Wpis z mikrobloga

#anime #animedyskusja

Ten to wpis (otaguję go jako #tento) jest stosunkowo długim tekstem publicystycznym, ale i opatrzonym listą konkretnych bajek poradnikiem na temat tego, czym warto sugerować się i jakie anime wybierać w bardzo konkretnym segmencie świata chińskich bajek – anime pełnego nostalgii kulturowej. Stosunkowo trudno znaleźć cokolwiek w typie takiego spisu, jako że zazwyczaj albo jest to czysta hasłówka, albo tekst nie do strawienia przez jego koszmarne nadęcie. A i przyjęta przeze mnie metka może odrzucać – nostalgiczne kulturowo anime musi wszakże kojarzyć się bardzo brzydko, z nieznośnym hipsterstwem i poszukiwaniem w bajkach chińskich niekoniecznie uprawnionej głębi.

Nie ukrywam, że anime częstokroć wtedy bywa najlepsze, gdy stanowi kompletny przerost formy nad treścią, i gdy właśnie techniki animacji są bohaterami znacznie ważniejszymi, niż te postacie na ekranie. Uwielbiam tego typu rozrywkę, i nieskromnie uznaję się za jednego z najgłośniejszych na tagu propagatorów szaftozy, którą uważam za prawdopodobnie najlepszą formę tego typu bajek. Niemniej jednak, nie jest to jedyny sposób, w jaki anime może przykuwać do ekranu. Moim zdaniem, bardzo mało segmentów anime zasługuje na jednoznaczne potępienie, i świetne produkcje tak stare, jak i młode, można znaleźć niemal wszędzie. Warto jednak na jakimś segmencie się skupić, i tu dróg jest tyle, ilu jest widzów.

Widzowie oczekujący od anime nieco ‘więcej,’ aniżeli oferuje zwykły sezon emisji, najczęściej odwołują się do leciwego już (lata 90.-00.) kanonu bajek luźno uważanych za dojrzalsze niż większość, zazwyczaj wypełnionych przez dorosłych bohaterów, często w ramach fabuł umiejscowionych gdzieś w okolicach szeroko rozumianego sci-fi. Najpewniej tego typu myślenie ukształtowały filmy-giganty, absolutne branżowe klasyki – Akira, GITS, Jin-Roh. Za nimi idą serie pokroju Cowboy Bebop, czy Serial Experiments Lain. Nie mam zamiaru kontestować ich jakości. Ja sam zainteresowałem się anime ponad oglądanie Dragon Balla za dzieciaka właśnie po seansie tych filmów i seriali, i to te filmy i seriale stanowiły dla mnie przepustkę do produkcji przecież znacznie mniej dojrzałych – okrzepłem jako widz, i dopuściłem do siebie możliwość oglądania czegoś więcej, niż „klasyki.”

Niemniej jednak, stosunkowo późno wyrobiłem w sobie nawyk śledzenia anime sezonowego, spoglądając na nie pogardliwie, powodowany raczej żenującym snobizmem nowicjusza, który ma nieszczęście być dorosłym człowiekiem, więc po co ma się zniżać do badziewia dla dzieci – straszna to smarkateria. Trwało to kilka lat i skłamię, by wymagało specjalnych pokładów introspekcji – zwyczajnie stopniowo stwierdzałem, że te bzdurki są nie tylko nie gorsze od anime o nazwach wypisanych w spiżu, a częstokroć są im zwyczajnie równe, tyle że stanowią inne segmenty rynku. Niechętnie będę szermował pojęciem konkretnych „gatunków,” bo przecież dzieła kultury stale umykają takiemu szufladkowaniu, i zdecydowanie zgrabniej jest szufladkować formy i trendy.

Formy mamy wręcz skodyfikowane – mamy filmy, seriale, OVA, mamy adaptacje, mamy fabuły oryginalne, mamy projekty promocyjne, mamy wreszcie wspaniale czytelny podział na ilość cour, natychmiast sugerujący czy mamy do czynienia z drobiazgiem, czy z tasiemcem. Trendy również wydają mi się bardzo czytelnymi, i chyba każdy widz rozumie z miejsca, gdy opowiada mu się o mecha anime, o sportówce, o love comedy, itp. Trendy potrafią się zaskakująco łączyć w produkcji wcale przecież niepodejrzewanej o nic takiego, i pewnie wiele z tego typu bajek stanowi Wasze osobiste topki. Wybaczcie mi osobiste dziwactwo, ja ponadto wpisuję trendy w segmenty rynku.

