Wpis z mikrobloga

684 + 1 = 685

Tytuł: Jadąc do Babadag
Autor: Andrzej Stasiuk
Gatunek: literatura piękna
Ocena: ★★★★★★★★★★

Teraz widzę, jak niewiele zapamiętałem, i właściwie wszystko, co się stało, mogło się wydarzyć gdzie indziej.


Ten fakt wprawił mnie w niemałe zdumienie. Uświadomiłem sobie, że – przy całej mojej fascynacji esejami pana Andrzeja Stasiuka – do tej pory nie przeczytałem jego książki Jadąc do Babadag. Książki, która w 2005 roku zdobyła nagrodę Nike. Książki, po której do jego nazwiska jakby przykleiło się dodatkowe określenie, bo kiedy zdarza mi się czasami czytać o Stasiuku, zwykle gdzieś na początku tekstu znajduję zlepek: „Andrzej Stasiuk, autor Jadąc do Bababdag”. Książki, o której istnieniu dowiedziałam się właśnie w Rumunii.

Był koniec sierpnia, było potwornie gorąco. Szczególnie w Konstancy. W tej wspaniałej Konstancy, wyłożonej w centrum marmurem, który tamtego dnia działał jak szamotowa cegła do pieczenia pizzy. Akumulował ciepło, a później je oddawał. Wieczorem wyjechaliśmy do w Tulczy, gdzie czekał na nas już zarezerwowany hotel. Jechaliśmy starym gratem, bez klimatyzacji. To znaczy z klimatyzacją, ale niedziałającą, bo ja całe życie jeśli już miałem jakiś samochód, to był to grat. Nie dało się też otworzyć okien, bo od sufitu odklejała się tapicerka i kiedy tylko w aucie robił się przeciąg, zaczynała zachowywać się jakaś ogromna membrana poruszając się w górę i w dół i czyniąc przy tym niesamowity hałas, potęgowany jeszcze ustawionym na maksymalne obroty nawiewem.

Z Konstacy do Tulczy jest 130 kilometrów. Niecałe dwie godziny. Ale po takim dniu człowiek jest wyczerpany, a tu dodatkowo jeszcze ten duszny, głośny samochód. Skupiłem się bardziej na drodze, na tym żeby z niej nie wypaść na jakimś zakręcie, nie wpaść w jakąś dziurę, z nikim się nie zderzyć. Na znaki mało co patrzyłem. Szczególnie na te, które dotyczyły kierunków, prowadził mnie w końcu GPS.
– O, Babadag! – odezwał się któryś z moich towarzyszy pokazując na tablicę z nazwą miejscowości. – A wiesz że jest taka książka Andrzeja Stasiuka? Jadąc do Babadag. Dostał kiedyś za nią Nike.
– Nie, nie wiem – uciąłem krótko, chyba po to żeby nie zaczynać rozmowy na którą nie miałem ani siły ani ochoty.
Faktycznie jednak nie wiedziałem wtedy, że jest taka książka. Nie wiedziałem też, że w ogóle jest taki ktoś jak Andrzej Stasiuk. Usłyszałem o nim pierwszy raz i dopiero później miało okazać się, że jest jednym z tych autorów, których cenię najbardziej. O tym też wtedy jeszcze nie wiedziałem.

***

Więc uświadomiłem sobie ostatnio, że nie czytałem tego Jadąc do Babadag. Po chwili związanej z tym faktem konsternacji, po której przyszły opisane wyżej wspomnienia, postanowiłem nadrobić braki. W ten sposób sięgnąłem po Jadąc do Babadag Andrzeja Stasiuka, autora Jadąc do Babadag.

Książka zawiera czternaście esejów. Dotyczą one krajów na południe i wschód od nas: Słowacji, Węgier, Rumunii, Mołdawii, Słowenii, Albanii. Poza pierwszym, zatytułowanym Ten lęk, który dotyczy Polski i granic, choć niekoniecznie tych geograficznych. Dotyczy też tego jak to stasiukowe szlajanie się w ogóle się zaczęło. Bo te jego podróże nie są takie typowe, z planem, z gonieniem z miejsca na miejsce, z oglądaniem zabytków z listy UNESCO czy jakiejkolwiek innej. Chyba sam najlepiej opisuje to w tym fragmencie:

Taki mieliśmy pomysł. Jechać i jechać, śpiąc w pociągach, które miały podjeżdżać na życzenie i zabierać nas tam, gdzie chcemy.

Albo wtedy, kiedy w tekście Nasz bat’ko pisze o tym, że szukał śladów Jakuba Szeli dlatego że musiał mieć jakiś pretekst żeby znowu gdzieś wyruszyć. Albo jeszcze w kilku innych miejscach.

I takie te teksty są, takie jak te jego podróże. Trochę posklejane z okruchów pamięci, trochę przypadkowe, czasami z zaznaczeniem, że tak mogło być, ale mogło też być zupełnie inaczej. To takie wspomnienia obrazków zatrzymanych w pamięci i teraz z niej wywoływanych. Wywoływanych oglądaniem starych fotografii wyciąganych na chybił trafił z pudełka po butach, jakichś biletów parkingowych czy kolejowych, rachunków z restauracji czy mandatów. Albo pieniędzy, zbieranych w blaszanej puszce po wódce absolut. Starych, ale nie na tyle, żeby miały jakąś wartość dla kolekcjonerów. Po prostu wycofanych z obiegu, więc już bezwartościowych, poza tą największą wartością, wartością sentymentalną. Jakby zamiast nośnikiem waluty stały się nośnikiem wspomnień.

