Wpis z mikrobloga

Nowy numer KL poświęcony Polskiej pogardzie

Kilka tygodni temu zakończyła się jedna z najbardziej brutalnych kampanii wyborczych w dziejach III RP. Upowszechnił się język dehumanizowania przeciwnika politycznego oraz wzajemnej pogardy. Ktoś powie, że niemal sześć lat rządów PiS-u zdążyło nas do niego przyzwyczaić. Niesłusznie. Język polityki informuje nas o standardach życia politycznego, które wyznajemy. W tej chwili poprzeczka wisi dramatycznie nisko.


Wigura:Czy można gardzić szlachetnie?

Kłopot z tą argumentacją jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, doświadczenie historii XX wieku powinno uczyć nas globalnie, a nie tylko w odniesieniu do niektórych grup, że radykalizacja języka jest niebezpieczna, a retoryka oparta na pogardliwym eliminowaniu całych grup może mieć opłakane skutki w rzeczywistości. To równia pochyła, na której pojawiają się coraz silniejsze wypowiedzi dyskryminacyjne pod adresem mniejszości, a wspólnotę dzieli coraz głębsza polaryzacja.

Po drugie, tego rodzaju argumenty są głęboko sprzeczne z istotą samego liberalizmu, do którego przecież wielu przeciwników PiS-u się odwołuje. Klasyczny liberalizm, taki jaki tworzył choćby wybitny dziewiętnastowieczny filozof brytyjski John Stuart Mill, oparty jest na fundamencie, którym jest zasada wolności i godności każdego człowieka. Stronnictwo polityczne, któremu bliski jest tak rozumiany liberalizm, nie może korzystać z pogardy wobec kogokolwiek, nawet jeśli jest to wyborca obozu przeciwnego, chyba, że planuje zrezygnować z idei, która mu przyświeca. Oznacza to, że prawdziwy liberalny demokrata musi nie tylko powstrzymać się od takich stwierdzeń, ale również mieć odwagę, aby własnych zwolenników przywołać do porządku. Wielu przeciwników PiS-u oburzyło, gdy ówczesna rzeczniczka tej partii, Beata Mazurek, po ataku na działacza KOD-u w Radomiu w 2017 powiedziała: „Każda akcja wywołuje określoną reakcję. Dopóki żyjemy, to mamy emocje. I te emocje dały swój upust w Radomiu. To sytuacja, która nie powinna mieć miejsca, ale też ich [sprawców – przyp. red.] rozumiem”. Skoro tak, to sami muszą mieć odwagę, aby zaprotestować w momencie, gdy ktoś z wyborców zaczyna rozsyłać obraźliwe dla przeciwników memy – i w ten sposób dowieść wartości swoich przekonań.


(...)

Tak rozumiana pogarda dla czynów, a nie dla ludzi, może być elementem liberalnego myślenia. Nie warto bowiem zakładać ani że politykę można oprzeć na czystym rozumie, ani też, że da się ją oprzeć wyłącznie na emocjach w punkcie wyjścia pozytywnych. Jest to z pewnością podejście ryzykowne, jednak warto pamiętać, że w wielkich przedsięwzięciach politycznych rozum i namiętności odgrywają równie ważną rolę. Żadne wartościowe przedsięwzięcie polityczne nie jest możliwe bez takich emocji, które umożliwiają ludziom afiliację i skłaniają ich do poświęcenia i walki. Jeśli ktoś pragnie bronić liberalizmu, musi to robić z pasją – a jednocześnie używać rozumu, by trzymać bardziej ryzykowne emocje na wodzy. W naszych polskich, przepełnionych polaryzacją warunkach nie jest to łatwe. Może jest nawet coraz trudniejsze. Ostatnią kampanię prezydencką trzeba traktować jako sygnał alarmowy. Jednak w końcu Rzeczpospolita to rzecz na pokolenia – zatem naprawdę warto.


Oswajanie pogardy to igranie z ogniem. Polemika z Karoliną Wigurą

Z pogardą tak nie jest. Nie jest ona w żadnym punkcie neutralna. Przede wszystkim dlatego, że jej niezbywalnym składnikiem jest hierarchiczność rozumiana właśnie w kategoriach moralnych, a więc uwarunkowanych społecznie. Pogardzam kimś, bo czuję się od niego wyższy moralnie, a także czuję do niego niechęć, bo stoi moralnie niżej ode mnie. Zresztą moralny charakter pogardy dobrze widać na przykładzie zwierząt, o których emocjach nie da się powiedzieć, że są z punktu widzenia etycznego złe lub dobre. Podobnie jak my czują one strach lub są w stanie zareagować gniewem (choć w ich przypadku mówi się raczej o wrogości), ale nigdy nie gardzą.

O wiele lepiej byłoby zatem nazwać pogardę nie tyle emocją, lecz dyspozycją moralną, której się uczymy, która zostaje nam wdrukowana w procesie socjalizacji i która nie jest podstawowym biologicznym odruchem wobec świata, lecz jedną z relacji między osobami. Co gorsza, pogarda traci wówczas całą swoją spektralność. Nigdy bowiem nie działa na korzyść drugiego, tak jak może to się zdarzyć na przykład w przypadku gniewu, a nawet strachu. Nigdy do drugiej osoby nie powiemy: „gardzę tobą dla twojego dobra” lub „gardzę innym dla twojego dobra”.

