Wpis z mikrobloga

#nieruchomosci #prawo
Dzień dobry wszystkim,
Mam pewien problem z zarządem wspólnoty mieszkaniowej i firmą, którą tą wspólnotą administruje.
W 2013 roku kupiłem mieszkanie na rynku wtórnym, za gotówkę. Mieszkanie sprawdziłem na wszystkie możliwe sposoby, łącznie z telefonem do administracji i pytaniem, czy wszystko jest OK. Uzyskałem odpowiedź twierdzącą.
Po podpisaniu aktu notarialnego i wpłaceniu pieniędzy przyszedł czas na przeprowadzkę.
Podczas remontu (delikatne odmalowanie) do moich drzwi zapukał Administrator oraz osoby z Zarządu. Zaprosili mnie i żonę na spotkanie i powiedzieli że... BLOK NIE JEST ODDANY DO UŻYTKU (budynek z 1996 roku), ALE PROSZĘ SIĘ NIE PRZEJMOWAĆ, BO JUŻ WSZYSTKO JEST NA OSTATNIEJ PROSTEJ.
Poleciałem z tą sprawą do prawnika, który po kontakcie z Inspektoratem Nadzoru Budowlanego poinformował mnie, że sprawa nie jest tragiczna, bo jest niewielkie odstępstwo od projektu (dobudówka). Powiedział też, że oczywiście mogę w sądzie podważyć akt notarialny, bo informacja o braku odbioru została przede mną zatajona, lub domagać się obniżki kosztów zakupu mieszkania od sprzedającego.

Po kontakcie z administracją i zapewnieniu, że w sumie to zostało kilka poprawek i wszystko będzie OK, postanowiliśmy z żoną, że zostawiamy sprawę tak jak jest i nie wstępujemy na drogę prawną (mieszkanie naprawdę nam się podobało i podoba do tej pory).

Z tym, że problem polega na tym, że do tej pory nic w tej kwestii się nie zmieniło, a mamy 2022 rok!

W między czasie okazało się, że administracja "próbuje" oddać blok do użytku, pomału realizując wytyczne inspektoratu. Największy problem był z projektem zamiennym (który został wykonany w 2018 roku), oraz z przepisami przeciwpożarowymi, które od czasu budowy dosyć znacznie się zmieniły.
Do wykonania jest m.in. przebudowa instalacji hydrantowej, klapa przeciwpożarowa, wymiana okiem (lub likwidacja) na klatkach schodowych oraz wymiana drzwi.

Od 2013 roku prace idą bardzo mozolnie, administracja wytyka pewnej grupie lokatorów, że na własną rękę próbują coś zrobić z zaistniałą sytuacją i tym samym "rzucają kłody pod nogi" spowalniając tym samym proces oddania nieruchomości do użytku. Lokatorzy ci natomiast utrzymują, że pieniądze które były przeznaczone na proces oddania budynku zostały roztrwonione na nikomu niepotrzebne nierdzewne barierki, oraz zaadoptowanie strychów dla niektórych mieszkań (między innymi członek zarządu). Zarząd oczywiście się broni, że projekty zagospodarowania poddaszy robił każdy lokator z własnej kieszeni...
Sam do niedawna stałem obok tego widząc racje zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. Ale ostatnio stwierdziłem, że sam spróbuję się czegoś dowiedzieć i... Wyszło, że administracji z jakichś niewiadomych mi przyczyn jest na rękę fakt braku odbioru.

Zaproponowałem kilka rozwiązań problemu, m.in. w związku z obecnym szaleństwem na rynku materiałów budowlanych - wzięcie kredytu i jak najszybsze rozwiązanie sprawy. Nie przeszło.
Drugim pomysłem było zlecenie prac Generalnemu Wykonawcy, który zajmie się każdym aspektem problemu, bez konieczności wysyłania tysiąca zapytań do poszczególnych branż. Zaproponowałem nawet kilka firm, w których mam znajomości - również bez żadnego odzewu.

Natomiast od czasu mojego zainteresowania sprawą, dowiedziałem się, że jest jednym z tych rzucających kłody pod nogi... i że na pewno nieprawdą jest że dzwoniliśmy z pytaniem o nieruchomość przed zakupem... I tutaj zapaliła mi się konkretna czerwona lampka.

W międzyczasie dowiedziałem się, że w nieruchomości były m.in. przewidziane trzy klatki schodowe, z czego dwie zostały niewiadomo w jaki sposób i na jakich warunkach (przed moim zamieszkaniem tutaj) przekazane w prywatne ręce, a lokatorom pozostawiono jedną klatkę, która według pierwszego projektu była tylko klatką awaryjną i wejściem do garażu podziemnego.

Na ten rok administrator przewidział jedynie zabudowanie klapy przeciwpożarowej i... resztę przerzuca na kolejne lata... :(
Problemem jest to że mam zamiar sprzedać mieszkanie a dowiedziałem się, że taka nieruchomość w świetle prawa jest niesprzedawalna, bo żaden bank nie udzieli na nią kredytu. Dodatkowo wartość takiej nieruchomości jest mniejsza o jakieś 30-40% co przekreśla możliwość kupna domu za pieniądze uzyskane ze sprzedaży. Nie wyobrażam sobie też nie poinformować ewentualnego kupującego o tym fakcie, bo nie mógłbym sobie potem popatrzeć w oczy...

Czy ktoś z Was spotkał się z podobnym problemem i ma pomysł jak to można rozwiązać? Zastanawiam się nad pójściem do prawnika, ale nie wiem czy to cokolwiek mi da, poza lżejszym portfelem.

Z góry dziękuję za odpowiedzi. W razie pytań postaram się odpowiedzieć. :)
  • 6
@prontoalora: ja bym #!$%@?ł o zatajenie faktu do gościa co ci sprzedał to mieszkanie i rządał obniżenia ceny o 30-40% i #!$%@? mu w dupe, bo na pewno wiedział jak jest. Generalnie, wyruchali cie i nie zastanawiałbym się na twoim miejscu na wyruchaniu ich
@prontoalora: jeśli przez 10 lat niczego nie zdziałali, to niczego nie zrobią. Najprościej i najlepiej jest skrzyknąć zdecydowanych mieszkańców i wspólnie zlecić taką sprawę radcy/adwokatowi, który specjalizuje się w tego typu sporach. Tutaj mocny nacisk na "specjalizuje się". Mimo że robię w tym fachu, to mając zbliżony problem nawet nie próbowałem się w to ładować, wolałem to komuś zlecić. Zbyt złożona materia, zbyt wiele elementów do uwzględnienia.