Wpis z mikrobloga

Kajetan Wróblewski
Gaz, kopanie i wymyślanie zarzutów na dołku
relacja z zatrzymań pod domem Kaczyńskiego w nocy z 22 na 23 X.
(Myślałem, że dam radę napisać wczoraj i jeszcze wrócić na protest, ale po prostu padłem ze zmęczenia, poza tym zaczęły wychodzić skutki ataku policji, póki człowiek jechał na adrenalinie, nie czuł bólu. Wspaniały, choć desperacki w warunkach pandemii, protest młodych trwa, zapisuję to wszystko, żeby nie uległo anihilacji w pamięci.)
22 X w ciągu dnia w Studiu Strajku Kobiet jako „Asymetryści i Przyjaciele” przeprowadzaliśmy relację na żywo z tego, co się dzieje pod (i w środku) byłym Trybunałem Konstytucyjnym, dziewczyny z OSK oglądały wydanie „orzeczenia” na żywo w studiu w siedzibie Strajku. To, że młodzi zaczęli się spontanicznie zbierać wieczorem, zaskoczyło nas wszystkich. Dziewczyny poleciały tam, gdzie ich miejsce, czyli na protest, wszyscy zawiadamialiśmy znajome parlamentarzystki KO i Lewicy, które znamy z tego, że nie boją się w razie czego pomagać demonstrantkom i demonstrantom padającym ofiarą policyjnej przemocy - nie zawiodły i tym razem, zjawiły się na miejscu, wiele z nich, do wyczerpania baterii, prowadziło relację na żywo, a potem do późnej nocy szukało zatrzymanych po komisariatach.
Na miejscu byli nasi niezastąpieni reporterzy Włodek Ciejka i Krzysztof Boczek (a nad całością czuwali technicznie niewidoczni dla reszty Justyna i Piotr Grabowscy), ale im też padały telefony, ruszyliśmy więc z Violką Gut jako wsparcie. W chaosie, który nastąpił w okolicach zablokowanego przez setki policjantów gniazda prezesa, wszyscy pogubiliśmy się ostatecznie, w dodatku i mnie padł prawie telefon, zresztą sieć była przeciążona lub blokowano transmisję.
W morzu młodych trzymaliśmy się razem z Wojtkiem Kinasiewiczem (Obywatele RP), z którym dotarliśmy na Mickiewicza, gdzie już stał kordon policjantów w kaskach i z tarczami. Wkrótce na miejsce dotarła główna grupa z Martą Lempart i innymi aktywistkami i z banerem wyrażającym wściekłość ludzi na kryminalną, fundamentalistyczną i podłą władzę: #!$%@?ć! Część demonstrantów wyszła przed baner, krzyczano „Zdejmij mundur, przeproś matkę” i inne „klasyki” protestów. Z kordonu od czasu do czasu jakiś policjant kierował strumień gazu w kierunku demonstrantów, którzy nie przejawiali żadnej agresji. Po tym ataku między policjantami a tłumem powstał pas ziemi niczyjej, podniosłem z niej flagę Strajku i oddałem Gabrysi Lazarek.
Atak
Z Lodzią (Leokadia Jung), Wojtkiem Kinasiewiczem, Arkiem Szczurkiem i kilkoma osobami podnieśliśmy baner z ziemi, żeby zasłonić siebie i innych przed gazem, co nas niestety nie uchroniło przed jego skutkami, policjant z zaskoczenia psiknął nim w naszą stronę i dostaliśmy po twarzach, podnieśliśmy baner wyżej, co miało ten skutek, że nie widzieliśmy, co robi policja (ludzie cofnęli się za nas). Dlatego szturm policjantów kompletnie nas zaskoczył, ruszyli na nas i baner, który zaczęli nam wyrywać. Poczułem znowu gaz, dostałem czymś w głowę (dopiero dziś zobaczyłem, że mam strup) na jakiś czas straciłem wzrok, kopano mnie po nogach i podcięto, upadłem, policjanci wyciągali mnie wyrywając mi ręce z barków, leżałem na ziemi nic nie widząc, miałem wrażenie, że za nogę trzyma mnie ktoś z naszych, ale w końcu nie dał rady i policjanci wywlekli mnie bez jednego buta za kordon i ponieśli w kierunku suk przygotowanych dla wyłapanych. Zacząłem znowu coś widzieć, i wtedy zobaczyłem, że tuż obok mnie stoi Arek Szczurek, którego wywlekli chwilę wcześniej, szybko jednak porozsadzali nas po sukach.