Wreszcie sedno tego tekstu – jak to, segment anime nostalgicznego kulturowo? Powierzchowne choćby zainteresowanie Japonią jako taką pozwala rozwiać stereotypy na temat tajemniczego Orientu, a także odbiera Japończykom miano ludzi jakoś nadzwyczajnie uduchowionych i o innej jakości człowieczeństwa, niż by się na zachodzie spotykało. To głupi, najgorszy rodzaj obsesji, który należy zbywać z miejsca mianem weaboo. Japończycy to, po pierwsze – ludzie, po drugie – ludzie jak najbardziej zanurzeni w kulturze zachodu, czytający te same książki i słuchający tej samej muzyki już prawie dwieście lat. Globalizacja niemal całkowicie zatarła oczywistą odległość geograficzną Japonii od zachodu, a postępujące spowszednienie gaijinów i ich obcej mowy tyle dało, że styl życia zwykłego Japończyka wcale nie jest stylem życia kosmity.

Niemniej jednak – Japończycy słusznie i bardzo sprytnie zauważyli, że stereotyp tajemniczego Orientu doskonale się sprzedawał i sto lat temu, i dzisiaj, i wciąż wodzą weaboo na pokuszenie mniej czy bardziej udanymi obrazami swojej kultury. Tutaj zaznaczę – raczej nie bardzo interesują mnie obrazy problemów Japonii dzisiejszej. Uważam je za zbyt uniwersalne, i nie cenię sobie zbytnio twórców chińskich bajek specjalizujących się w tym konkretnym segmencie. Bardzo lubię p. Kona i p. Kumetę, ale kto ich nie lubi? Zamiast tego, interesuje mnie to, jak Japończycy celebrują i przedstawiają swoją odmienność, interesują mnie – anime nostalgiczne kulturowo.

Być może właśnie wpadam w ten sposób w pułapkę tajemniczego Orientu. Nie wstydzę się przyznać, że im bardziej seria jest jednoznacznie azjatycka i dla Europejczyka nietypowa, tym silniej przykuwa moją uwagę. Najbardziej z kolei porywa mnie kontrast pomiędzy rodzimym a przybyłym, stąd wszelkie obrazy japończyzny dającej odpór modernizacji ciekawią mnie najwięcej. Podobnie, z japońskiej historii ciekawi mnie najbardziej schyłek szogunatu, znany też jako bakumatsu. Możliwe, że powinienem winić za to film Ostatni samuraj.

Nostalgiczne kulturowo, czyli – wcale nie obrazek bezimiennej miejskiej depresji, jaki możemy znaleźć w dowolnym postindustrialnym ośrodku pełnym zmęczonych życiem prekariuszy, tyle że zaopatrzony w takie, za przeproszeniem, duperele jak fajerwerki latem, czy chodzenie w nowy rok do świątyni. Zamiast tego, obrazek pochylający się nad tym, co Japonię czyni Japonią właśnie, i z czego Japończycy zrezygnować albo nie mają zamiaru, albo nie potrafią, albo z czego przyszło im zrezygnować w bólach. Osobiście wliczam do tego segmentu także produkcje historyczne, chociaż zdaję sobie sprawę, że mogą odrzucać widza mało zainteresowanego tego typu rozrywką. Wolę w miarę uczciwe serie historyczne (w typie jidaigeki) od serii zaledwie historycyzowanych.

Tę spowiedź zakończę wreszcie skromną listą produkcji uważanych przeze mnie za godnych reprezentantów anime nostalgicznego kulturowo. Nie porządkuję ich jakoś szczegółowo, jako że wszystkie uważam za godne polecenia. Pozwalam sobie, dla wygody, opatrywać je rokiem premiery.

