane - w tym kraju to za dużo #!$%@? i strata czasu. Tak tylko piszę, by zwrócić uwagę, że wysoko postawiony gość raczej nie zrobił tego, bo nie lubi dzieci.
  • Odpowiedz
Dzień dobry, w czym mogę pomóc?


@Jofridd: Mnie pierwszym czego uczyli bylo nie uzywac tego zwrotu, tylko zadawac takie pytania, zeby klient nie mial mozliwosci odpowiedziec "nie"( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
U nas nie podchodziliśmy do klienta, ale każdego musieliśmy witać. Naprawdę musieliśmy, bo inaczej przełożeni dawali nam godzinną reprymendę:)


@Jofridd: Czy przełożeni naprawdę są tak #!$%@?, że nie zauważyli, że ludzie mają takie rzeczy, w najlepszym wypadku, w dupie i na pewno nie zachęca to do zakupów?
  • Odpowiedz
@parapet235: Tu nie chodzi o przełożonych. Instrukcje dostawaliśmy z Niemiec przez kierowników regionalnych;) Kiedyś taka babeczka przyjechała na kontrolę i nie przedłużyła umowy dziewczynie za nie dopełnianie procedur = nie mówienie "Dzień dobry".
  • Odpowiedz