Aktywne Wpisy
Mr_3nKi_ +2
Mam kilka pytań.
- Dlaczego teraz tzw. Państwo islamskie zaatakowało teatr w Moskwie - dodam tylko, że zabili postronne osoby, ale nie wszystkie( a mogli, jak mają w swoim zwyczaju). Na jednym nagraniu zostawili 2-3 osoby i poszli dalej ( znalezisko - filmik.tv strzelają do ludzi i zostawiają 2-3 osoby żywe, bez szwanku)
Nie zrozumcie mnie źle, dopiero co sie zapoznałem z tematem na "chłodno", bez innych nagrań informacji itp, ale to
- Dlaczego teraz tzw. Państwo islamskie zaatakowało teatr w Moskwie - dodam tylko, że zabili postronne osoby, ale nie wszystkie( a mogli, jak mają w swoim zwyczaju). Na jednym nagraniu zostawili 2-3 osoby i poszli dalej ( znalezisko - filmik.tv strzelają do ludzi i zostawiają 2-3 osoby żywe, bez szwanku)
Nie zrozumcie mnie źle, dopiero co sie zapoznałem z tematem na "chłodno", bez innych nagrań informacji itp, ale to
Graner +26
Nie potrafię cieszyć się w pełni rodzicielstwem, bo jestem dorosłym sierotą. Moje samotne dzieciństwo nigdy mi nie przeszkadzało, dopóki nie urodziły mi się moje własne dzieci.
Tak formalnie to nie jestem sierotą. Rodzice żyją. Matka rozstała się z ojcem i wyjechała na zachód, gdy miałem 2 lata. Trafiłem pod opiekę babki - jak się później okazało - na zawsze.
Babka chowała mnie twardą ręką, a do tego, jak w seminarium - szkoła, kościół i nauka. I tak w kółko. Dzisiaj doceniam jej instynkt - w takiej sytuacji, w jakiej została postawiona, nie mogłaby pozwolić sobie na ryzyko, że może wychować mnie ulica.
Mój ojciec był alkoholikiem (w sumie nadal jest). Spotykałem się z nim czasami na "kontaktach" (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to się tak nazywa). W sumie to nie pamiętam, aby ojciec na którymkolwiek z tych "kontaktów" był trzeźwy. Do dziś nie jestem w stanie pojąć, jak to było w europejskim kraju możliwe, żeby dać małego chłopca pod opiekę permanentnie pijanemu. W szczególności, jak do tego mogła dopuścić moja babka. Ale widocznie takie były czasy, że "każdy pił". Nietrudno się domyślić, że takie "kontakty" były dla mnie emocjonalną katorgą. Mój mały rozumek z początku nie potrafił ogarnąć, dlaczego tu jestem i co ja tutaj robię. Kiedy już to ogarnął, to niezrozumienie sytuacji przeistoczyło się w gigantyczny wstyd - wstyd, że zostanę zauważony (przez np. kogoś z klasy) w towarzystwie takiego człowieka.
Na szczęście kontakty skończyły się dość szybko i gwałtownie, bo pewnego razu ojciec, podczas standardowej włóczęgi ze mną po mieście, postanowił "wpaść na chwilę w pewne miejsce". Kazał mi poczekać na zewnątrz, powiedział, że zaraz wróci. Nie wrócił. Jak się okazało, przechodziliśmy obok lokalu, tzw. piwnej meliny, jakich kiedyś było sporo. Zobaczył tam swoich kolegów, pili do odcięcia, do nieprzytomności. Zostawił mnie, małego chłopca, pod tym barem, w środku miasta, jak psa. Jakiś przypadkowo przechodzący człowiek się zlitował, wypytał i zadzwonił po patrol, a reszty możecie się już domyślić.
Matka była w moim dzieciństwie obecna w zasadzie cały czas, ale na wyrywki (kilka razy w roku przyjeżdżała, przysyłała pieniądze, paczki). Na tyle krótkie to były wyrywki, że nie dało się na ich podstawie zbudować jakiejkolwiek trwałej relacji, nie mówiąc o zaufaniu. Kiedyś myślałem, że tak ma być, że takie czasy. Dziś nie mogę jej wybaczyć, że tak postąpiła, bo przecież doskonale wiedziała, jakiego mam ojca.
Co gorsze, całe moje dzieciństwo spędziłem z kobietami - babką i ciotkami. Nie było w moim życiu ani jednego mężczyzny - dziadka czy wujka, który mógłby stanowić dla mnie jakiś wzorzec męskości. Wszyscy albo już poumierali, albo się porozpływali po świecie. Całą rodzinę, cały mój świat stanowiły kobiety. Nawet w szkole wszystkie nauczycielki były kobietami, poza panem od wuefu.