Aoi Bungaku (2009) – projekt kilku grup młodych pracowników studio Madhouse, zbiorek niedługich adaptacji japońskiej literatury, opatrzonych każdorazowo czarującym wstępem. Nie wszystkie są sobie równe, jednak nie sposób ich nie polecić.

Bakumatsu Kikansetsu Irohanihoheto (2006) – akcyjniak bardzo w typie tragedii teatralnej, silnie umiejscowiony w ostatnich dniach szogunatu, tuż przed bratobójczą wojną Boshin. Przerysowane designy trochę w typie Rurouni Kenshin, ale sama bajka zupełnie w innym typie. Fascynujący główny bohater.

Chouyaku Hyakuinisshu (2012) – kompilacja żartobliwych adaptacji wierszy z okresu Heian, spięta meta-narracją. Na równi zabawa, co socjologia. Topowe głosy w obsadzie.

Gintama (2006) – jedyny tasiemcowaty shounen, który udało mi się w całości obejrzeć. Na liście przez swoją zupełnie nieshounenową wymowę, skierowaną zdecydowanie do starszej widowni, a także dzięki settingowi, będącemu parodią schyłku szogunatu.

Golden Kamuy (2018) – absolutnie fascynujący seans przygodowy, umiejscowiony w chwilę po wojnie rosyjsko-japońskiej na odległym Hokkaido, skupiony na poszukiwaniu zakopanego złota. Mnóstwo na temat życia w okresie, na temat kultury ludu Ainu, mnóstwo wreszcie humoru na skrzyżowaniu Tarantino i gachimuchi. Big boy.

Heike Monogatari (2021) – najmłodsza produkcja na liście, drobiazg na 11 odc. Zupełnie inne odczytanie legendy o Heike, właśnie z perspektywy rodu Heike. Fantastycznie psychologizowany, idealnie zanurzony w okresie, niezwykle stylowy.

Hi no Tori (2004), także Houou-hen (1986) – opus magnum p. Tezuki. Jedynie częściowo w typie nostalgicznym kulturowo, jednak do polecenia w sumie cały. Rozmaicie pojmowana nieśmiertelność i fatum, seria nieco obca dla Europejczyka.

Short Peace (2013) – zbiorek animowanych drobiazgów w 3D. O dziwo, właśnie Short Peace w tej kompilacji do reszty nie pasuje – pozostałe to czarujące drobiazgi z historycznej Japonii.

Hijikata Toshizou: Shiro no Kiseki (2004) – w zasadzie o tym samym, co Bakumatsu Kikansetsu, tyle że już w zupełności okrojone z fantastyki. Bardzo hermetyczny pokaz i bardzo pospieszny, raczej dla ludzi już zaznajomionych z okresem.

Grobowiec świetlików (1988) – mój ulubiony film p. Takahaty. Obraz Japonii powojennej, jednak pozbawiony tego wprowadzającego w zakłopotanie absurdalnego heroizmu każdego i wszystkich. Ciasny, strasznie pesymistyczny, bardzo ładny. Big boy.

Hyouge Mono (2011) – fantastyczne jidaigeki z czasów Ody Nobunagi i Hideyoshiego, spoglądające na wojnę z perspektywy samurajów niebogatych, mało ważnych, zainteresowanych bardziej rodzącym się kanonem ceremonii herbacianej. Świetne poczucie humoru. Big boy.

Kaguya-hime no Monogatari (2013) – mój drugi ulubiony film p. Takahaty. Nie aż tak ludzki, jakim był Grobowiec, bo i o czym innym – opowiedziana na nowo legenda o księżniczce Kaguyi. Do dziś powala stylistyką farb akwarelowych.

Katanagatari (2010) – ten lepszy p. Nisio. To wciąż jest koszmarnie przegadana seria, jednak gadanina idzie w parze z wyprawą wzdłuż i wszerz całej Japonii na przestrzeni jednego roku, czego świadectwem piękne zmiany pogody. Akcyjniak umiejscowiony gdzieś w głębokim szogunacie. Big boy.

Kono Sekai no Katasumi ni (2016) – obraz Japonii pod koniec wojny, z perspektywy mało znaczącej rodziny z prowincji. Długi jak nieszczęście, jednak wart każdej minuty. Artystycznie kompletny.

