Wpis z mikrobloga

Czołem, jestem Blizna i jako niespełna trzydziestoletni mężczyzna od czterech lat wykonuję zawód kierowcy ciężarówki w transporcie międzynarodowym, staram się łączyć tą pracę z moimi pasjami czyli m.in. uprawianiem sportów indywidualnych, głównie bieganiem maratonów (od stosunkowo niedawna) połączonym z treningiem siłowym (co akurat robię dużo dłużej), przedtem natomiast przez sześć lat służyłem w polskiej policji, z której sam odszedłem. Moje dotychczasowe życie usłane jest różnymi przykrymi (ale nie tylko) wspomnieniami i doświadczeniami związanymi z takimi tematami jak DDA czy samobójstwa, nałogi, przeprowadzki i dysfunkcje wynikłe z tego powodu.
W związku z tym wziąłem się za naprawianie swojego nadszarpniętego zdrowia psychicznego i m.in. zacząłem pisać bloga dla siebie celem wydobycia różnych przykrych uczuć i poradzenia sobie z nimi ale również opisania różnych zwykłych historii związanych z służbą w policji, obecną pracą, sportem i tego jak to wszystko pogodzić. Nie zależy mi na tym aby był on popularny czy szczególnie ciekawy ale też nie osiągnę celu jakim jest walka z niskim poczuciem wartości jeżeli nie przeczyta tego nigdy nikt. Mimo wszystko być może jedną lub dwie osoby dotyczą lub interesują podobne tematy jak wyżej wymienione lub przykładowo co doprowadziło do tego, że moi rodzice odebrali sobie życie będąc teoretycznie ułożonymi wykształconymi szanowanymi ludźmi. Poniżej zamieszczam przykładowy wpis z serii tych osobistych, nie jestem pewien czy będę umieszczał więcej wpisów bo wiem jaką trudność sprawia mi wrzucenie tego wstępu ale z drugiej strony jeżeli sprawia mi to taki trud to prawdopodobnie to właśnie powinienem robić, jeżeli natomiast ktoś będzie chciał przeczytać więcej to zamieszczam link do bloga, który ma raczej formę mojego prywatnego archiwum za to posiada całą treść. Z góry proszę o wyrozumiałość i przepraszam za słabą jakość pisanego tekstu ale oprócz notatek policyjnych i szkoły nie pisałem nigdy a na wszelkich forach jestem (byłem) pasywny no a początki zawsze są jakie są. Wiem, że teksty dłuższe niż kilka zdań są często omijane w dzisiejszych czasach mimo to nie zamierzam robić tldr bo jak już wspomniałem na dużej popularności mi absolutnie nie zależy.
Wpis ten opisuje wieczór próby samobójczej mojej mamy, która miała miejsce pół roku po samobójstwie mojego ojca. Kolejny wpis myślę, że dotyczyć będzie jakiejś interwencji policyjnej a jeszcze kolejny zwykłego dnia w trasie opisującego jak łączę tą ciężką pracę z jako takim zdrowym jedzeniem i uprawianiem od 6 do więcej aktywności.