To pokazuje również, że pomysł Wigury, by liberałowie wykorzystali postawę, czy też – jak chce autorka – emocje pogardy, po to żeby „określić to, co jest niedopuszczalne”, jest w kontekście politycznym zwyczajnie nierealistyczny. Zakłada bowiem możliwość łatwego rozdzielenia w przestrzeni publicznej pogardy wobec rzeczy i czynów, która w istocie jest metaforą przeniesioną ze sfery społecznej, od pogardy wobec ludzi. Praca pogardy zawsze kończy się jednak na tych ostatnich. Wyklucza ich z demokratycznej gry, spycha do świata niższych biologicznych odruchów i w konsekwencji znosi to, co przy jej użyciu liberałowie mieliby ochronić i co jest tak bliskie Wigurze – świat, w którym wolne i równe jednostki decydują o swoim losie. Oswajanie pogardy to zawsze igranie z ogniem.


Wódka, kiełbasa, pogarda i inne sprawy

„Pogarda elit”, na którą pomstują publicyści, to totem. Ci gardzący to często, przykro mi, żadne elity – w tym sensie, że nie mają na społeczeństwo poprzez swoją działalność żadnego wpływu, jak wybitna pisarka, która stwierdziła, ze Karta Rodziny śmierdzi jej kiełbasą. Ja tam żadnego smrodu kiełbasy w Karcie Rodziny nie wywęszyłem, raczej obrzydliwy odór kołtuństwa i homofobii, i z radością pozwalam sobie na pogardę względem tychże, podobnie jak względem ich wyznawców, budzących we mnie nic ponad wstręt.

Gardzić bowiem (jeśli nie jest to pogarda dla finansowej biedy) oznacza ustawiać drugiego człowieka na równi ze sobą i stwierdzać, że jego wybory ideowe czy estetyczne budzą w nas abominację – i że miał w ich dokonaniu taką samą wolność, jak my. Można też, oczywiście, gardzić dlatego, że nie dla tego człowieka rozmowa o Schopenhauerze, ale jest to tylko – Miłosz po raz kolejny, z wiersza „Przewaga” – „przewrotna gra szesnastolatka / Aroganta, z obrzydłej nieśmiałości, / Który tylko milczy, uśmiecha się głupio […]” – a milczy i uśmiecha się głupio, bo wie, że dla tych, którymi gardzi, jego pogarda to nic ponad wakacyjną ciekawostkę. Jak i dla niego – pogarda z ich strony.

Zachęcam więc wszystkich, wzdłuż klas i w poprzek, do gardzenia sobą nawzajem – sądzę, że nikogo taka pogarda (o ile nie jest zapowiedzią fizycznej przemocy) za wiele nie obejdzie, za to pomoże uświadomić polskiej inteligencji, że już nie włada dyskursem, co byłoby z pożytkiem dla każdego.


bonusowo wywiad pt. "Budapeszt w Warszawie? Na ten moment niemożliwy" z Bogdanem Góralczykiem

Zasadnicza różnica pomiędzy Polską a Węgrami polega na tym, że populacja Budapesztu stanowi prawie jedną czwartą ludności całego kraju. Na Węgrzech funkcjonuje takie powiedzenie: „Budapest és vidék”, znaczy ono „jest Budapeszt i jest prowincja”. Na Węgrzech ośrodkiem opozycyjnym w naturalny sposób jest umiędzynarodowiona, czy nawet kosmopolityczna stolica. W Polsce podziały wyglądają zupełnie inaczej. Po ostatnich wyborach funkcjonuje w naszej świadomości mapa, na której je widać. Widzimy wyraźny podział na województwa głosujące na Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudę. Oprócz Warszawy mamy jednak kilka innych dużych miast. Kraków, Gdańsk, Poznań i inne duże miasta są ośrodkami niezależnymi, akademickim. Dlatego uważam, że przeprowadzenie tego typu zmian, jakie dokonały się na Węgrzech, jest w społeczeństwie polskim i w obecnej sytuacji po prostu niemożliwe. Aczkolwiek inklinacje ku temu są, jak wiemy.



#polityka #libdem #liberalizm #kulturaliberalna #neuropa ze względu na wywiad #postkomunistycznepanstwomafijne
yeron - Nowy numer KL poświęcony Polskiej pogardzie

 Kilka tygodni temu zakończyła ...

źródło: comment_1595922709Qrv84nIG4XD72h2ztndyDT.jpg

Pobierz
  • 1
@yeron: Bardziej mam wrażenie, że opisują plan PiS-u na kolejne trzy lata. Jakiś czas temu robiłem ankietę - co pierwsze zaorają - media, samorządy czy uczelnie; wygląda na to, ze wszystko na raz - vide choćby plan oderwania Warszawy od reszty województwa.