Wpis z mikrobloga

Przemówienie Leszka Jażdżewskiego – Igrzyska Wolności 2019

Jednym z najmilszych doświadczeń w życiu jest być celem, nie będąc trafionym.

Winston Churchill

Widzę tu wiele znajomych twarzy. Dziękuję, że jesteście – bez Was Igrzyska i wszystko, co robimy nie miałoby sensu. Ostatni raz na tak dużej imprezie widzieliśmy się 3 Maja na Uniwersytecie Warszawskim. Dziś, jak widzicie, gramy już samodzielnie i frekwencja, którą mamy na Igrzyskach sprawia, że może powinniśmy się zastanowić nad trasą samodzielną.

Wiem, że wielu z Was mogło mieć do mnie pretensje, może nawet nie o samo wystąpienie, ale o jego timing albo o niektóre sformułowania, które w nim padły. Przyjmuję z pokorą wszystkie oskarżenia o to, że rozbiłem opozycję i przegrałem dla nich wybory, choć wydaje mi się to lekko absurdalne, albo też świadczące o słabej tolerancji na krytykę i wątłej wierze we własne siły, skoro 8 minut może do takiego stopnia wstrząsnąć sceną polityczną Polski. Przyjmuję te słowa z pokorą, ale i pełną odpowiedzialnością, bo wszystko co nastąpiło później – film Sekielskich ujawniający gigantyczną skalę seksualnych przestępstw w Kościele wobec nieletnich i ich tuszowanie, nagonka rozpętana przeciwko mniejszościom seksualnym, porównująca orientację seksualną do reżimów totalitarnych, brak skrępowania we wspieraniu władzy i wykorzystywaniu jej do własnych profitów, opresja wobec kobiet i ich podstawowych praw – do właściwej opieki lekarskiej, do środków antykoncepcyjnych, do życia wreszcie – sprawiają, że każde wypowiedziane wtedy zdanie jestem gotów powtórzyć pełnym głosem także dziś.

Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgadzacie, ale trzymając się słów Oscara Wilde’a: „Kiedy wszyscy się ze mną zgadzają, mam wrażenie, że się pomyliłem”. Pojawiają się w historii takie momenty, kiedy pokorne pochylanie głowy nie wchodzi w grę. To kwestia tyleż polityczna, co moralna. Mam jednak nadzieję, że będziemy w stanie być bardziej zgodni w kwestii tego, co powiem dzisiaj, ponieważ będę mówić na temat tego, jak zwyciężają demokracje. Pamiętam, jak Ivan Krastev 4 lata temu na Igrzyskach mówił o tym, jak uratować demokrację – wtedy jeszcze chcieliśmy demokrację ratować. Dzisiaj chcemy zwyciężać. Wydaje mi się, że dzisiejszy tytuł jest dużo lepszy: „Jak zwyciężają demokracje?”.

Funkcjonuje bardzo wiele stereotypów związanych z demokracją – to dzisiaj słowo-wydmuszka. Nie ma obecnie przeciwników demokracji jako takich, nawet Korea Północna jest teoretycznie demokratyczna. Jeśli spojrzycie na dzisiaj nam rządzących, powiedzą, że to, co robią – robią w imię demokracji. Orban także nazywa się demokratą. Putin wciąż fałszuje wybory zamiast po prostu jest ominąć i mianować się na cara. Problem polega na tym, że my – obrońcy demokracji – uznajemy ją jako remedium na całe zło, że więcej demokracji jest sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów społecznych czy rozwoju. Tymczasem demokracja to tak naprawdę sposób na to, żeby pozbyć się złego rządu. Obywatele mogą o tym zdecydować. Demokracja nie gwarantuje nam jednak rządu dobrego – jak doskonale wiemy i widzimy to dziś.

