Wpis z mikrobloga

Witam użytkowników wykopu. Ten wpis jest początkiem serii #pamietnikalkoholika, w trakcie zdrowienia z choroby alkoholowej stwierdziłem w myśl tego co jest fundamentem meetingów AA - powinienem nieść pomoc alkoholikom którzy wciąż cierpią z powodu choroby. Poza tym może też dotrę do młodych osób z przestrogą bo ta trutka jest wszechobecna i sieje zniszczenie nie tylko w organizmie ale i na wielu płaszczyznach życia

Jestem Mateusz mam 28 lat i jestem alkoholikiem, abstynencję utrzymuję. Od czego to się zaczęło? Chyba dość prozaicznie i modelowo jak wśród innych alkoholików, mój stary pił. Nie był złym ojcem bo w domu nie brakowało niczego, nie huczał jakoś bardzo do matki, choć się zdarzało. Jako dzieciak nie miałem dobrych wzorców w domu, na osiedlu tym bardziej. Pierwszy raz napiłem się na wagarach w 5 klasie podstawówki. Jakoś tak wyszło że się skuliśmy dwoma piwami z ziomkiem. Nie wiedziałem że to będzie początek mojej drogi w nałogu. Chciałem się poczuć dorosły i tak było, czułem się panem życia, wyluzowany tak bardzo że co drugi krok się chwiałem.
W czasach gimnazjum alkohol jakby był formą integracji między klasami - spora szkoła, spęd ludzi z różnych osiedli, często zwaśnionych przez przynależność do różnych grup czy subkultur. Weekendowe picie mimo że w małych ilościach (bo kto wtedy miał łeb do picia?) było powszechne. W drugiej gimnazjum zaliczyłem poważne zatrucie alkoholem, po którym powiedziałem sobie że to nie dla mnie. Zacząłem zatem unikać alko. Do momentu wyboru szkoły średniej nie piłem, zamieniłem alkohol na trawę co było nawet spoko odskocznią choć niemniej szkodliwą dla tak młodego organizmu.
Zawodówka była takim miejscem gdzie chlanie było powszechne. Na przerwach waliło się szybkie 200 i wio na zajęcia, praktyki miałem w piekarni - poziom żulerni wśród piekarzy przebijał budowlańców, wiem co mówię bo babram się w tym fachu już parę lat. Przebrnąłem pierwszy rok zawodówki na bani, drugiego nie ukończyłem bo po pierwszym semestrze mnie #!$%@? za chlanie i gonienie trawy, obeszło się bez konsekwencji prawnych za co dziękowałem Bogu, lecz i to mnie spotkało ale o tym niebawem.
Zdobyłem zawód w trybie ucznia dziennego, #!$%@?ąc na praktyki dzień w dzień przez następne półtora roku, chlając na produkcji, niezależnie czy byłem na dniu czy na nocy. Nie zwracałem uwagi na konsekwencje bo przecież każdy chlał na umór łącznie z kadrową i szefem. Pamiętam mój egzamin na tytuł czeladnika, tak właściwie to pamiętam z opowieści bo się tak naprułem że ledwo chodziłem. #!$%@? jak autobus do centrum poradziłem sobie perfekcyjnie z częścią praktyczną, na teorii odpowiadaliśmy po 3 osoby. Kumpel musiał mnie trzymać żebym nie poleciał na ryj, bełkotliwie ale dobrze odpowiadałem na pytania. Na ostatnim pytaniu się zrzygałem babce pod nogi, ale zdałem.
Zaraz po egzaminie wylądowałem na detoksie, potem na terapii uzależnień w innym mieście. Dałem radę tylko 3 miesiące tam wytrzymać po czym #!$%@?łem z koleżką tam poznanym i zaczęło się eldorado. Założyłem firmę, on z resztą też. Kręciliśmy lody na VAT, robiliśmy różne przekręty, miałem furę pitosu, żyłem jak król. Spałem w hiltonie, chodziłem na #!$%@? najdroższe w mieście, piłem drogie alkohole, brałem drogie narkotyki, samochody, markowe ciuchy, biżuteria. I #!$%@? z tego. W lutym 2k15 #!$%@? ze wspólnikiem idąc przez centrum miasta zaczepiłem chłopa, totalny random, coś mi nie spasował z pyska. Wywiązała się kłótnia podczas której chciałem poderżnąć mu gardło. Nie wiem po co miałem przy sobie nóż wojskowy. takim sposobem trafiłem do ciupy na 5 lat.
Więzienie miało mi dać spokój od ćpania i chlania. Hehehe, nic bardziej mylnego. Tam jest tego tyle i jest to tak dostępne że to wykracza poza pojmowanie odbywania kary. Z racji że ten hajs gdzieś się przewijał zawsze i nie ukrywam dobrze zabezpieczony byłem na wyrok to nie schodziłem z bomby. Nie było alkoholu to brałem dragi i tak na zmianę. Opuszczając mury miałem nadzieję że wybawiłem się i czas na ogarnięcie mordy bo ileż można.
