Wpis z mikrobloga

To miło, że Legia zadbała o emocje w nudnej kolejce Ekstraklasy. Nie jest to duże pocieszenie przy stracie punktów, bo w tej sytuacji lepsze byłoby nudne 1:0 i odrobienie kolejnej części strat do Rakowa.

Na dłuższą metę, jeżeli jest coś, co może nas powstrzymać od regularnego punktowania, to jest to defensywa i brak czystych kont z tyłu. Nawet nie grając wybitnego meczu, przeciwko dobrze zorganizowanemu przeciwnikowi, udało się strzelić dwa gole, ale w końcu przyszedł moment, kiedy błędy pod własną bramką kosztowały punkty. Nie będziemy co mecz strzelać dwóch-trzech goli, aby to odrabiać. Czasami trzeba będzie wygrać 1:0, nawet zostając przy swojej filozofii i starając się grać ofensywnie. Już i tak wyjątkowo dużo razy takie straty pozostały bez konsekwencji. Wystarczy wymienić zwycięstwa z Koroną, Jagiellonią i Miedzią (po dwa stracone gole), ale i z Zagłębiem, Lechią oraz Widzewem (po jednym). W pucharze po dwa stracone gole powodowały, że byliśmy na skraju odpadnięcia z Bruk-Betem i Lechią.

Wydaje się, że Runjaić jest w stanie osiągnąć to, co zrobił w Pogoni. Defensywa była wizytówką tego zespołu. Dziś mamy ustabilizowany skład, co już jest pewnym krokiem w dobrą stronę, ale to jeszcze nie wystarcza. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to indywidualne błędy, które od razu są wykorzystywane bez przeciwników, bo na ogół prowadzą ich do stuprocentowych sytuacji. Tłumaczenie porażek czy strat punktów indywidualnymi błędami zawsze brzmi jak hasło-wytrych, jednak trudno inaczej nazwać to, co działo się dziś czy z Koroną. Tylko z Zagłębiem nie było tak, że za straconego gola można było przypisać winę konkretnemu jednemu zawodnikowi i na niego wszystko zwalić. Tutaj Mladenović od razu sprawił, że mieliśmy mocno pod górę, bo pozwoliło to przez długi czas grać Cracovii tak, jak najbardziej lubi.

Podobnie jak w poprzednich meczach, Legia miała przewagę, ale tym razem utrzymywała ją praktycznie od początku do końca. Trudno jednak, aby było inaczej, skoro cały czas wynik był niekorzystny, a przeciwnik dokładnie pod taką grę się ustawił. Nawet gdyby Legia nie chciała grać atakiem pozycyjnym, to Cracovia ją do tego zmuszała, najczęściej wybijając piłkę na oślep i cały czas zostając z tyłu. Ja nie mam o to pretensji – mają swój styl, który przynosi im punkty przeciwko najlepszym w lidze i pozwala im myśleć powiedzmy o pierwszej czwórce. Po prostu mecz ułożył się inaczej niż do tej pory. Wynik i nastawienie przeciwnika miały wpływ na to, że Legia grała przez cały mecz tak samo, co do tej pory było rzadkością.

Pewnym pozytywem jest to, że Legia pozostała konsekwentna w swojej grze i że przyniosło to chociaż częściowy efekt. Najgorsze w tym momencie byłoby zejście z obranej drogi, czy to w trakcie meczu, czy na dłuższą metę. Chyba wszyscy wewnątrz i wokół drużyny dostali przynajmniej niewielki sygnał, że obecny styl ma sens. Można i trzeba zwracać uwagę na to, że wykonanie nie było do końca takie, jakiego byśmy sobie życzyli. Pierwsza połowa to duży problem z wejściem w pole karne. Strzały z dystansu były potrzebne i nawet nie wyglądały tak źle, ale to nie było to samo, co w poprzednich meczach, kiedy zawodziło wykończenie sytuacji już w samym polu karnym. Początek drugiej połowy to już spora poprawa pod tym względem. W te 10 minut Legia znalazła się z piłką więcej razy w polu karnym Cracovii (z gry, bez stałych fragmentów) niż przez całą pierwszą połowę. Punktem kulminacyjnym był rzut karny, który zakończył się niepowodzeniem. Nie dość, że nie udało się zmienić wyniku, to jeszcze miałem wrażenie, że gra lekko siadła i dopiero ostatni kwadrans wyglądał w ofensywie mniej więcej tak, jak powinien.