Gehenna mojego samotnego dzieciństwa towarzyszyła mi zarówno w moich porażkach, jak i sukcesach. Nikt nie pokazał mi, jak radzić sobie z agresją, jak być asertywnym, jak nawiązywać relacje z ludźmi. Nikt nie wprowadził mnie w dorosłe życie towarzyskie czy zawodowe. Nikt nie powiedział, jak sobie poradzić z pierwszym zawodem miłosnym - w sumie zresztą i tak żadnego zawodu miłosnego nie było, tak jak nie było kolegów, a tym bardziej koleżanek. Nikt nie stanął w mojej obronie, gdy pobiło mnie kilku takich gagatków, a potem przez kilka tygodni do końca roku szkolnego chodziłem z duszą na ramieniu, bo "jeszcze ze mną nie skończyli". Nikt nie zapytał, czym się interesuję, co chciałbym robić w życiu.
Z drugiej strony, nie było mojej matki, ani mojego ojca, kiedy wygrywałem konkursy, startowałem w olimpiadach, odbierałem listy gratulacyjne, nagrody, kolejne czerwone paski, albo kiedy dostawałem się na oblegane studia. Nawet babki przy tym nie było. Byli inni rodzice, ale nie moi. Byli nawet rodzice uczniów, którzy z najwyższą trudnością uzyskiwali promocję do kolejnej klasy, a mimo to robili zdjęcia swoim dzieciom podczas odbierania świadectw. Na jedną z olimpiad w liceum zawiozła mnie przez pół Polski moja nauczycielka matematyki, swoim prywatnym samochodem. Moja babka wymagała tylko ode mnie, żebym był zawsze najlepszy, to się starałem, nie chciałem zrobić jej przykrości. Ale babka miała swoje problemy, a później moje sukcesy "spowszedniały". Stały się oczywistością. Nie było się czym podniecać.
Po takim chowaniu seminaryjnym, traumach i fobiach, kompleksach i braku odpowiednich wzorców, moje życie towarzyskie jak nie istniało, tak nie istnieje. Poznałem swoją żonę (jako pierwszą kobietę) w wieku 30 lat, i to tylko dzięki temu, że oboje pracujemy w bardzo hermetycznym środowisku, gdzie nie ma przepływu osób i siłą rzeczy trzeba się jakoś otworzyć, aby współpracować. Nawet ze znajomymi mojej żony nie potrafię nawiązać jakiejkolwiek relacji. Poza moją najbliższą rodziną, ludzie są dla mnie obojętni.
Wracając jednak do początku - to wszystko mi w zasadzie nie przeszkadzało. Jako dziecko, nastolatek czy student, nigdy nie popadłem z tego powodu w rozpacz czy depresję. Przybrałem stoicką postawę i uznałem, że "tak miało być", "takie jest życie".
Do momentu, kiedy urodziły mi się moje własne dzieci. Od tej pory samotne dzieciństwo wraca jak potężny bumerang, którego nie da się złapać, i który wali z całej siły w łeb. Jestem rodzicem nadaktywnym, nadopiekuńczym, co jeszcze bardziej pogrąża mnie we wspomnieniach o szansach, których nie dostałem. Wychowanie dzieci to wieczne porównywanie ich wspaniałego dzieciństwa do mojego, jakże smutnego. Mijają lata, a ja nie jestem w stanie się od tego uwolnić. Organizuję moim dzieciom życie ponad ich potrzeby, bo chcę wynagrodzić swoje krzywdy z przeszłości, choć wcale tego nie chcę i wiem, że to toksyczne. Boję się, że dryfując na przeciwległą stronę rodzicielstwa, nie pozostawię im ani grama wolności i swobody.
PS. Moja matka wie, gdzie mieszkam. Przysyła wnukom paczki, tak jak kiedyś mnie.
#przegryw #dda
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #60441758d2f37c000a2c0cc1
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Precypitat
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
Czy można to przerwać? Każdy próbuje, większość nie daje rady. Myślisz że czemu matka woli utrzymywać paczkowy kontakt? Czemu ojciec pił? Czy pewnego dnia stwierdził że będzie się realizował w karierze lumpa i poświęci jej
Najbardziej obawiam się, że mam wyidealizowany, absolutnie bezkrytyczny obraz tego, jakim byłem dzieckiem (średnia 5.6, nagrody, zero problemów, zero nałogów, zero korepetycji, zero spisywania przez policję, zero głupich akcji), co odbije się na moich relacjach z dziećmi, które z pewnością takie "idealne" nie będą ("Staraj się bardziej, ja ani ojca, ani matki nie miałem, nie miałem nawet połowy możliwości, które Ty masz, a zobacz, jak