Mając w tych sprawach pewne doświadczenie (w końcu pięć lat „na ulicy”), spokojnym głosem żądałem podania mi podstaw prawnych, w tym faktycznej, zatrzymania i jego brutalnej formy. Sierżant, który mnie „upolował” (nazwisko mi znane z akt sprawy), zaczął się drzeć, że czynnie zaatakowałem policjanta, co jest udokumentowane na nagraniach. Absurdalność tej bredni, nawet w tych okolicznościach, tak mnie rozbawiła, że powiedziałem mu: Ja pana zaatakowałem? Chyba że film od końca puścimy! Czemu pan kłamie? Bo każą? Jak panu nie wstyd?
Spuścił trochę pary (czuł się pewnie jak Zawisza Czarny pod Grunwaldem) i na koniec nawet poszedł szukać mojego buta, znalazł i oddał. Do mojej suki wpakowali jeszcze młodego człowieka (Janek S., nie wiem, czy mogę podać nazwisko, serdecznie pozdrawiam, trzymaj się), który w momencie ataku policji, żeby nie zostać właśnie fałszywie oskarżonym, klęczał z uniesionymi w górę dłońmi, jego skuto kajdankami, jak się potem okazało, jak wszystkich innych zatrzymanych, tylko mnie nie skuli, nadrobili to dopiero rano. Powieźli nas na Jagiellońską, słuchaliśmy policyjnego radia, mowa była o 14 zatrzymanych i że „łapiemy między blokami”, Janek opowiadał, że widział, że łapali i dziewczyny. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, jakiś policjant powiedział, że możemy szykować się na 48 (zatrzymanie na 48 godzin).
Na dołku
Koło 2.00 wylądowaliśmy w klatkach dla zatrzymanych. Policja zajęła się „papierologią”, jakimś dziwnym trafem wszystkich obrabiali przed mną i prowadzili do cel, oprócz mnie byli to Arek Szczurek, Janek S. i chłopak o imieniu Marcin, ja zaś siedziałem prawie do 7.00 rano i słyszałem wszystkie rozmowy policjantów (udawałem, że przysypiam, właściwie oczy mi się zamykały ze zmęczenia, ale spać nie mogłem). Odmówiłem podpisania czegokolwiek, bo policjanci zniszczyli mi okulary, a ja nie będę podpisywał niczego, czego nie przeczytam, oczywiście nikomu z nich nie przyszło odczytać mi moich praw. Nikt nie umożliwił mi przez wiele godzin kontaktu ani z najbliższą osobą, ani z prawnikiem.
Z jednej strony młody policjant przepraszał mnie po cichu i mówił „ściągnęli mnie z K., nie chcę tu być, ja pana przepraszam, moja dziewczyna też jest przeciw temu wszystkiemu” (policjantów, jak słyszałem z ich rozmów, ściągnęli m.in. z Katowic, Kielc i Krakowa), z drugiej słyszałem, jak inni mówią: To jakie właściwe zarzuty wpisywać? O co ich oskarżamy? Jakiś starszy odpowiadał: Na pewno wszystkim 222 ! (Art. 222. § 1. Kto narusza nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego lub osoby do pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.) Podpisz tu, że to widziałeś i że to jest udokumentowane na nagarniu!/ Nie podpiszę. A jak nie ma tego na nagraniu? Ja tego nie widziałem...
Niech pan tego nie podpisuje! - krzyknąłem z klatki. Nie wiem, czy w końcu podpisał, czy nie.
