Wpis z mikrobloga

Ania Lewandowska, bezkompromisowa dama, z dnia na dzień odnalazła nową pasję: kurs baciaty. Jej serce zabiło mocniej, gdy zobaczyła instruktora Alvaro, którego pot na ciele uwydatniał jego największe "atuty". Pewnego wieczoru, podczas transmisji live, Ania postanowiła uczcić tę miłość, demonstrując publicznie swoje emocje. Bo przecież nie ma nic bardziej ekscytującego niż pot na ciele nauczyciela tańca, prawda?

Tymczasem jej mąż Robert, utalentowany piłkarz, walczył z kryzysem na boisku. Każdy kolejny mecz przynosił więcej srogich porażek niż entuzjastycznych okrzyków kibiców. Ale przecież kto potrzebuje sukcesów sportowych, kiedy ma się możliwość obserwowania, jak własna żona odkrywa nieznane aspekty swojej seksualności, pardon, baciaty.

Pewnego wieczoru, gdy Robert znów zmagał się z porażką na boisku, Ania znalazła się w hiszpańskim klubie, gdzie Alvaro nauczył ją zmysłowej baciaty. Ich ciała poruszały się synchronicznie w płomieniach namiętności, a między nimi iskrzyło coś więcej niż tylko taniec. Ania zakochała się w mrocznej magii tańca, a Alvaro zdawał się być kluczem do jej zakazanego świata.

W międzyczasie Robert, nasz niezawodny bohater piłkarski, pogrążał się w depresji, przeglądając memy i czytając komentarze o sobie na wykop pe el. Jeden z memów szczególnie go uderzył, ukazujący jego żonę, Anię, uprawiającą "miłosne karate" z czarnoskórym napastnikiem Bayernu Monachium. Wyobraźnia internetu nie miała granic, a Robert na swoim czerwonym od frustracji obliczu miał co najmniej tyle emocji, co po całonocnej sesji baciaty z Alvaro.

Wstrząśnięty memem i gniewem komentarzy, Robert próbował zapanować nad swoimi emocjami. Jego twarz, przypominająca pachwiny Ani po intensywnej lekcji tanca, promieniowała frustracją. Czytanie o swojej pięknej żonie w krępujących sytuacjach na internetowym forum nie było tym, czego oczekiwał po szalonej przygodzie z FC Barcelona. Przekraczało to granice absurdalnej namiętności, sportowej kariery, tanecznych ekscesów i internetowego hejtu, zostawiając pytania o granice dobrego smaku i to, czy ktoś w ogóle powinien korzystać z internetu.

Zakończenie tej historii pozostaje otwarte, jak śmierdzące w rozkroku szkity tańczącej ani. Czytelnik pozostaje z pytaniem: co stanie się dalej? Czy miłość zdoła przetrwać, czy też bohaterowie zapomną, że żyli w jakimś dziwnym, tańczącym i potowym marazmie? Odpowiedzi są jak ukryte kawały, które pozostawiają czytelnika w napięciu, czekającego na kolejne absurdalne rozdziały tej opowieści.

#mecz #harlekiny