Wpis z mikrobloga

#narkotykizawszespoko #tripreport
Dzisiaj opisywana przygoda była zafundowana przez alkohol i nudę... nie planowałem, żeby tak się stało, ale stało się, noooo.

tldr: nic się nie działo, serio, ale generalnie polecam microdosing

Wróciłem we wtorek z pracy i począłem opróżniać butelczynę, która została mi z wieczoru poprzedniego, łycha z kolą i cytrynką. W międzyczasie jakiś lekki obiad wszamałem, poogarniałem chatkę jakotako, pograłem w gitarę trochę... patrzę, a tu już dno suche. Zacząłem się zastanawiać, czy iść po piwo, musiałbym zejść, iść, w sumie pić to mi się ta... grzyby!
Szybko w tabelę miksów profilaktycznie spojrzałem... strzałeczka w dół... grunt że nie trupia czaszka czy inny wykrzyknik. Postanowione! Jedyny ból był taki, że mój kalkulator bez baterii jest, więc na oko przyjąłem dawkę niską (mój tok myślenia był pomiędzy "...to się nazywa odpowiedzialność" a "schlałbyś się i naćpał a wypadek i tak by się zdażył"). Chleb, masło orzechowe, dżem i grzyby. Zadowolony z siebie, wróciłem, spojrzałem na te grzyby, one tak na mnie. Chleb, masło orzechowe, dżem i grzyby. Łącznie by wyszło, bo ja wiem, 0,4g.

Odpaliłem muzykę, w tle coś jeszcze grało, a ja tak podpijaczony i znudzony nieziemsko leżałem na łóżku. Zacząłem sobie rozpamiętywać, jak kwas z nudów żarłem, jak poszedłem na miasto, jak fajnie było siedzieć zrobionym pośród znajomych, muzyka jak brzmiała filharmonistycznie, no na samą myśl wspomnień już się lepiej czułem.
Minęła może godzina, może 1,5h, poczułem płomyczek ciepełka na brzuchu, coś jak boża emka się rozgaszcza w organiźmie. Czułem to może z 10s i tyle.
Koniec.
Serio?
Mimo takich myśli, zauważyłem 30min wcześniej, że mi się samopoczucie poprawiło, więc to był mikropeak. Z mikrodawki. Mikroćpanie... w sumie to tak jak chciałem. Wziąłem gitarę do rąk, pobrzękoliłem i zadzwonił do mnie kumepl (ddo którego pisałem czy pije ale nie było znaków życia), że wpadnie za godzinę (czyli 20 jakoś). Ustawiliśmy się, że pójdziemy na piwo chyba, nie pamiętam w sumie... Doszła ta dwudziesta, ja w humorze do wyjścia jak nigdy. Dzwonek do drzwi, otwieram i słyszę tuptanie typa. Idzie, idzie, idzie, już wlazł na szczyt i dopiero wtedy do mnie dotarło, że ja mu o wyjściu na zewnątrz, na piwo nic nie wspomniałem. Biedak musiał od razu złazić na dół wraz ze swoimi zakwasami.
[mówiłem, że nic się nie dzieje, nic ciekawego nie będzie, serio]
Wyszliśmy, ale zanim to, to zdążyłem się od razu sprzedać, że zeżarłem tak trochę na tsety i nudę.

W chodzie różnicy żadnej, nie miałem, szło się po prostu dobrze. Zaczęliśmy jakieś absolutne pierdoły popychać, standardowo: żarty czarne, mijające laski magnetyzujące, jakieś tematy głupie. Przysiedliśmy przy rzece, rozmawialiśmy o życiu, o zmianach, cośtam cośtam. A są ciekawsze rzeczy niż takie rozmowy?
Otóż są.
Właśnie podpłynął do nas MakKwak, ot standardowy wodny kaczor, zielonogłowy taki. Wskoczył na beton i począł sobie wesoło i swawolnie człapać. Nie bał się nic a nic, był dosłownie pół metra ode mnie, a do brzegu miał z metr. Chodził w te i z powrotem, cośtam próbował uskubać. Ziomek rzucił do mnie, że o tam jest ślimak, ciekawe czy kaczki jedzą ślimaki? Tak myślę, że no nie, a on że tak. Rozmawiamy dalej, a ten go HAPS! Nieszczęśliwie wpadł mu między wyrwę betonową, więc to czy jedzą nadal pozostawało punktem sporno. Nagle HAPS, znalazł cwaniak drugiego, trzyma go w dziobie, zawodował, zamoczył i zjadł xD

Tak w trakcie wszystkiego, ziom mi mówi, że więcej mówię i żywszy jestem, generalnie wydają się być grzyby spoko. No i nie bredzę jak po kwasie. Kiedy ja lubię!

Zdążyłem zgubić tytoń, więc zrobiliśmy małą misję ale szybką, bo zaraz mieli zamykać. Idziemy przez miasto, a ja czułem się jak na haju, jednocześnie normalnie, a dopiero potem mi się przypomniało, że mam prawo się czuć jak na haju.

Mógłbym epizodów spotkaniowych wiele z tego wieczoru opisać, ale one wnoszą tyle co historia z kaczką, coś się działo, ale nic nie wynikało. Niemniej spacer to miał ze 9km luźno, 3blanty i jedną alternatywkę.

Słowem zakończenia, grzyby wydają się być bardziej stonowane, nienachalne. Porównując to do małej dawki kwasu, to różnica jak pomiędzy rodzinnym spływem kajakowym a zjazdem rozklekotanym rollercoasterm... albo oglądaniem 1z10 a 5 kanałów jednocześnie.

  • 5
@Fostrzyk
Myślę, że alkohol osłabił działanie. Dawka też bardzo mała. Chociaż osobiście po mikrodawkowaniu czasami miałem nieprzyjemnie jeśli zaczynałem od zbyt dużej dawki.
Kwasa próbowałem tylko raz, ale to on mi się wydał bardziej stonowany i łagodny.
Po takim jednorazowym doświadczeniu i takiej dawce to Ty jeszcze nie liznąłeś tematu można powiedzieć...( ͡~ ͜ʖ ͡°)
@sononaks
Po dłuższym czasie z mikrodawkowaniem to wielu ludzi bierze tego typu dawki, a nawet większe.
Sam doszedłem do momentu, że po 0,3 czułem się w zasadzie normalnie.
Uważam, że nie potrzeba tyle, ale wziąłem dla eksperymentu. Możliwe, że jakbym się bawił w mikrodawkowanie pół roku to taka dawka byłaby dla mnie zbyt niska.

U OP-a doszło alko, które zbija grzyby.
@mindrape: no widzisz, a ja z kwasem za pan brat. Jak zjem grzybowy odpowiednik 250ug lcd to dam znać ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Alko na bank zbiło, liczyłem się z tym, dlatego wziąłem jeszcze trochę. Tak kończą ćpunki na niedoczekaniu - nierozważnie i zmarnotrawieni :v

@Inszallah: jeden mogę: złażąc pod wielkie skrzyżowanie w ciąg "tuneli" wpadliśmy na ekipę 20sto osobową skateów. Byłem zafascynowany, że tak blisko