Przez włączone radio któregoś z policjantów akurat padł komunikat: Nie ma rannych funkcjonariuszy (to tak w związku z tym, że ktoś rzucał w nich kamieniami z torowiska, zawsze znajdzie się jakiś palant, mimo wezwań wszystkich, żeby tego nie robić).
Kiedy już właściwie skończyli wypełniać papiery, przyleciał jakiś inny policjant i mówi: dyżurny kazał wszystkim dać jeszcze 254! (Art. 254 kodeksu karnego, Czynny udział w zbiegowisku, § 1. Kto bierze czynny udział w zbiegowisku wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.) Jak to zrobić, jak już podpisane? (jakiś oficer) Spytaj dyżurnego, czy można po prostu dopisać i tyle. (dopisali).
Dopiero koło 4.00 umożliwiono mi kontakt ze światem zewnętrznym, w końcu jednak policjant zadzwonił do Agi Czeredereckiej z OSK, która zajmuje się także koordynacją pomocy zatrzymanym, Aga zaś i Marta Puczyńska uruchomiły prawników, ale ja dowiem się o tym dopiero za wiele godzin (dzięki wielkie, dziewczyny!).
Cela
Dopiero koło 7.00 rano odprowadzili mnie do celi. „Profos” (nadzorujący areszt policyjny podoficer), spokojny, starszy człowiek, kazał mi się rozebrać do gaci (obyło się bez hardkoru, którego doświadczali w innych przypadkach Ela Podleśna, młodzież zgarnięta przy okazji protestów w sprawie uwięzienia Margot czy działaczek i działaczy ekologicznych wygarniętych kiedyś z dyrekcji Lasów Państwowych). Pan u nas pierwszy raz pewnie... - zagaił uprzejmie. Ależ skąd, za komuny już miałem przyjemność was odwiedzić jako „polityczny” – odpowiedziałem. A to pan zobaczy, że się wiele zmieniło – uśmiechnął się.
No, może zmieniła się infrastruktura, wszystko w płytkach i jeszcze nie obdrapane i zniszczone, poza tym dzwonek przy drzwiach i – trzeba przyznać – policjant reagujący nań bez ociągania i wypuszczający do toalety (niestety po staremu obsrana, nie da się z tego korzystać) na każde żądanie, ale istota ta sama: twarda decha do leżenia, światło non stop i blenda w zakratowanym oknie, nie wiadomo która godzina, duszno i smród, ze mną jakiś „kryminalny”, padam na te dechy, wszystko mnie boli, cały jestem w gazie, nie daj Boże potrzeć ręką oko, bo natychmiast łzy i ból, wodą się tego nie da zmyć. Na śniadanie się nie załapałem, nie ta godzina, ale na szczęście przynajmniej pozwolili nalać do jednorazowego kubeczka wody z „łazienki”, piję jak najmniej, żeby za często nie odwiedzać „toalety”. Szykuję się na 48, myślę, że specjalnie nas przetrzymają „za karę”, gdzieś na korytarzu słyszę w pewnej chwili Arka Szczurka, powraca nadzieja, że może jednak „obrobią” nas w piątek, a nie przetrzymają do soboty, a potem, na wniosek prokuratury, 48 zmienią w 72 i będziemy siedzieć do poniedziałku (Boję się, że niestety o całej sprawie dowiedzą się moi rodzice, oboje z 80 na karku, nie dla nich te nerwy, ale, gdyby jednak przyszło posiedzieć dłużej, lepiej żeby wiedzieli, wiedza zawsze lepsza od niepewności, na szczęście Justyna Butrymowicz ich poinformuje, co i jak w odpowiednim czasie, ale tego jeszcze też nie wiem).