Trochę jak na złość, ten tom zawiera jeden tekst który dotyczy bardziej ludzi niż miejsc i to właśnie on podobał mi się najbardziej. Nazywa się Opis podróży przez wschodnie Węgry na Ukrainę i opowiada o ludziach którzy żyją na co dzień na obcej dla nas ziemi, mówią w obcym nam języku i czasami przy spotkaniach wywołują w nas lęki czy obawy. I o tym jak te spotkania autora z takimi ludźmi się skończyły. Być może nawet zaskakująco. Co nie znaczy, że inne teksty o ludziach nie są. Też są, bo przecież ludzie i miejsca to często jedno, tylko ten jeden jest o ludziach najbardziej.

To co mnie urzekło i cały czas w esejach Stasiuka urzeka, to fakt, że to nie jest literatura podróżnicza. Przynajmniej ja tak nie uważam. To bardziej opis emocji, próba uwiecznienia chwili, zachowania wspomnień. To fakt, że Stasiuk większość tego tomu poświęca na opis tego, co gdzie indziej kwitowane jest krótkim: „a później z… pojechaliśmy do…”. Niech świadczy o tym choćby sam tytuł książki, w której treści znajduje się zdanie:

Babadag: dwa razy w życiu, dwa razy po dziesięć minut.


Niezmiennie zachwyca mnie język jakim operuje Andrzej Stasiuk. Te zdania, które płyną u niego pięknie i leniwie, jak Dunaj w okolicach ujścia. I może to nie jest przypadek, bo przecież ta książka mówi w większości o krajach nad tym Dunajem położonych, w jego dolnym, już spokojnym biegu. Czasami mam też takie wrażenie, że Stasiuk bardziej niż pisarzem jest malarzem. Że to, co robi to malowanie obrazków, tyle że słowami zamiast farb. Zresztą ja tę jego prozę odbieram podobnie do malarstwa właśnie. Momentami – w ogromie mojej ignorancji – w zupełnym oderwaniu od kontekstu. Czasami nie mam pojęcia gdzie leżą miejsca o których pisze, nie znam nazwisk osób które wspomina. Mógłbym to wszystko oczywiście posprawdzać, może nawet wtedy wyciągnąłbym z tej lektury trochę więcej jakiejś wiedzy, ale zupełnie nie mam ochoty tego robić. Zaburzyłoby mi to – tak jak przypadku malarstwa – mój odbiór który opiera się w tym przypadku przede wszystkim na chłonięciu piękna, zupełnie bez jego analizy. Faktem jest, że te teksty przechodzą od pięknego języka do języka rynsztokowego zupełnie bez ostrzeżenia. Tyle, że mi to pasuje. Z jednej strony jako kontrast, zupełnie literacko, jak u opisywanej babki z miejscowości Sfântu Gheorghe, u której autor się zatrzymał i gdzie w pokoju obok ikony stały an półce puste opakowania po zachodnich dezodorantach, perfumach i po kawie. Z drugiej strony takie przejścia dla mnie są po prostu prawdziwe, bo tamte rejony – na tyle, na ile je znam – właśnie tak wyglądają. Obok pięknej majestatycznej przyrody, obok monumentalnych zielonych gór, rozpadające się wioski i ulice pełne krowich gówien.

Jeszcze przed ostatnim esejem, tytułowym Jadąc do Babadag naszła mnie refleksja, że to co opisuje Stasiuk różni się trochę od tego co ja widziałem odwiedzając niektóre z opisanych przez niego miejsc kilkanaście lat później. W Rumunii za obiad już nie płaciło się dziesiątek tysięcy starych lejów, wystarczyło czterdzieści czy pięćdziesiąt nowych. Już nie było tylu babek grzejących się w słońcu, nie widziało się wszędzie stad błąkających się bezpańskich psów. Nawet Cyganów było jakby mniej i w ogóle jakby trochę nowocześniej. Trochę szkoda, bo jednak chciałoby się to samemu to przeżyć i zobaczyć. Z drugiej strony to są przecież ludzie, i nie możemy, dla własnej rozrywki, dla chęci zobaczenia od czasu do czasu tego ich świata trzymać ich w jakichś rezerwatach bo tak nam się podoba. O ile sami tego nie chcą. Taką myśl przedstawia też w tym ostatnim tekście autor.
To co możemy w takim razie zrobić? Jeździć, szukać i oglądać to co jeszcze zostało. Zapamiętywać, utrwalać i zapisywać. Zapisywać to nawet uważam że nie tylko możemy, ale nawet powinniśmy. Szczególnie, jeśli ktoś umie to robić tak, jak pan Andrzej Stasiuk, autor Jadąc do Babadag.

Wpis dodany za pomocą tego skryptu

#bookmeter #literaturapieknabookmeter
GeorgeStark - 684 + 1 = 685

Tytuł: Jadąc do Babadag
Autor: Andrzej Stasiuk
Gatun...

źródło: comment_16450546241kcM57i4fnIVh8wiNW9vCW.jpg

Pobierz
  • 1
Informacje nt. książki z tagu #bookmeter:

Średnia ocena z Wykopu: ★★★★★★★★★ (8.5 / 10) (2 recenzji)
Następne podsumowanie tagu: 2022-03-01 00:00 tag z historią podsumowań »
Kategoria książki: mapy, przewodniki, książki podróżnicze
Liczba stron książki: 360
Gatunek książki: reportaż

Ostatnie recenzje tej książki:
1\. 2021-07-16 - Użytkownik ali3en ocenił na: ★★★★★★★ (7.0 / 10) - Wpis »
... zobacz resztę fragmentów recenzji (1) na: upolujksiazke.pl

Podobne książki: