Wpis z mikrobloga

#miud #sebastianek

Długie przerwy w podstawówce, gdy tylko pozwalała na to pogoda, można było spędzać na trzy sposoby: grając ulepioną z kartek i taśmy klejącej piłką na placu przed budynkiem, huśtając się na bramie prowadzącej na murawę za budynkiem lub samotnie łazić po korytarzach w budynku.

Kamil i Patryk preferowali piłkę, a ja, Młody i Sperma, spragnieni wrażeń, woleliśmy starą dobrą bramę. Była o tyle niezwykła, że można było ją otworzyć w obie strony (przy czym w jedną nie więcej niż o dziewięćdziesiąt, może sto stopni), a dodatkowo, bez względu na użytą do jej pchnięcia siłę, zawsze wracała na swoje miejsce.

To zaś umożliwiało nam banalnie prostą zabawę – najpierw, chętna osoba (lub osoby) wchodziły na nią, a potem pozostali zainteresowani z całych sił wypychali obiekt do przodu.

Na tak małych dzieciach, przyspieszenie i nagłe hamowanie po osiągnięciu maksymalnego kąta wychylenia robiło kolosalne wrażenie – na tyle ogromne, że nie wszyscy zgromadzeni mieli na tyle odwagi, by spróbować swoich sił w próbie ujarzmienia bramy.

Zdarzały się więc osoby, które za szkołę przychodziły tylko po to, by popatrzeć na odważniejszych kolegów, a czasem nawet koleżanki.

- Dawaj, jeszcze raz! – Krzyknąłem, sam ledwo słysząc swoje słowa. Brama pędziła właśnie do tyłu, i poza oddalającym się boiskiem, nie widziałem niczego.

Sperma uchwycił grubą stalową rurę, znajdującej się po przeciwnej stronie zawiasów i pchnął ją ponownie. Po raz kolejny dzisiaj, przyspieszyłem – lecz nie cieszyłem się efektem długo. Nieoczekiwanie, dolny róg bramy zaorał w żwirowe podłoże i wytraciłem szybkość.

Nagłe szarpnięcie, uderzenie ciałem o metalowe rurki i pręty i wielkie zdziwienie.

- Hej, co się stało? – Zapytałem.

- Brama trochę opadła – patrz. – Powiedział Młody, wskazując palcem niewielką różnicę wysokości między lewą a prawą stroną obiektu.

- Poradzimy sobie z tym. Szarpnęło mnie tylko trochę, więc jak się stanie bliżej zawiasów, to powinno być okej. – Zastanowiłem się.

Sperma chwycił ponownie zewnętrzną rurę i szarpnął nią z całych sił.

- Chyba się nie #!$%@?… Jedziemy dalej?

- Pewnie! – Krzyknąłem.

Brama wytrzymała, ale żeby w dalszym ciągu bezpiecznie ją ujeżdżać, trzeba było wiedzieć jak. Stawanie na środku, lub co gorsza, po zewnętrznej stronie, kończyło się zaryciem w podłoże i nagłym zatrzymaniem.

Wiedzieli o tym stali bywalcy, zwani czasami „jeźdźcami”. Reszta, nie miała o tym zielonego pojęcia.

Zadzwonił dzwonek oznajmiający długą przerwę. Skinąłem do Młodego i Spermy, siedzących akurat w ławce obok i szybko wyszliśmy z klasy, a potem z budynku szkoły.

Przed nami widzieliśmy już grupkę dzieci, które również zmierzają we wiadomym kierunku. Za nam też dało się słyszeć tupot nóg i roześmiane głosy. Jeźdźcy.

Chwilę później, do naszych uszu zaczął docierać dźwięk pracujących, skrzypiących zawiasów.

- Hej, chłopaki! Chłopaki! – Krzyknął ktoś z tyłu. Nie wiedzieliśmy, czy chodzi o nas, więc zwolniliśmy i odwróciliśmy głowy.

- Hej, chłopaki, to ja! – Wysapał Tymek, biegnąc do nas ociężale.

- Co jest? – Zapytał ktoś.

- Mogę z wami iść pojeździć na bramie?

- No chodź. Ale wiesz jak się jeździ, nie? – Zwrócił się do niego Młody.

- No wiem, wiem.

Gdy dobiegliśmy na miejsce, zostaliśmy przywitani wiwatami i oklaskami. Sperma z całej grupy był najlepszym „miotaczem”, czyli osobą wypychającą, Młody specjalizował się w przeróżnych efektownych trikach wykonywanych podczas ruchu, a ja znany byłem jako ten, który utrzymuje się na bramie najdłużej i nigdy nie spada.

- Patryk, wyrzucisz mnie? – Zapytał Tymek Spermę. Młody, usłyszawszy swoje imię, również z początku się odwrócił.

- Dobra. – Zgodził się kolega, patrząc na niego z góry.

- Dobra, zróbcie miejsce, będziemy tu mieli chrzest bojowy! – Ryknął Młody. Odpowiedziały mu wiwaty. – Tymek, gotów?

Wchodzący właśnie na bramę chłopak skinął. Dzieci wokoło salutowały mu, wciąż klaszcząc.

- Dzieci, patrzcie, jak się tworzy legendę! – Rzucił.

- Trzy, dwa… - Odliczał Sperma, zaciskając dłonie na rurze. – Jeden!

Zawiasy zaskrzypiały, a brama ruszyła do przodu. Tymek wydał okrzyk satysfakcji, ale nim zdążył osiągnąć maksymalne wychylenie, po prostu zamarł. Usłyszeliśmy szum żwiru, a zaraz potem huk ciała uderzającego z impetem o siatkę prętów i rur.

Tymek spadł z bramy i zarył prawą stroną w żwirowe podłoże.

Poza mną, Spermą i Młodym, nikt się tym nie przejmował. Ktoś, kto nie potrafi przejść chrztu, nie zasługiwał na miano jeźdźca – zasady były proste.

- Tymek, żyjesz?! – Krzyknąłem.

Odpowiedział mi płaczliwy jęk. Tymek podniósł się na własne nogi, choć dygotał na całym ciele. Jeden policzek miał mocno zaczerwieniony – uderzył nim w samą bramę.

Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie i wyciągnął trzęsące się ręce przed siebie. Prawą dłoń miał rozharataną i pokrytą brudem.

- Ja… Krwawię! – Ryknął na całe gardło. – Krwawię!

Tymek chwycił swoją lewą dłonią prawy nadgarstek i zaczął potrząsać ręką w naszym kierunku. Kilka kropelek krwi trafiło w koszulki moje i Młodego, stojących najbliżej.

- Tymek chodź, nie peniaj. Nic ci nie będzie. – Próbował załagodzić sytuację Młody.

- Krwawię! – Ofiara zaczęła biec w stronę szkoły, żegnana śmiechami ze strony jeźdźców.

Od tego dnia, Tymek był rozpoznawalny w szkole. Do końca roku szkolnego (który nie był specjalnie odległy), idąc korytarzem, można było usłyszeć uczniów wykrzykujących agonalnie słowo „Krwawię”.

Tymkowi oczywiście nic poważnego się nie stało, jeśli nie liczyć opatrunku, który nosił przez tydzień, może nawet krócej.

http://miudy.blogspot.com/2013/12/sebastianek-64.html
  • 2
  • Odpowiedz