Przy „obiedzie” strażnik mi mówi, żebym się szykował, bo zaraz nas wywiozą na Żoliborz. Próbuję dwa kęsy „gołąbków”, ale tego się nie da jeść, strażnik lekko obrażony: Nie smakują? To przez nerwy, odpowiadam ugodowo. Będą nas wozić parami, mam szczęście, jadę w pierwszej, tym razem już skuty „zgodnie z przepisami” (powtarzają to na usprawiedliwienie wiele razy) z tyłu, kuśtykam do „kabaryny”, odnowiła mi się kontuzja kolana, każde schody to dla mnie jak Mount Everest. W środku gorąco, pot mi spływa do oczu, razem z nim gaz, oszaleć idzie, bo ze skutymi rękoma nie ma jak tego obetrzeć.
Na komendzie
Ulga pomieszana z lękiem. Policjantka mająca mnie przesłuchać informuje, że na miejscu jest „moja” prawniczka (załatwiły to Aga i Pucz, jeszcze tego nie wiem), przesympatyczna pani mecenas Agata Bzdyń, słyszę od policjantów, że ma się zająć także Jankiem S. (tym, z którym mnie wieźli w nocy) – no, okej, jesteśmy „zaopiekowani”, tyle się udało, uff! Ale z drugiej strony policjantka mówi, że nie wiadomo, czy wyjdziemy, czy nie, bo przyjechał prokurator i będzie decydował o „środkach” („zapobiegawczych”, więc nie jestem pewien, czy nie strzeli mu do głowy wniosek o areszt, żeby przestraszyć innych demonstrantów).
Okazuje się, że komendzie są też pani Hanna Machińska, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich oraz przedstawiciel Komitetu Przeciwko Torturom (przepraszam, ze zmęczenia nie zapamiętałem nazwiska) i zatrzymani mogą z nimi porozmawiać. To rozmawiamy, jak jest okazja. Pani dr jest pierwszym człowiekiem, który zaczyna rozmowę ze mną nie od „nazwisko, imię, miejsce zamieszkania”, tylko od: A może pan się wody napije? Inny świat. Wreszcie wśród „swoich”, opowiadam o tym, co znam z własnego doświadczenia, o tym, że policja wyciąga z tłumu ludzi na chybił trafił, że zarzuty wymyśla im potem bez żadnego związku z tym, co oni faktycznie zrobili, że używa gazu i przemocy na ślepo, nie w stosunku do kogoś, kto jest akurat agresywny, ale wręcz przeciwnie – wobec osób, które niczego złego nie robią i nie spodziewają się ataku.
Pani dr Machińska pyta też, co było na tym banerze, za którym się ukryliśmy przed gazem, wraz z panem z Komitetu śmiejemy się, że nie bedziemy przy niej używać takich słów, ale zacznało się na "wyp" a kończło na "ać". Dr. Machińska kiwa tylko głową z lekkim uśmiechem.
„Zaopiekowany” potem przez panią mecenas odmawiam zeznań, prokurator wlepia mi dozór (dwa razy w tygodniu mam się zgłaszać na policję) ze słowami „mam nadzieję, że się odwołacie”. Nie tracę czasu nawet na włożenie sznurówek do butów (odzyskuję „depozyt”, a tam, oprócz sznurówek, m.in. pasek i flaga Strajku Kobiet, nie dałem sobie wydrzeć tego przynajmniej), pani mecenas wzywa taksówkę.
W domu
Ładuję telefon, żeby natychmiast zadzwonić do rodziców, piszę na fejsie, że jestem wolny i co wiem o innych, dzwonią przyjaciółki i przyjaciele, mam jeszcze nadzieję, że się pozbieram i tego samego dnia wrócę na protest lub do studia. Ale w pewnym momencie po prostu padam na łóżko i zasypiam. Rano ledwo się ruszam, wszystko boli, zbity łeb i skopane kolano, wreszcie myję twarz i ręce mlekiem, żeby usunąć gaz. Patrzę na relacje z wczorajszego protestu, rozpiera mnie radość, młodzi nie zawiedli, dziewczyny w swoim żywiole, PiS-owi nie będzie już tak łatwo. Wreszcie.

#protest #policja #aborcja #relacja
  • 1