Nie wiadomo, jak dużo kosztowały nas te niestrzelone karne, ale możliwe, że dużo. Nie jest powiedziane, że na pewno wygralibyśmy z Pogonią, Śląskiem i Cracovią, ale szanse byłyby większe. W samej lidze nasza skuteczność z karnych stała się kiepska, a wręcz najgorsza w lidze – 4/7. Bilans jest trochę poprawiony doliczając puchar, kiedy Josue wykorzystał dwa karne z Bruk-Betem i Lechią, mamy też na koncie zwycięski konkurs jedenastek z Lechią. W dzisiejszym przypadku Josue wcale nie strzelił źle, patrząc na to „globalnie”. Takie strzały zwykle kończą się golami. Problem w tym, że nie spojrzał wcześniej na Niemczyckiego. Teoretycznie powinien dać sobie z tym radę. Z Koroną wydawało się, że normalnie kontrolował bramkarza. Jeżeli chodzi o kwestię trzymania ciśnienia, to w meczach pucharowych radził sobie z tym, podobnie z Górnikiem, Wisłą Płock i Koroną – zawsze były to ważne i trudne momenty. Może teraz został zdekoncentrowany, sprowokowany, o czym raczej nie mówi się, gdy to on jest ofiarą, a nie agresorem. Ja bym aż tak na niego nie psioczył po tej sytuacji. Oczywiście zawalił, ale częściowo też ten błąd nadrobił udziałem przy drugim golu. Na przyszłość można myśleć o Mladenoviciu i Wszołku, którzy kiedyś strzelali karne, gdyby grał od początku, to może Pekhart… Ale żaden z nich nie będzie pewniakiem. Ja zastanowiłbym się nad Czechem, który długo uderzał karne perfekcyjnie, ale swoją dobrą serię skończył błędem ze Spartakiem.

Nie będę ściemniał – cieszę się, że wejście Pekharta coś dało, nawet jeżeli był to gol na wagę „tylko” jednego punktu. Właśnie w takiej roli bym go widział – raczej zmiennika, zwłaszcza gdy konieczne jest gonienie wyniku, który ma zrobić to, co wcześniej nie udało się innym, czyli znaleźć się w odpowiednim miejscu i wepchnąć piłkę do bramki. Rosołek miał z tym dziś problem, a jak widać lepiej od niego w polu karnym odnajduje się już nawet Nawrocki. Teoretycznie więc wszystko u nas stoi na głowie – skrajni środkowi obrońcy oraz wahadłowi wnoszą dużo do ataku, za to popełniają błędy w tyłach. Z kolei napastnik głównie pomaga w defensywie, a w polu karnym jest go ostatnio coraz mniej.

Nie chcę oceniać wszystkiego pod kątem wyniku. Wpadka nie oznacza, że wszyscy zagrali beznadziejnie i są do wyrzucenia. Podobał mi się środek pola, choć Slisz ostatnio jest bardzo nadpobudliwy i cały czas szuka zaczepki, co jest zupełnie niepotrzebne. Może potrzebuje wolnego weekendu i koniecznie chce pauzować za kartki, ale to można załatwić też w inny sposób. Josue czy Kapustka tak naprawdę nie zagrali jakoś szczególnie inaczej niż zwykle. Jak dla mnie problem był bardziej taki, że nie mieli z kim grać. Brakowało ruchu na pozycjach. Przy tak gęsto wycofanej Cracovii trzeba było sporo wybiegać, nawet jeżeli byliśmy długo w posiadaniu piłki. To było możliwe tydzień temu przeciwko Zagłębiu, więc nie jest to coś, czego ten zespół nie byłby w stanie zrobić. Długo musieliśmy czekać na przebudzenie Wszołka, ale od momentu, kiedy zaczął się lepiej poruszać oraz ustawiać, gra trochę ruszyła. Brakowało nam kogoś, kto zrobiłby przewagę w grze 1 na 1. W środku jeszcze takie próby były, a tak to musieli to robić skrajni środkowi obrońcy albo Wszołek. Czasem się udawało, ale to nie jest ich największy atut. W tym kontekście brakowało mi Muciego, a także Mladenovicia, który też wygląda, jakby potrzebował przerwy, mimo że runda dopiero się zaczęła.