Po wyjściu z pudła wynająłem skromny kwadrat na cichym osiedlu. Znalazłem robotę, śmigałem elegancko do kobity po pracy bo się zakochałem w starej koleżance. Było elegancko w #!$%@?, do pierwszego spięcia. po 5 miesiącach bycia razem wyszły kwasy z przeszłości, jej stary zaczął mi grozić że mnie z powrotem do puchy zamknie (gość dość bogaty, z plecami tu i tam więc miałem podstawy się obawiać) pękłem i zacząłem chlać. No i tak zacząłem że przepiłem w 7 miesięcy hajs odłożony z przestępstw (ok 55k pln). Oczywiście zerwałem bo chciałem dalej pić. Wtedy sięgając dna poznałem obecną byłą żonę i matkę mojej wspaniałej córki.
Ona widząc we mnie resztki człowieka zaprowadziła mnie na AA po raz pierwszy. No i udało się nie pić 2 lata. przez 6 miesięcy chodziłem na grupę, było cudownie bo wzięliśmy ślub, ona zaciążyła, zacząłem wierzyć że jestem zdrowy i szczęśliwy.
Pech chciał że za bardzo uwierzyłem w siebie. Wyjechałem do Francji zarobić parę ojro na narodziny bebe. Tam spęd polaczków pijaczków mnie przeraził. Nie miałem kontaktu z grupą ale mocno wierzyłem w swój sukces, tak mocno że miesiąc przed zjazdem do Polski zapiłem. Niby tylko dwa drinki z kolegą z lat szkolnych bo tam też się spotkaliśmy. To był mój gwóźdź do trumny. Dwa dni po tym drinku, kupiłem flakona, zrobiłem go solo. I tak sobie popijałem do zjazdu, flakon dziennie podłej wódki o nazwie Poliakov. Ironiczna nazwa ale jakże prawdziwa...
Zjechałem w lutym, zaszyłem się, w kwietniu na świat przyszła moja córcia. Skrzętnie ukrywałem to że dawałem w palnik za granicą przed jeszcze obecną żoną. Rozwód przyszedł nagle - okazało się że moja robiła mnie w #!$%@? z wieloma sprawami, no i okazała się chora psychicznie co tłumaczyło wiele bezsensownych kłótni i stosowanie manipulacji. Rozwiedliśmy się dość szybko i sprawnie.
Zajęty pracą i walką o dziecko nawet nie myślałem o piciu. Nie chciałem też okazywać słabości przed byłą, znajomymi i rodziną. Nie uczęszczałem na grupę bo nie było czasu, tyrka po 12-15h dziennie żeby uskrobać na papuga, opłaty, dzieciaka, wtedy też popalałem zioło, tylko że w ilościach hurtowych. Jakoś wytrwałem do lutego bieżącego roku, do momentu wyjazdu w delegację.
Niby każdy wiedział że nie moge pić ale wszywka się skończyła i sam szukałem powodu do picia. Byłem już w nowym związku w którym trwam do dziś, no i pierwsza ścina podczas delegacji skończyła się zapiciem. Partnerka nic nie wiedziała o moim piciu choć problem znała bo postawiłem na szczerość. Na początku popijałem wieczorami, ot kilka piw dla. Po 1.5 miesiąca picia tych piwek, na powrocie #!$%@?łem się do spodu. Wracałem pociągiem z delegacji bo dzień wcześniej skasowałem auto, zaczęliśmy od pół litra na pięciu, skończyłem litrem czystej solo z gwinta. Na dworcu skręciły mnie psy, po szarpaninie zawieźli mnie na izbę. Kobita mnie odebrała, tego samego dnia byłem na meetingu AA. Od tego momentu chodzę najczęściej jak się da. Walczę o siebie bo mam dla kogo żyć. Myślę że chyba to jedyna droga, uznałem swoją bezsilność wobec alkoholu przed sobą, drugim człowiekiem i Bogiem bo niestety sam nie dam rady zwyciężyć tej #!$%@? choroby.
Konkluzja po tym wszystkim na dzień dzisiejszy jest jedna - niezależnie co by się działo w życiu to nie ma takiej sytuacji której nie da się #!$%@?ć bardziej alkoholem. Straciłem przez picie najlepsze lata młodości, rodzinę, tożsamość i narobiłem takiego bałaganu że vileda tego nie ogarnie.
Pamiętajcie że alkohol to trucizna, toksyczna w podobie do azbestu, niszczy ciało, duszę i umysł
  • 4
  • 0
@SZESCIOPAK_HARNASIA: nikogo aa nie poucza. jakby pomagam sobie mówiąc o problemie a może też trafie do kogoś kto ma problem. tak to właściwie wygląda, nie doradzam, nie używam zwrotów my, wy, oni tylko mówię o sobie. w dalszych częściach będę opisywać powrót do zdrowia, bo jakby alkoholizm to choroba na całe życie i nieraz upadnę albo zapiję i wiem że tylko bycie fair z samym sobą mnie wyzwoli. najgorszym co możesz