Nie przez przypadek ostatnim akcentem Igrzysk Wolności będą wystąpienia pokolenia wartości – młodych ludzi, którzy znajdą się na tej scenie razem z Lechem Wałęsą i będą mówić o tym, co im daje tego „drive’a”, co powoduje, że angażują się w działalność społeczną i jak widzą przyszłość Polski. Bo demokracja wyzuta z wartości przestaje być demokracją, która warta jest obrony. Demokracja nieliberalna, w której władza podejmuje decyzje autorytarnie twierdząc, że podejmuje je w imię obywateli – być może niektórych, ale na pewno nie wszystkich – przestaje być demokracją wartą promocji i ochrony, a także ustrojem, w którym chce się żyć. A przecież ci, którzy 1 sierpnia 1944 roku jechali tramwajem na wojnę, jak zaśpiewa Wam dziś wieczorem w swoim utworze „Godzina W” Lao Che – jechali nim nie tylko dlatego, że kochali swoją ojczyznę i byli za nią gotowi oddać życie – i wielu z nich to życie oddało – ale ponieważ walczyli o Polskę zarówno wolną, jak i demokratyczną. Ci, którzy w roku 1946 i 1947 byli torturowani, którzy, jak ikoniczny Zbyszek Cybulski z „Popiołu i Diamentu”, zapalali za przyjaciół spirytus na blacie, którzy dostawali w końcu serię z automatu jeżeli mieli szczęście, jeżeli mieli pecha – byli bici w celi. To za Polskę demokratyczną ginęli w czasie tortur żołnierze podziemia, to za Polskę demokratyczną od kul padali robotnicy Poznania i Gdańska, to za Polskę demokratyczną głodowały łódzkie włókniarki, to za nią siedział Kuroń, Modzelewski i Michnik. Chcieli jej mieć choć odrobinę więcej, chcieli, żeby klasa robotnicza miała szansę zabrania głosu w ustroju głęboko niedemokratycznym. Ci wszyscy ludzie, którzy wtedy ryzykowali zdrowiem i życiem, którzy są obecni i będą obecni także tutaj – ludzie tacy jak Bujak czy Frasyniuk, którzy wymykali się SB-ecji i gotowi byli wychodzić na demonstracje. Wiem, że wielu z Was, z tego starszego pokolenia, które wywalczyło demokrację, chodziło na manifestacje, roznosiło ulotki, ryzykowało karierą, zdrowiem, życiem, relacjami z bliskimi, nie mając żadnej pewności, że gdzieś na końcu jest droga, która pozwoli dojść do zwycięskiego celu. Wydawało się, że jest to walka beznadziejna.

Naczytałem się książek przygodowych i bycie bohaterem wydawało mi się zawsze czymś fascynującym. Ale bohaterem jest się przecież dopiero wtedy, kiedy coś się osiągnie. Wcześniej jest się co najwyżej uznanym za szaleńca, który proponuje walkę przeciwko okolicznościom, których nie da się przezwyciężyć. To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że stoję na scenie, na której jutro stanie prawdziwy, niemalowany i nielukrowany bohater, który na czele wielomilionowego ruchu wywalczył dla Polski demokrację. To Lech Wałęsa. Mamy całe pokolenie walczących o demokrację, przed którymi powinniśmy pochylić głowy. Nie żołnierzy wyklętych – oni może nie są wyklęci, ale nie są też szczególnie hołubieni, szczególnie w dzisiejszej Rzeczpospolitej. Mamy jednak swoich bohaterów i musimy powiedzieć jasno i wyraźnie: cześć i chwała bohaterom, którzy wywalczyli dla nas demokratyczną Polskę. To oni są dla nas gwiazdą przewodnią. Nie walczyli tylko o niepodległość i suwerenność – walczyli o Polskę demokratyczną. A skoro za demokrację można oddać życie, to znaczy, że jest coś warta.

Churchill powiedział kiedyś, że Polacy są „najdzielniejsi z dzielnych, ale rządzą nimi najpodlejsi z podłych”. Mówił też, i to akurat biorę do siebie, że „jednym z najlepszych doświadczeń w życiu jest być celem nie będąc trafionym”. Mamy panteon bohaterów demokratycznych, którzy w jakimś sensie zostawili nas – nie zostawili nas samych, ale zostawili nas w sytuacji, w której nie możemy zrzucać odpowiedzialności na zewnętrzne okoliczności. Przywołane przeze mnie słowa Churchilla pod adresem Polaków brzmią dzisiaj bardzo gorzko. Myślę, że nikt z nas nie chciałby się z nimi w pełni zgodzić.