(..)Po jakiejs godzinie drogi z jedną przesiadką dojeżdżam na znienawidzone przeze mnie osiedle na które przyszło mi się przeprowadzić z rodzicami przed kilkoma laty z mojego miasta od moich kolegów i od całego mojego świata. Nie potrafiłem sie tu odnaleźć, przeszczep się nie udał, siedziałem cały czas w pokoju i czekałem na przełom, którym miała być i trochę była właśnie służba - w końcu byłem dostrzeżony w jakikolwiek sposób i w końcu poznawałem ludzi cieszyłem się po czym przez moje życie przetoczyła się kolejna nawałnica gówna, które mimo że było już ciekawsze to niekoniecznie lepsze przez wiele kolejnych lat. I idę taki smutny i zawieszony jak to ostatnio cały czas, wchodzę na trzecie piętro nie mam żadnych planów ani chęci, otwieram drzwi - ciemno w całym mieszkaniu. Wchodzę do kuchni i widzę, że pod stołem leży moja mama - nieprzytomna a na stole paczka po tabletkach - myślę sobie "tego już za wiele" - warto zaznaczyć, że do tej pory nie zdawałem sobie sprawy jak wielki problem ma również i mija matka. I co teraz, jedyne co to działać, nie pierwszy raz. Sprawdzam czy żyje upewniam się, że jest w pozycji bezpiecznej?(nie mogę sobie za nic przypomnieć czy zrobiłem tak czy zaniosłem ja na łóżko). Dzwonię po karetkę - robię to drugi raz w życiu i drugi raz w tym roku, robiac to sam sobie jakoś wmawiam, że się tym zajmuję i to ja jestem odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu, mam na myśli służbę w Policji, która pełnię aktualnie od całych dwóch lat ale to farsa, zupełnie czym innym jest zajmowanie się takimi sprawami u obcych. Dyspozytor przyjmuje zgłoszenie, karetka jedzie, ja konsternacja i pilnowanie mamy - oddycha - przyjeżdża karetka, panowie ratownicy podchodzą do mnie trochę inaczej jako do zwykłego cywila niż jeszcze kilka godzin temu inna załoga do Policjanta a ja jestem takim człowiekiem, że głupio mi w ogóle pokazywać legitymację bo w sumie po co? Oczywiście nie mam i za złe grubej skóry bo mimo tego, że trochę zabrakło ciut profesjonalizmu to wiem jaka to jest robota i że nie można tak łatwo oceniać patrząc z boku szczególnie nie zajmując się tym. Biorą ją na nosze, biorą paczkę po tabletkach (kurde chyba nie podnosili jej z podłogi w kuchni - przypominając sobie to zdarzenie jestem w szoku, że tak to wyparłem ale wtedy widzenie tunelowe, adrenalina) i na klatce schodowej jeden rzuca coś, że jedzie alkoholem i upiła się po prostu - jeszcze wtedy nie wiem, że pije od dawna i to dużo - ale to przecież tylko gorzej w tej sytuacji i z pełnym #!$%@? ja jak to ja, nie umiem nawet wyrazić braku zadowolenia, nie wyzywam ratownika medycznego, nie rzucam się na niego z pięściami czy cos - mini wszystko rozumiem lecz irytuje mnie to, że sam się tym zajmuję i nie mówię i nie mówiłem też do końca służby nigdy takich rzeczy ludziom (być może za krótko) więc mówię tylko "proszę pana..." on odpowiada "co?" a ja "proszę pana.." i tyle. Po drodze ze schodów ratownik mówi do mojej mamy żeby go nie kopała co w sumie uspokaja mnie trochę bo raczej wiadomo już, że będzie żyła z resztą oni się na tym lepiej znają a ich spokój na to wskazuje, przed karetką pytam czy mogę z nimi jechać - krótkie i stanowcze "NIE". Nawet nie dyskutuję tylko idę na autobus bo oczywiście nie mam auta i jadę do domu do ówczesnej partnerki żeby razem z nią już taksówką pojechać do szpitala na SOR. Szpitalny oddział ratunkowy - jestem tutaj chyba pierwszy raz. Podchodzę do okienka mówię jaka jest sytuacja - dowiaduję się, że mama ma płukanie żołądka i mam czekać na telefon i tak czekam dwie, trzy godziny, w międzyczasie partnerka