Wpis z mikrobloga

Ale emocje. Kolejka dopiero się zaczęła, ale w ten weekend pewnie będzie ciężko komukolwiek przebić widowisko w Warszawie. Tylko co z tego, skoro wynik totalnie się nie zgadza.

Na ogół staram się nie robić dramatu z pojedynczego meczu. Nawet po, jak ja to określam, tąpnięciu, kiedy wszystko się wali, staram się jakoś zachować spokój. Wynik meczu z Widzewem jest natomiast dobijający. Dla mnie to jest jakaś katastrofa. Osiągnąć taką przewagę przez większość pierwszej połowy, zmarnować okazje na podwyższenie prowadzenia, ostatecznie dwukrotnie je stracić… Jak można było do tego dopuścić? Wprawdzie z Cracovią mieliśmy coś odwrotnego, bo to my goniliśmy wynik dwukrotnie, ale efekt był taki sam. Dodam więcej – czym innym było dogonienie wyniku z Górnikiem latem, kiedy Legia była jeszcze w bardzo początkowej fazie budowy. Czym innym są natomiast te remisy z Cracovią i Widzewem, które po prostu nie powinny się przydarzyć. Tydzień temu bagatelizowałem takie straty punktów, ale każda kolejna tworzy problem. Punktujemy dobrze, ale naszym problemem w krótkiej perspektywie jest Raków, który punktuje na poziomie bardzo dla nas wymagającym.

Oczywiście nie podoba mi się też to, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie wygraliśmy u siebie z Widzewem. Byłem na świecie, kiedy coś takiego miało miejsce, ale nie pamiętam tego, bo na pewno nie oglądałem wtedy meczów. Zdarzały się na wyjeździe, pamiętam je, dzień po jednym z nich było przypieczętowanie mistrzostwo Polski. Teraz ten remis jest jak porażka.

Pierwsze minuty były bardzo złe. Widzew zagrał jeszcze odważniej, niż się zapowiadało, ale na szczęście trwało to krótko. Potem Legia przejęła inicjatywę i niemal do końca pierwszej połowy grała mniej więcej tak, jak powinna. Zabrakło tylko drugiego gola, a już niestety kilka razy taki brak dobicia rywala miał swoje negatywne skutki.

Druga połowa była dziwna. Były bardzo ciekawe próby pressingu, ale żadna z nich na tyle skuteczna, żeby znaleźć się praktycznie pod bramką rywala z piłką. Potem trochę oddaliśmy pole, ale nie tak nerwowo, jak w niedawnych meczach. Zresztą o pierwszego straconego gola nie mam aż tyle pretensji. Trochę podobnego sami strzeliliśmy, więc ciężko na to pomstować. Natomiast końcówka to jakieś szaleństwo. Szybkie wyjście na prowadzenie przyniosło kolejne pozytywne świadectwo o tej drużynie, ale potem był dramat. Za drugiego gola w dużej mierze odpowiedzialny jest Sokołowski za sprokurowanie rzutu wolnego, choć do tej pory, jak na siebie, grał dobrze, a wręcz rozkręcał się z każdą minutą. Potrafił nie tylko odebrać, ale i zrobić przewagę z przodu, czego do tej pory z jego strony brakowało. Potem już wszystko było możliwe, mogliśmy strzelić trzeciego gola, ale i zostać skarceni w ostatniej minucie. Chaos niewyobrażalny i sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Moim zdaniem nie było dziś szczególnych przeszkód ku temu, aby Legia to spotkanie wygrała. Oczywiście szacunek dla Widzewa za podjęcie walki. Już Korona dała sygnał, że można tu zaatakować i postraszyć Legię nawet w sytuacji pozornie beznadziejnej. Chodzi mi jednak o to, że Legia nie padła ofiarą swojego stylu, który niesie za sobą większe ryzyko i że musieliśmy się zastanawiać między stylem a wynikiem. Gra przez spore fragmenty była odpowiednia, jednak wróciły demony z innych zremisowanych meczów. Legię stać dziś było na trzymanie Widzewa na względny dystans. Kilkakrotnie chwaliłem ją za odrabianie strat w trudnych sytuacjach, ale tak samo logiczna musi być krytyka za nieumiejętność utrzymania prowadzenia. Kilka razy się udało, bo było odpowiednio wysokie. Tydzień temu udało się nawet nie stracić gola. Niestety, tracąc po dwa gole na mecz u siebie, najczęściej wygrywać nie będziemy.

Stan boiska oraz powrót podstawowych zawodników spowodowały, że Legię znów dało się oglądać, tak jak już nieraz w tym sezonie. Bramkową akcję na 1:0 zrobili zawodnicy, którzy z Piastem zaczęli na ławce. Josue nie miał krycia 1 na 1 i mógł się popisywać. Czasami była to bardziej sztuka dla sztuki niż realne efekty, ale do tego drugiego na ogół też nie można się przyczepić, więc łatwiej mu takie coś wybaczyć. Z głupich zachowań to ciężko bronić z kolei Mladenovicia, który niby nie pomaga na lewym wahadle i teraz jeszcze go zabraknie z Górnikiem… Wydawałoby się, że nieźle, ale jak już się zastanowić, kto go zastąpi i jak to wpłynie na ustawienie na innych pozycjach, to już nie jest tak przyjemnie.

