Wpis z mikrobloga

Wojna w państwie sąsiadującym powoduje coraz szersze dyskusje na temat rozmieszczenia broni jądrowej w Polsce. Jednak tworzenie polskiego arsenału nuklearnego jest kwestią niezwykle sporną. Aby to zrozumieć warto jest zwrócić uwagę jakie byłyby skutki posiadania bomby atomowej.

Pierwszą i fundamentalną kwestią budowy arsenału jądrowego są obowiązujące współcześnie umowy międzynarodowe. Najważniejszym jest „Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej”. Dokument ten powstał w 1968 roku i w znacznej mierze przyczynił się do zakończenia atomowego wyścigu zbrojeń. Co znamienne, do układu przystąpiło aż 189 państw a jedynie 5 odmówiło jego podpisania (oraz Korea Północna, która z niego wystąpiła ściągając na siebie międzynarodowe sankcje). Jest to jedyny w historii przypadek gdy tak wiele krajów zgodziło się współpracować w jednym celu.

Jednak pomimo to na terenie Polski aż do 1991 roku znajdował się radziecki arsenał, który miał być wykorzystany w przypadku potencjalnej walki z zachodem. Należy jednak zaznaczyć, że wspomniane głowice jądrowe były w Polsce jedynie przechowywane, by w razie wojny zostać udostępnione stacjonującym u nas wojskom radzieckim oraz w pewnej części Ludowemu Wojsku Polskiemu.

Podobny układ współdzielenia broni jądrowej został wprowadzony również po drugiej stronie żelaznej kurtyny. W ten sposób wojska amerykańskie do dzisiaj przechowują 100 głowic w Belgii, Niemczech, Holandii, Włoszech i Turcji (do 2001 broń stacjonowała również w Grecji). Rozlokowanie broni na terenie tych państw nie stanowiło naruszenia wcześniejszych umów, ponieważ aż do momentu wojny bomby atomowe pozostają w posiadaniu Stanów Zjednoczonych. Po rozpoczęciu działań zbrojnych mogłyby zostać albo wykorzystane przez Amerykanów, albo przekazane lokalnym władzom do chronienia własnego terytorium.

Z tego powodu w 1997 roku został zawarty traktat pomiędzy NATO a Rosją w ramach którego obie strony zobowiązały się nie rozmieszczać swojej broni jądrowej w innych krajach. Z tego powodu jakakolwiek bomba atomowa na terenie Polski mogłaby zostać potraktowana jako działanie agresywne wobec Rosji. Ale…

W zeszłym roku Rosja rozmieściła na terenie Białorusi rakiety Iskander wyposażone w głowice jądrowe. Stanowi to jawne pogwałcenie warunków traktatu. Co więcej, w tym samym czasie Rosja wycofała się z traktatu o zakazie prób jądrowych. Tym samym wobec realnego zagrożenia agresją ze wschodu temat traktatów międzynarodowych zaczyna schodzić na drugi plan.

Czy w takim razie Polska mogłaby zbudować swój własny arsenał jądrowy? Byłoby to zadanie niezwykle trudne. Nie ulega wątpliwości, że pod względem wiedzy naukowej, jak również technologicznym możliwe byłoby zbudowanie polskiej broni jądrowej. Rozpoczęcie analogicznego programu rozważano również w latach 70. Gierkowska bomba atomowa była jednak projektem nie zgodnym z ówczesna polityką Kremla.

Współcześnie rozpoczęcie budowy broni masowego rażenia wymagałoby współpracy wielu państw m.in. celem pozyskania wzbogaconego uranu, jak również budowy nowej gałęzi sektora zbrojeniowego. Powoduje to, że znacznie szybszym i bardziej opłacalnym rozwiązaniem byłoby kupienie gotowej bomby za granicą. Oczywiście taki zakup jest niemożliwy ze względu na układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Co więcej, posiadanie na własność arsenału jądrowego pociąga za sobą niezwykle wysokie koszty. Nawet najprostsza broń wymaga regularnych przeglądów, serwisowania, modernizacji i wyszkolonych operatorów, którzy zagwarantują, że w każdej chwili będzie możliwa do użycia. W przypadku bomby atomowej koszty jej utrzymania są trudne do udźwignięcia dla wielu państw. To była też główna przyczyna dlaczego Ukraina oddała Rosji cały swój arsenał jądrowy. Nie był to odosobniony przypadek. Z bomb atomowych zrezygnowało też RPA, a wiele krajów, jak np. Szwajcaria, Brazylia czy Libia porzuciło swój program jądrowy w ostatnim momencie. Z tego powodu możemy założyć że posiadanie takiej broni spowodowałoby znaczne przeciążenie budżetu Wojska Polskiego i mogłoby spowodować jego długotrwałe osłabienie. Czy słusznym byłoby przerwanie modernizacji armii a w zamian za to utrzymywanie sił odstraszania jądrowego?