urządza mi awanturę przed szpitalem że się nią nie zajmuje, krzyczy, płacze i generalnie to nie chce mi się nawet o tym pisać ale nie był to udany związek, raczej mało ją obchodzi co z moją mamą albo ze mną przez całe to wydarzenie a przynajmniej tak się zachowuje i w końcu jedzie sama do domu. Z drugiej strony dzisiaj jestem starszy i też jestem w stanie zrozumieć, że nie każdy musi chcieć znosić takie wydarzenia a to nie jest pierwsze, w którym bierze ona udział bo była u mnie w domu w chwili samobójstwa ojca. Nie chcę też nawet pisać co wtedy część mnie o niej myślała i o tym jak bardzo druga część mnie bała się samotności, że dalej utrzymywałem jakikolwiek kontakt z tą kobietą (jeszcze przez ok 4 miesiące) wiedząc, że to nie to. Rzadko mi puszczają nerwy, nie pozwalam sobie na emocje, gram twardego i czuję się jak kamień no bo w końcu jestem silnym policjantem który sobie ze wszystkim poradzi i czuję się normalnie, tak jak zwykle (teraz jak myślę sobie o tym to czuję się bardziej przejęty chyba niż wtedy co oznacza, że spełniam podstawowe założenie tego bloga). Więc tak czekam i czekam nie wiem co mam sobie myślec, jestem skołowany ale tak jak napisałem nie płaczę ani nic w tym rodzaju ale jednak i na mnie przychodzi szok, lewy prosty w nos i łzy w oczach oraz widok żywy w mojej pamięci do tej pory. Jakoś to tak wyszło, że gdzieś ktoś zapomniał zadzwonić i się okazało, że leży już na oddziale więc idę, idę ją odwiedzić, mijam pielęgniarki bez słowa albo i pytam gdzie leży - nie pamiętam, idę do swojej mamy - dyplomowanej nauczycielki z wieloletnim stażem wykonującej zawód z pasją i zaangażowaniem, kochanej mamy, która uważałem za świętą i za ojca i matkę jednocześnie zwalając całą winę naszych nieszczęść na ojca. Nie miałem stuprocentowej racji ani wtedy ani później bo nie było to takie zero jedynkowe z tym, że ojciec był tylko zły o czym dowiedziałem się spotykając ludzi, z którymi pracował mój ojciec a matka tylko święta o czym boleśnie się przekonywałem kilka następnych lat. W następnych latach to właśnie do mamy nabrałem sporo negatywnych uczuć mimo, że kochałem ja a jako dziecko codziennie przychodziłem do sypialni i rozmawiałem godzinę lub dwie, bardzo często z nią rozmawiałem bo ojca nigdy nie było, o wartościach, życiu, ojcu, próbowałem jej przemówić że źle się dzieje nie wiedząc że to samo zaczęło dziać się z nią nie wiadomo, w którym momencie. Tak czy siak kilka następnych lat wmawiałem sobie, że to jednak może ona jest winna bardziej i, że mnie nie obchodzi i inne tego typu rzeczy bo sama robi mi przykre rzeczy i pije. Dzisiaj wiem, że to wszystko to niczyja wina, to wina słabości, choroby alkoholowej. Widok jest straszny - moja delikatna mama ważąca pewnie nawet nie 50kg ma przypięte kroplówki i uwiązane ręce do krawędzi łóżka bo wyrwała sobie wcześniej kroplówkę - patrzy na mnie wzrokiem oszołomionego zwierzęcia ale poznaje i prosi, błaga żebym ją zabrał, każe mi wręcz choć nie może się prawidłowo wysłowić a mi oczy bezwładnie napełniają się łzami, nie płakałem przy śmierci ojca ani na pogrzebie i w ogóle rzadko już płakałem a po tym jeszcze rzadziej. Nie mogę na to patrzeć, to miało byc w końcu dobrze, w końcu zostaliśmy bez ojca, w końcu była szansa naprawiać wszystko, odeszły jego długi i nałóg, ewakuował się a my zostaliśmy sami w świecie #!$%@? przez jego alkoholizm. Odwracam się na pięcie i wychodzę bo nie mogę znieść widoku, widzę jak obserwują mnie pielęgniarki - wychodzę bez słowa idę na taksówkę wracam do domu i idę spać(...)
#wpisyblizny
https://najlepszedopieronadejdzie.blogspot.com