Wpis z mikrobloga

Po przeczytaniu „Burzy” Jamesa Ellroya, mogę stwierdzić, że „II kwartet LA” to dobry powrót autora do Los Angeles sprzed kilkudziesięciu lat. Niestety tylko dobry, co i tak stawia go o lata świetlne przed innymi pisarzami.

Podobnie jak w „Perfidii” mamy do czynienia z piętrowymi, nachodzącymi na siebie intrygami oraz interesami poszczególnych bohaterów. Muszę przyznać, że gąszcz szczegółów, imion, nazwisk, miejsc i czynów stworzony przez Ellroya jest męczący. Męczący jednak w dobrym znaczeniu tego słowa, bowiem zmusza czytelnika do myślenia razem ze śledzonymi przez niego postaciami. Czasami wpada się na dobre tropy, a czasami jest się zwodzonym do ślepego zaułka.

Galeria bohaterów jest dosyć szeroka, na czele z sierżantem policji Los Angeles Dudleyem Smithem, który nadal usiłuje zarobić na wojennych spekulacjach, jego rywalem ambitnym kapitanem policji Billem H. Parkerem czy idealistycznie nastawioną młodą kobietą Kay Lake. Nie odkryję tutaj koła, gdy stwierdzę, że Ellroy potrafi tworzyć skomplikowane postacie, unurzane w otaczającym je bagnie. Czasami sam łapałem się na tym, że miałem dość tej całej degrengolady i robiłem sobie przerwy od lektury, by jednak po jakimś czasie do niej wrócić. W moim odczuciu, czytaniu Ellroya nie towarzyszy, jakaś katharsis a po prostu czysta ulga, że jakoś przebrnęliśmy przez te bagno ludzkiego występku.

Wśród postaci wyróżnia się na pewno Joan Conville – młoda porucznik marynarki Stanów Zjednoczonych, która na skutek splotu różnorodnych okoliczności wpada w sidła Smitha i Parkera, i trafia do policji Los Angeles. Napisana z werwą bohaterka, praktycznie ciągnie na swoich plecach dwie trzecie powieści, wprowadzając element chaosu do świata nakreślonego w „Perfidii”. Jak przyznał Ellroy była ona częściowo wzorowana na jego matce, z którą łączyła go dość burzliwa relacja, której kres przyniosło zamordowanie jej przez nieznanego sprawcę, gdy James miał dziesięć lat. Niestety gdzieś w 2/3 powieści
akcja ulega stagnacji – pionki zostały już rozstawione, czekamy na ostatni ruch, który sprawia wrażenie nieco wysilonego. Upatruje korzeni tego wrażenia w tym, że Ellroy chciał nam dać wielkoskalową historię w stylu „Amerykańskiego spisku”, którą jednak musiał upchać siłą rzeczy lokalizując akcję w Los Angeles. Wypady do Meksyku rozciągają nieco perspektywę, jednak aż trudno uwierzyć w serwowane przez Ellroya rewelację – faszystowsko-komunistyczny spisek mający na celu ustawienie jego uczestników po wojnie dzięki złotu zdobytemu w czasie napadu w 1931 r., na pociąg przewożący je z mennicy w San Francisco do LA.

Co ciekawe Ellroy dokonuje tutaj ostatecznej wiwisekcji postaci Dudleya Smitha, którą uznaje za swojego ulubionego stworzonego przez siebie „bohatera”. Tutaj Smith jest młodszy niż w „I kwartecie LA”, zdaje się porywać na okazję, którym wbrew własnym przekonaniom nie jest w stanie sprostać. Przekonany o własnej nieomylności i sile w pewnym momencie staje się marionetką w spisku, którego zdaje się nie dostrzegać przez większość akcji powieści by na jej koniec wrócić do status quo – Smith musi wymyśleć się na nowo by przetrwać.


Podsumowując, powieść jest warta przeczytania. Obowiązkowa pozycja dla fanów Ellroya i miłośników Ameryki l. czterdziestych dwudziestego wieku.

#sheckleyrecenzuje #ksiazki #jamesellroy
źródło: comment_1628005944xc76XDHzGX4SdxKjW2NUJ1.jpg