Koushoku Ichidai Otoko (1991) – film erotyczny, współtworzony przez autora Belladonny. Umiejscowiony gdzieś w szogunacie, pełen pięknych widoków i urokliwych gejsz.

Mashiro no Oto (2021) – ten raczej średni sezoniak zasługuje na miejsce na liście dzięki wspaniałej ekspozycji shamisenu – typu japońskiego banjo. Świetnie się tego słucha, gdy akurat postacie nie mówią.

Mononoke (2007) – bardzo dziwaczny, bardzo humorzasty pokaz. Znachor zwalcza trapiące ludzi demony, a to do wtóru fascynującej teksturowanej stylistyki. W zasadzie obowiązkowy dla arthouse’owców.

Mononoke Hime (1997) – mój ulubiony film p. Miyazakiego. Z jego obrazków natury walczącej z postępem chyba najzgrabniejszy, a w dodatku pełen japońskiego folkloru w sposób mniej nachalny, niż w Spirited Away. Poza tym, przyjemny akcyjniak.

Mushishi (2005) – obrazek znachora wędrującego samotnie po Japonii w celu naprawiania wzajemnych krzywd między światem ludzi, a światem mushi – żyjątek bardzo w typie youkai. Dobitny obraz japońskiego pojmowania współistnienia z niezrozumianym światem natury. Bardzo powolny, wyciszający. Radzę dawkować powoli. Big boy.

Noragami (2014) – już klasyczny akcyjniak, swój głos w tłumie znajdujący w nietypowym portrecie japońskiego panteonu. Może odtrącać raczej jawnym stylem nu-anime, jednak wart uwagi.

Onihei (2017) – bardzo autentyczne jidaigeki, portret osiemnastowiecznego policjanta w szogunackim Edo. Grany 100% serio, staroświecki seans dla wielbicieli nietypowych seriali o policji.

Samurai Champloo (2004) – absolutnie fascynujący miszmasz stylów aut. p. Watanabe, umiejscowiony w Japonii zaraz po nieudanym chrześcijańskim powstaniu na Shimabarze. Kino drogi, kino akcji, stylówa kompletna. Słoneczniki nie mają zapachu. Big boy.

Saraiya Goyou (2010) – obrazek niezbyt mądrego i niebogatego samuraja, usiłującego znaleźć jakiekolwiek zajęcie zarobkowe, a który zaczyna zadawać się z szajką drobnych opryszków. Powolne tempo i pasjonujący humanizm. Świetna muzyka.

Sarusuberi (2015) – albo Miss Hokusai. Niewielki film, wycinek z życia i pracy mistrza Hokusaia, a raczej – jego córki. Bardzo interesujący obraz historyczny.

Shigurui (2007) – chyba najstraszliwsze jidaigeki. Obraz wzajemnej krzywdy i przemocy w życiu dwójki samurajów. Mnóstwo, mnóstwo juchy. Nie sposób oderwać wzroku.

Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu (2016) – dwusezonowa kronika życia mistrza rakugo, od mało satysfakcjonującej młodości, po nieuchronną śmierć. Poza bardzo ludzkim obliczem mistrza i osób w jego życiu, również obraz rakugo jako zapomnianego typu rozrywki, i logiki rządzącej statusem mistrza i ucznia w japońskiej sztuce. Big boy.

Taishou Yakyuu Musume (2009) – raczej naiwny drobiazg z przedwojennej Japonii. Dziewczęta postanawiają nauczyć się baseballa i wygrać z chłopakami. Bardzo sympatyczny i mile zakorzeniony historycznie.

Touch (1985) – nie ma prawa nie znaleźć się na mojej liście. Nostalgia za latami 80. w całej rozciągłości. Dla Europejczyka, abstrakcyjna dyscyplina sportu działa dodatkowo stymulująco. Big boy.

Uchouten Kazoku (2013) – umiejscowiona w zabytkowym Kyoto saga rodzinna zmiennokształtnych tanuki, usiłujących pogodzić się ze śmiercią ojca, zjedzonego przez koneserów rzadkich mięs. Mnóstwo folkloru w najlepszym wydaniu, piękna promocja regionu i Japonii w ogóle. Big boy.
tobaccotobacco - #anime #animedyskusja

Ten to wpis (otaguję go jako #tento) jest s...