Najbardziej realnym scenariuszem byłoby rozszerzenie programu udostępniania broni jądrowej w ramach NATO. Byłoby to możliwe w ciągu kilku miesięcy. Dodatkowo taki scenariusz był rozważany już wielokrotnie. Szczególnie prawdopodobne wydaje się przeniesienie broni masowego rażenia z terenu Niemiec. W 2020 część niemieckich polityków antyatomowych zabiegała o usunięcie z ich kraju amerykańskiego arsenału jądrowego. Jednocześnie urzędująca wówczas w ambasador USA Georgette Mosbacher oświadczyła, że w takim wypadku Polska mogłaby przejąć głowice z terenu Niemiec. Rozwiązanie to byłoby całkowicie uzasadnione, uwzględniwszy że niemieckie myśliwce tornado są przestarzałe i nie posiadają odpowiedniej certyfikacji do przenoszenia współczesnej broni jądrowej. W przeciwieństwie do posiadanych przez Polskę myśliwców F-16 i nowo zakupionych F-35.

Jednak tego typu decyzja niosłaby za sobą daleko idące skutki przy niepewnych korzyściach. Obecnie większość głowic jądrowych jest przenoszona przez rakiety dalekiego zasięgu, takie jak stacjonujące na Białorusi iskandery. Przy uwzględnieniu prędkości tego typu pocisku sięgającej 8500 km/h pozostaje bardzo krótki czas na reakcję. Co więcej broń wykorzystywana do obrony powinna znajdować się poza zasięgiem pierwszego uderzenia. Powoduje to, że arsenał znajdujący się w centralnej i wschodniej Polsce mógłby zostać bardzo szybko zniszczony. Z tego też powodu znaczna część sił zbrojnych w Polsce ulokowana jest na zachodzie i północy kraju, skąd mogą zostać wysłane do kontruderzenia.
Co więcej lokalizacja odgrywa kluczową rolę jedynie w przypadku broni krótkiego i średniego zasięgu. Tym samym rotacje broni jądrowej w obrębie Europy nie wpływają na zmianę poziomu bezpieczeństwa w przypadku międzykontynentalnych pocisków balistycznych.
Nie można jednak zapomnieć o tym, że broń jądrowa jest nierozdzielnie związana ze strategią odstraszania i doktryną gwarantowanego wzajemnego zniszczenia (Mutual Assured Destruction). Strach przed rozpętaniem globalnej wojny jądrowej jest główną siłą powstrzymującą przed rozpoczęciem wojny pomiędzy mocarstwami nuklearnymi. Nazwa tej doktryny (MAD – tłum. Szalony) dobrze oddaje poziom ryzyka związany z jej zastosowaniem. W przypadku, w którym dojdzie do ataku nuklearnego na inne mocarstwo, natychmiast uruchamiana jest procedura jądrowego kontruderzenia.

Część druga w komentarzu.

Tekst: Mateusz Stecki dla napromieniowani.pl

#napromieniowani #ciekawostki #gruparatowaniapoziomu #ciekawostkihistoryczne #atom #bron
Sweet-Jesus - Wojna w państwie sąsiadującym powoduje coraz szersze dyskusje na temat ...

źródło: 448926848_867749015385593_124481083644895894_n

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz
  • 2
Niestety w przypadku zagrożenia atakiem bardzo często brakuje czasu na podjęcie racjonalnych przemyślanych decyzji. Tak było też 26 września 1983 roku. Dyżurujący wówczas podpułkownik armii czerwonej Stanisław Pietrow otrzymał od komputera ostrzeżenie o odpaleniu przez Stany Zjednoczone 5 międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Zgodnie z obowiązującą doktryną Związek Radziecki powinien natychmiastowo odpowiedzieć wystrzeleniem swoich głowic jądrowych w amerykańskie miasta. Tak się jednak nie stało. Podpułkownik Pietrow postanowił zataić ten fakt aż do momentu, gdy nadlatujące pociski zostaną wykryte przez radary naziemne krótkiego zasięgu.
Decyzja ta prawdopodobnie zapobiegła wybuchowi wojny. Alarm systemu wczesnego ostrzegania okazał się fałszywy, spowodowany odbiciem słońca od pokrywy amerykańskich silosów rakietowych. Pomimo to Pietrow został usunięty ze służby. Postąpił niezgodnie z procedurami, a tym samym naraził Związek Radziecki na zniszczenie. Jak obecnie zachowałyby się rosyjskie służby? Zrezygnowałyby z odpalenia rakiet czy też może bezrefleksyjnie wypełniałyby rozkazy?

Przypadek ten udowadnia że decyzja o użyciu broni jądrowej powinna być ograniczona do możliwie najwęższego grona państw. Każde kolejne powoduje zwiększenie ryzyko popełnienia błędu lub szaleńczego ataku zarządzonego przez niestabilne politycznie władze. Fakt ten zadecydował o stworzeniu „układu o nierozpowszechnianiu broni jądrowej”.

Należy jednak pamiętać że broń umieszczona w Polsce w ramach programu współdzielenia w ramach NATO nie spowodowałaby, że moglibyśmy jej swobodnie używać. Do tego musiałyby zostać spełnione ściśle określone warunki. Tym samym można stwierdzić, że użycie tej broni musiałoby zostać zaakceptowane przez dowództwo sojuszu (przede wszystkim przez armię Stanów Zjednoczonych). Czy w takim razie uzyskalibyśmy do niej dostęp w przypadku konwencjonalnego ataku na terytorium Polski? Teoretyczne tak.
  • Odpowiedz