Przez lata mieliśmy wrażenie że elity, które nami rządzą mają w sobie pewne poczucie odpowiedzialności. Problem z elitami to jednak problem wychodzący daleko poza kontekst Polski. Jeśli pamiętacie film „Titanic”, to w filmie tym, na samym końcu, ludzie, którzy ratują się w szalupach, muszą strzelać albo spychać do wody wszystkich tych burżujów, którzy pchają się na łódki, nie chcąc ustąpić miejsca kobietom i dzieciom. Tymczasem w rzeczywistości, jak pisze Farris Zachariah w swojej książce, było zupełnie inaczej. Rycerski kodeks honorowy elit, które zajmowały się wtedy niemal w całości na pokładzie Titanica, nie pozwalał mężczyznom – tym z wyższych klas – wsiąść do łodzi kosztem kobiet i dzieci. Wszystkie kobiety, poza pięcioma z klasy pierwszej, które wolały utonąć z mężami, niż uratować się bez nich – zostały uratowane. W klasie drugiej były bardzo podobne proporcje. Dopiero w niższych klasach proporcje te były już zupełnie inne. To silniejszy wygrywał, a słabszy przegrywał.

Nasze elity straciły kompas moralny. Myślę, że kryzys ekonomiczny pokazał to najlepiej, kiedy okazało się, że poniesione koszty i ryzyko, które ponosili bardzo nieliczni w imię bardzo wielu, zostały przerzucone na obywateli. Czy dziwimy się, że tak zwani populiści w tak wielu krajach podnieśli głowy? Oni po prostu wyrażają społeczny gniew, do którego mają pełne prawo. Być może Polska, będąc zieloną wyspą, nie odczuła tego w tak dużym stopniu, ale kryzys ekonomiczny na pewno podkopał wiarę w elity. Nie możemy dzisiaj twierdzić, że prowadzą nas we właściwym kierunku tak, jak robiły to przez 20 czy 30 lat po 89 roku. Czy jesteśmy w stanie odnowić nasze elity? Czy jesteśmy w stanie przywrócić moralny kompas, samoograniczenie, honor i przyzwoitość? Czy jesteśmy w stanie przywrócić politykę wartości?

Zacząłem od autorefleksji dotyczącej mojego poprzedniego wystąpienia. To był dla mnie i dla mojej rodziny bardzo trudny czas. Mam jednak poczucie – i wiem, że ma je także wiele i wielu z Was, którzy solidaryzowaliście się wtedy ze mną, za co dziękuję – że są takie momenty, w których prawda ma działanie oczyszczające. Czasem trzeba przeciąć wrzód zakłamania. Nie można ocierać z twarzy z plwocin udając, że pada deszcz. Są słowa, które muszą paść. Nawet bardzo trudne słowa. Napisał Piłsudski w 1908 roku do swojego towarzysza walki Feliska Perla: „Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy socjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodkowej (nawet nie klozetowej) atmosferze – ja nie mogę! To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie maszynka ewolucji społecznej, czy tam co, to zwyczajne człowieczeństwo. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką”.

Ci, którzy dzisiaj powołują się na dorobek tradycji, na dorobek sanacji przedwojennej, którzy wycierają sobie gębę Dmowskim, Piłsudskim, Gdynią i tym wszystkim, co symbolizuje to co dobre w bardzo trudnej i skomplikowanej historii Polski przedwojennej – reprezentują sobą wszystko, czym ich rzekomy idol tak naprawdę gardził. Koniunkturaliści, drobne cwaniaczki, ludzie, którzy sycą się profitami za swoją służalczość nie mogą nam wyznaczać moralnych standardów. Nie mogą nas pouczać w kwestii tego, czym jest patriotyzm. My, Polacy, nigdy nie zgięliśmy karku przed władzą, niezależnie od jej pochodzenia. Nie sprzedamy wolności ani za 30 ani za 500 srebrników. Ci, którzy twierdzą, że Polacy są do tego zdolni, tak naprawdę gardzą własnymi wyborcami, myślą o nich, jak o psach Pavłowa – kiedy rzuci się im kiełbasę, będą się ślinić i zrobią to, co się im każe. To nieprawda, pamiętajmy o tym i dotyczy to przede wszystkim tych, dla których to 500 złotych znaczy naprawdę bardzo wiele. Możecie nas przygnieść do ziemi, ale nie możecie nas kupić ani złamać.