źródło: comment_1665945679y76MiFj31ANc6U7Rn1Vmw6.jpg

Pobierz
  • 12
@tobaccotobacco: Skoro o nostalgii, zwłaszcza kulturowej, to w mi pamięci zapisał się amerykański serial z lat 80 shogun. Ciężko mi powiedzieć czy mogę go polecić, bo oglądałem go dawno temu. Na pewno wyróźnia się okresem historycznym (XVI wiek) i właśnie zaznaczoną odrębnością kulturową dla europejczyków. Chyba nie ma podobnego anime z tego okresu.

Nie negowałbym całkowicie odrębności kulturowej współczesnej Japonii. Globalizacja swoją drogą, ale ta kultura zapierdu w pracy, kultu
@stringenz: Szogun nieco nagina okres, ale pokrywa się mniej więcej z nieadaptowaną częścią mangi Hyouge Mono, bardzo dobrą zresztą

co do pozostałej odrębności - zgadzam się, nie sposób negować ich guścików i preferencji, zaszłości dziejowych i religijnych, ale akurat wymienione przez ciebie cechy zdołali, niestety, eksportować na tajwan i do korei - rozmywa się to wszystko jako pan-azjatyckie dziwactwa
@tobaccotobacco:

Hyouge Mono


O to może obejrzę, chociaż to anime o herbatce. Shogun był świetny w tym, że dzięki europejskim postaciom widz mógł poczuć właśnie odrębność kulturową. Była tam chociażby scena gdzie protagonista kłócił się w sprawie zwrotów grzegrznościowych, chciał aby Japończycy też zwracali się do niego -san. Albo, jeśli dobrze pamiętam, była też scena gdy inny, już obeznany z Japończykami Europejczyk, tłumaczył protagoniście dwulicowość Japończyków. Coś co znane jest pod
no i jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Kenomo Friends było tam szalenie popularne?


@stringenz: Bomba atomowa.

@tobaccotobacco U mnie z tym orientem jest tak, że nawet lubię, ale w dawkach aptekarskich, bo strasznie łatwo to przedawkować i bajka całkowicie traci urok. Taka lekka posypka jak w Kono Sekai no Katasumi ni czy Noragami smakuje wybornie, ale podasz mi Hyogue Mono i od razu jest wstrząs anafilaktyczny.

Co do listy, to bardzo
Coś co znane jest pod nazwą Honne and tatemae i jest obecne do dzisiaj. Takiego animca chętnie bym obejrzał.


@stringenz: Od dwudziestu minut się głowie i nie mogę sobie przypomnieć. Na 100% oglądałem jakiegoś animca, w którym to był ważny motyw, ale za cholerę nie pamiętam co to było ( ͡° ʖ̯ ͡°)
@stringenz: Wow, Shogun - moja ulubiona historyczna bajka o Japonii, nie będę ukrywał że jestem niepoprawnym fanbojem i znam całość praktycznie na wyrywki. Dziś już takich seriali nie robią, nie do porównania z dzisiejszym masowym gównem produkowanym dla netfilixa czy innych sieciówek
@tobaccotobacco: Japończycy potrafią ładnie sprzedać swoją historię. Ogólnie mają dobry marketing, jeśli chodzi o sztukę. To nie jest jakiś przytyk, czy też próba zdewaluowania tych tytułów, raczej wyraz podziwu.

Co do samych tytułów, to ja bym dorzucił Haguregumo (bardzo fajny samurajski staroć) i OVA Kenshina (jak dla mnie nadal najlepsze anime samurajskie).
@vries: szczerze powiedziawszy nie potrafiłbym polecać ludziom OVA Kenshina, jeżeliby z góry wiedzieli, o czym Kenshin jest - obydwie serie tak dalece #!$%@?ą od mięsa fabularnego, że to aż razi, w idealnym świecie nazwałbym po prostu obydwie produkcje Niekenshin

Haguregumo zobaczę dzięki