Wpis z mikrobloga

Przypomniała mi się właśnie największa batalia językowa, jakiej w życiu byłem świadkiem. Miała ona miejsce za czasów, gdy byłem jeszcze nastoletnim dresiarzem.

Otóż na naszym osiedlu, papierosa określało się mianem szlug. Zawsze tak było. Paczka szlugów, seba daj szluga, i tak dalej. Jednak pewnego dnia jeden z sebków usłyszał gdzieś, że poprawnym określeniem jest szluga. Forma żeńska. Powinno się więc mówić Seba daj szlugę. Doprowadziło to do zagorzałej dyskusji w naszym gronie, która szybka rozprzestrzeniła się na resztę ziomeczków. Nim się obejrzałem, największym osiedlowym problemem była poprawność językowa slangowego określenia papierosa. Część sebków zaakceptowała nową, rzekomo poprawną formę, jednak niektórzy nie mieli zamiaru wyrzekać się swoich przekonań. Doprowadziło to do wytworzenia się dwóch stronnictw - buntowników mówiących szlug, oraz erudytów mówiących szluga. Eskalacja konfliktu postępowała dalej, co zaczęło skutkować rękoczynami. Gdy jeden z sebków-erudytów zapytał sebka-buntownika o szlugę, ten wystosował do niego prośbę, aby nie używał tej pedalskiej nazwy. Erudyta wywnioskował, że kolega zakwestionował w ten sposób jego heteroseksualizm, więc postanowił stanowczo zaprotestować poprzez #!$%@? mu działa na mordę.

Osobiście nie miałem zamiaru angażować się w walki i zacząłem mówić fajka, jednak szybko zorientowałem się, że funkcjonuje również określenie fajek, więc by uniknąć kolejnych sporów przestałem palić.

Nikt nie miał zamiaru ustąpić. Wszyscy rozumieli powagę sytuacji. Gdy usłyszałem, że nie zadajemy się już z tym frajerem Grubym, nie musiałem pytać o przyczynę. Znałem ją. Gruby był erudytą, a moja ekipa pozostawała konserwatywna. Konflikt trwał do momentu, w którym stanowisko zajął osiedlowy mędrzec - Łysy.

Ze względu na swój zawód - Łysy był znanym handlarzem - nie ograniczał się on do naszego osiedla, i znał wielu ludzi z zewnątrz. Z uwagi na jego wiedzę i doświadczenie był powszechnie szanowany, więc każdy liczył się z jego zdaniem.

Może też trochę dlatego, że był naprawdę ogromnym #!$%@?.

W każdym razie, Łysy podobno kilkukrotnie już odnosił się do sprawy, jednak różni ludzie podawali różne informacje - jedni twierdzili, że mówił szlug, a inni zarzekali się, że słyszeli jak powiedział szluga. Pewnego dnia, podczas uczty z okazji urodzin jednego z ziomeczków, Łysy wygłosił sentencję, którą pamiętam do dziś. Wszyscy słuchaliśmy w ciszy, spijając mądrość z jego ust:

Ja #!$%@?ę, mówi się #!$%@? tak i tak, jakie to ma #!$%@? znaczenie?

Jeden z erudytów zaczął coś wtedy nieśmiało stękać, jednak nie zrozumiałem co powiedział. Wydaje mi się, że było to jakieś pytanie, ponieważ Łysy dodał wtedy że #!$%@? go to boli i jak jeszcze raz jakiś debil go o to zapyta to mu #!$%@? mordę.

W ten sposób konflikt został zakończony. Wszyscy wyciągnęli wnioski ze słów mędrca i zrozumieli, że oba stronnictwa powinny żyć w pokoju. Z tego co wiem do dziś na osiedlu funkcjonują obie formy, a Łysy odsiaduje piętnastaka.

Jaki z tego morał? To nie jest #!$%@? gra i są ludzie, którzy w imię poprawności językowej potrafili #!$%@?ć działo na ryj najlepszemu ziomkowi.

A jeśli chcecie mieć zasady poprawnej polszczyzny w dupie, to musicie mieć 50 cm w łapie, 2 metry wzrostu, klamkę, i 30 drechów pod sobą.

Elo.

#heheszki #pasta #coolstory #patologiazmiasta
  • 1