Nie jestem specjalnie chętny do krytyki Tobiasza, zwłaszcza że tutaj wyjątkowo przydałby się komentarz eksperta, a nie mój. Do tej pory gole, które straciliśmy w tym roku, zrzucałem raczej na brak szczęścia, bo nie nazwałbym ich jego błędami. Tak spojrzałbym też na pierwszego dzisiejszego gola, gdzie centymetry decydują o tym, że on takiego strzału nie broni, a Niemczycki Mladenovicia już tak. Przy drugim można się zastanawiać, czy jego wyjście z bramki było właściwą decyzją, bo była tam asekuracja Jędrzejczyka. Tylko że i tak nie wiadomo, co stałoby się później przy innym ustawieniu jego, a przez to i obrońców. Może już pierwszy strzał by wpadł. W każdym razie bardziej chodzi mi o to, że zbliżamy się do sytuacji, w której wpada niemal wszystko, co leci w naszą bramkę. Cracovia pojawia się w naszym polu karnym trzy razy i ma z tego dwa gole. Wcześniej z Koroną podobna sytuacja. Inny był trochę mecz z Zagłębiem, gdzie na początku była świetna parada, a gol padł z dystansu. Na razie wciąż trzymam się zdania, że to bardziej seria niefortunnych zdarzeń niż słabsza forma bramkarza. Warto zresztą przypomnieć, że to są te najtrudniejsze mecze, kiedy nie ma się prawie nic do roboty i trzeba się wykazać raz czy dwa razy w ciągu 90 minut.

Każdy może uznać, że jestem aż nadto wyrozumiały. Ktoś te błędy musiał popełnić, skoro straciliśmy dwa gole i nie wygraliśmy. Tylko że znowu chcę trochę oddzielić wynik od pozostałych rzeczy. O samym wyniku można powiedzieć z pozytywów tylko to, że Legia znowu pokazała charakter i dogoniła wynik, co nie jest łatwe, a także że pozostała niepokonana u siebie. Widać, że wieszamy sobie poprzeczkę coraz wyżej i czymś takim jak remis z Cracovią się nie zadowalamy. Nawet nie chodzi o to, że to jest Legia i tak trzeba, tylko mamy realne podstawy, żeby tak do tego podchodzić. Bardziej chcę zwrócić uwagę na szczegóły, może nie jakoś bardzo wnikliwie, ale to wciąż raczej drobne rzeczy powodują, że takiego meczu nie wygrywamy. Nie stało się nic bardzo złego, jak w trzeciej kolejce przeciwko temu samemu zespołowi, a czego obawiam się od jakiegoś czasu. Ja to traktuję bardziej jako potknięcie, wypadek przy pracy i tak dalej.

#kimbalegia #legia

DOKOŃCZENIE W KOMENTARZU (pic rel)
źródło: Zrzut ekranu 2023-02-13 o 01.27.31
  • 3
Myślę, że to nie jest jeszcze moment, w którym musimy porzucić marzenia o mistrzostwie. Ten jeden mecz jeszcze tego nie przekreśla. Aktualnie widzę lekkie robienie tragedii z tego remisu, a ja bym tego nie robił. Oczywiście strata do Rakowa wciąż jest ogromna i nie nadrobimy tego łatwo. Wymaga ona od nas bardzo regularnego punktowania i takie remisy nie mogą się zdarzać zbyt często. Lech też trochę już czyha za naszymi plecami. Za