Wpis z mikrobloga

66 + 1 = 67

Tytuł: Diuna
Autor: Frank Herbert
Gatunek: SF
★★★★★★★★★★

W związku ze zbliżającą się powoli premierą najnowszej ekranizacji, postanowiłem po raz kolejny wziąć Diunę na warsztat. Ostatni raz czytałem ją chyba jakieś 5-6 lat temu. Nie jestem w stanie policzyć ile razy w przeszłości przeczytałem oryginalne sześć tomów Kronik Diuny. Jest to jedna z moich TOP-3 serii i nigdy nie czułem znużenia czytając kolejny raz.
Wielu osobom nie trzeba przedstawiać serii, klasyka SF, nienależąca do łatwych, ale jednocześnie niesamowicie wciągająca.

Na planecie Arrakis zjawia się książę Leto Atryda, żeby przejąć ją od swoich zaciekłych wrogów Harkonnenów. Planeta jest kluczowym punktem na mapie wszechświata, ponieważ tylko tutaj pozyskiwany jest melanż, substancja pozwalająca wytyczać bezpieczne szlaki w podróżach międzygwiezdnych.

To w dużym skrócie, który szczerze mówiąc jest dla powieści bardzo krzywdzący. Bo o czym właściwie jest Diuna? O polityce? Jak najbardziej. O ekologii? Również. O fanatyzmie? Zdecydowanie tak. O gospodarce, o miłości, o manipulowaniu, o zdradzie i wielu, wielu innych kwestiach.

Tak jak pisałem wcześniej, czytając nie czułem znużenia mimo, że to kolejny raz, gdy odwiedzam Arrakis. Natomiast z perspektywy kilku lat, które upłynęły od mojego ostatniego spotkania z Diuną oraz przeczytanych w tym czasie innych książek mogę stwierdzić, że są tu elementy, które potrafią drażnić.

Każdy gest, każde wypowiedziane słowo jest dogłębnie analizowane przez inne postaci i czasami jest to wręcz absurdalne. O ile w rozmowie dwóch istotnych postaci oczywiście to ujdzie, to roztrząsanie ukrytych znaczeń podczas rozmowy przy uroczystej kolacji momentami trąci śmiesznością. Tym bardziej, że koniec końców nic z tych analiz nie wyniknęło. To, jak różne postaci potrafią przejść z jednego stanu emocjonalnego do drugiego też czasami bywa irytujące. Niektóre elementy świata również sprawiają wrażenie nie do końca zbalansowanych, mowa tu przede wszystkim o nadludzkich zdolnościach Bene Gesserit.

Na plus zdecydowanie wybijają się wszelkie polityczne intrygi. Cytując z powieści „plany wewnątrz planów w planach”, w rozgrywce o panowanie nad przyprawą nic nie jest takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Kolejnym mocnym elementem jest ukazanie narodzin fanatyzmu religijnego, którego skutki zostaną ukazane dopiero w następnym tomie. Przygnębiający jest tu zwłaszcza fatalizm, gdy Paul stara się uniknąć wielkiej wojny mającej objąć wszechświat a jednocześnie nie widzi przed sobą drogi, która pozwoliłaby mu na jej uniknięcie.

Całość stoi na bardzo wysokim poziomie.

Mała uwaga dotycząca wydania. Poprzednio (i wiele razy wcześniej) czytałem starsze wydanie Phantom Pressu. O ile oprawa wydania Rebisu mnie urzekła (oczywiście wersji papierowej, bo e-book wypada bardzo kiepsko), to pewne zmiany w tłumaczeniach już niekoniecznie. Przejrzałem pobieżnie następne tomy i jest takich zmian więcej. Przykładowe: sternik zamiast nawigator czy maskaradnik zamiast tancerz oblicza. Tego jednak nie będę się bardzo czepiał, ponieważ wynika to jedynie z sentymentu do starego nazewnictwa (podobnie jak spór wśród fanów Hyperiona, Chyżwar kontra Dzierzba). Natomiast już zmiany imion typu Ganima zamiast Ghanima czy Hwi Nori zamiast Hwi Noree są dla mnie niezrozumiałe.

#bookmeter
kulfon_wulkanizator - 66 + 1 = 67

Tytuł: Diuna
Autor: Frank Herbert
Gatunek: SF
...

źródło: comment_1597253273Rxn2KGHFETAotKSV96Z4T7.jpg

Pobierz
  • 10
  • Odpowiedz
@kulfon_wulkanizator: przekłady Łozińskiego wołają o pomstę do nieba, nie czytajcie książek w jego przekładzie. Najsławniejsze spartolone przez niego dzieła, to np. właśnie Diuna, czy Władca Pierścieni.
  • Odpowiedz
@kulfon_wulkanizator:

Natomiast już zmiany imion typu Ganima zamiast Ghanima czy Hwi Nori zamiast Hwi Noree są dla mnie niezrozumiałe.


Jakże to? Usunięcie znaków, które w oryginale są nieme bądź wymawiane niestandardowo, żeby polski czytelnik nie musiał się zastanawiać nad wymową i potencjalnie kaleczyć jej w absurdalny sposób. Może się to wydawać zbędne w dzisiejszym zamerykanizowanym świecie, dopóki ziomek nie poleci Ci trylogii o admirale Thrawnie (czyt. T-H-RAW-N).

Owszem, "Bagosz" czy "krzaty"
  • Odpowiedz
@EloBaza: Kogo nie zapytasz, powie inaczej. Jeśli siądzie Ci pierwszy tom, próbuj następne. Od razu mówię, drugi tom mimo, że najkrótszy jest najcięższy. Dużo tam tego mesjanizmu itp. Jeśli spodoba Ci się 6 tomów od Franka, to pokombinuj z twórczością Briana. To zupełnie inny kaliber, jest znacznie lżejsza a z poziomem poszczególnych tomów różnie bywało. Tutaj warto zacząć od Łowców i Czerwi. Dokończenie oryginału rzekomo na podataiw notatek ojca.
  • Odpowiedz