Bardzo dobry mecz zagrał Hładun, który nie wprowadzał zbędnej nerwowości. Łapał to co powinien, większość piłek miał pod kontrolą, problemy bywały z rozegraniem pod presją, ale to raczej normalne. Różnica między nim a Tobiaszem polega na tym, że miał dużo więcej pracy niż to było w poprzednich meczach. Tobiasz musiał realnie wykazywać się dwa, maksymalnie trzy razy na mecz. Hładun był przetestowany więcej razy. Podkreślę, że kilka interwencji mogło pozostać niezauważonych, także z powodu spalonych, ale były naprawdę dobre. Niestety kompletnie nie mają szczęścia nasi bramkarze w tym sezonie. Jak coś ma się złego stać, to się stanie i tak właśnie było z rykoszetem na 2:2.

Zwracało uwagę, że zawodnicy grali z ponadprzeciętnym zaangażowaniem. Czasami może było to bardziej pod publikę, ale gdyby rzetelnie przeanalizować wszystkie zachowania, w których legioniści wykonali bloki pod własną bramką lub wślizgi, to skuteczność tych zagrań była bardzo wysoka. Jednocześnie współgrały one z atmosferą wokół meczu. Prawdopodobnie, po jeszcze dogłębniejszej analizie, wyszłoby, że zawodnicy byli często spóźnieni lub źle ustawieni i musieli w ten sposób nadrabiać te braki, co nie było za dobre. Jednak oglądało się to nieźle.

Jeżeli szukać jeszcze jakichś pozytywów, to może być nim wejście Strzałka. Przed meczem zastanawiałem się, jaka może być kolejność zmian, i próbując przewidzieć zachowanie trenera, młodzieżowca widziałbym jako czwartego w kolejce, a wszedł jako drugi. I to przy wyniku 1:0, czyli w trudnym momencie, ale jeszcze nie bardzo trudnym, bo tak było przy remisie, a Runjaić już wiele razy młodzieżowców tak wrzucał na głęboką wodę w Pogoni. Strzałek może trochę za łatwo się kładł, kiedy wikłał się w drybling naprzeciwko kilku obrońców Widzewa, ale w środku pola popisywał się odwagą i grą do przodu. Wielka szkoda na koniec, że to nie jemu został zapisany gol na 2:1, ale nie było innego wyjścia.

Za dużo tych indywidualnych pochwał, więc jeszcze tylko jeden zawodnik i koniec. Jestem bardzo zadowolony z postawy Pawła Wszołka, od którego każdy w lidze może się uczyć gry bez piłki i wychodzenia na pozycję. W drużynie, w której nie ma skutecznego napastnika, od ponad roku bierze na siebie sporą część ciężaru strzelania i asystowania. Jak na wahadłowego, kolejny raz ma bardzo dobre liczby. Wygląda to lepiej niż bym przypuszczał, kiedy wracał z Unionu rok temu. Więcej zastrzeżeń może być do gry obronnej. Przewrotny los też sprawił, że to on przyczynił się do drugiego gola dla Widzewa, co jest wręcz bezlitosne.

Skoro wszystko było tak wspaniale, to czemu na koniec jest rozczarowanie? Cóż, nawet mimo błędów i chaosu, Legia zagrała dobre spotkanie. Nie jest to nic nadzwyczajnego, że zespół gra dobrze, a mimo to nie wygrywa. Zresztą Widzew ma podobne problemy. Gdyby nie gol w ostatniej minucie ze Śląskiem, miałby teraz serię pięciu remisów, w których to meczach często wyglądał bardzo dobrze. Nie chcę nawet za bardzo rozwijać tego tematu. Widocznie nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, żeby punktować jeszcze lepiej. Jeśli miałbym jednak wybrać jedną rzecz, to byłaby to zdecydowanie defensywa, i to mimo tego, że Jędrzejczyk i Ribeiro utrzymują wysoką dyspozycję.

Ten dzień praktycznie nie mógł ułożyć się gorzej. Nie dość, że Raków wygrał, to jeszcze wcześniej dał przez chwilę nadzieję, że można go gonić. Na koniec dnia strata jest identyczna jak po zakończeniu rundy jesiennej. Sytuacja jest więc ekstremalnie trudna. Czuję się pod tym względem znacznie gorzej niż po Cracovii, bo wtedy przynajmniej strata została na tym samym poziomie, co przed kolejką. Teraz się powiększyła i właściwie nie mamy już żadnego marginesu błędu. W tej chwili bardziej zanosi się na to, że te remisy jednak nas pogrążą i będą decydujące o tym, że nie wywarliśmy na Rakowie takiej presji, jaką byśmy mogli. Teraz o meczu z Widzewem jeszcze raz powtórzę, że remis jest jak porażka i tak może być już z każdą stratą punktów do końca sezonu.

Być może pozostanie nam skupienie się na Pucharze Polski. Tam patrzę w tej chwili przede wszystkim na to, aby się nie skompromitować. W ogóle ten tydzień będzie bardzo ważny. Cztery mecze: nasz z Lechią Zielona Góra, Rakowa z Motorem, nasz z Górnikiem i Rakowa z Pogonią mogą jeszcze dać nam nadzieję lub zakończyć wszelkie złudzenia. Nie biorę pod uwagę, że sezon skończy się dla nas na początku marca, zwłaszcza że nie odskoczyliśmy Widzewowi i jest jeszcze do zabezpieczenia miejsce na podium. Jednak aktualnie trudno o optymizm.

#kimbalegia #legia
  • 1
  • Odpowiedz