Pamiętając o prawdzie, która ma działanie oczyszczające, nie możemy zapomnieć o empatii. Specjalnie wspomniałem o wyborcy PiSu, ponieważ mamy chyba zbyt często – w każdym razie mogę mówić za siebie – chęci do takiego odwetu, a jeśli nawet nie odwetu, to generalizacji: jak to możliwe, że inni nasi rodacy dają legitymizację rządom, z którymi się tak głęboko nie zgadzamy, które łamią Konstytucję? Ale pamiętajmy – i to jest bardzo ważne zdanie, jedno zdanie, które warto zapamiętać z naprawdę dobrej książki Jana Wernera Müller – że wyborcy głosujący na populistów nie muszą sami być populistami, a oporu wobec niepohamowanych apetytów władzy nie należy nigdy mylić z pogardą wobec drugiego człowieka. Bo zwolennicy PiSu nie są abstrakcyjnym „ciemnym ludem” – to nasze ciocie i wujkowie, z którymi spędzamy rodzinne święta, to nasz sąsiad z naprzeciwka i pierwszorzędny mechanik z miasteczka, w którym popsuł nam się samochód. Nie dajmy sobie wmówić, że ma być między nami nienawiść – to polityka manipulacji, wykorzystująca istniejące różnice do budzenia demonów.

Empatia, oto wielki nieobecny polskiej polityki.

Wyobraźcie sobie na moment, że w 2010 roku, nie 10 a 7 kwietnia, rozbił się inny samolot – ten pierwszy, który leciał tam z Donaldem Tuskiem i jego całym otoczeniem. Czy myślicie, że gdyby późniejsze dochodzenie w tej sprawie mieli prowadzić minister Ziobro i minister Kamiński, i sam Jarosław Kaczyński – czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że także po umownej „naszej stronie” rodziłoby się wiele podejrzeń, co do uczciwości przeprowadzenia tego śledztwa?

Nasz czas na tym świecie jest ograniczony, los uczynił z nas mieszkańców tego, trochę dziwnego, a trochę cudownego, kraju nad Wisłą. Czy naprawdę nie pozostaje nam nic innego niż zimna wojna domowa, tak jakby życie nie niosło nam wystarczająco dużo trudu i znoju?

Jeśli naszym celem będzie upokorzenie tych, którzy czują, że nareszcie wygrali, że ich polityczna reprezentacja nareszcie ma coś do powiedzenia – przed Polską nie ma przyszłości. Polska wsi i małych miasteczek, która raz poczuła się podmiotowa nie pozwoli zagonić się znów do kąta. Polska prowincja nie musi być skazana na wybór między pogardą elit a naszyzmem – ideologią, która głosi, cytując znany przebój z Eurowizji, że to co nasze jest najlepsze bo nasze jest.

Warszawa tak naprawdę nie interesowała się resztą Polski – bo nie musiała. To, co obserwujemy dziś to zemsta prowincji na metropoliach. Zamiast lekceważyć albo co gorsza hejtować ten resentyment, spróbujmy go zrozumieć. Myślę, że łatwiej o to, kiedy urodziło się w Łodzi, mieście, które nie ma w kraju świetnej prasy.

Dzisiaj, kilka godzin temu, prezes Jarosław Kaczyński, miał wystąpienie na konwencji PiSu poświęconej rodzinie. Rodzina we wszystkich rankingach wygrywa, jest na czele wszystkich wartości, które są bliskie Polakom, więc moje wystąpienie byłoby niepełne gdybym nie pomyślał o demokracji w kontekście rodziny właśnie.

Prezes PiS powiedział, że nie ma symetrii między rozwojem a wprowadzaniem związków partnerskich. Mówił o tym, że PiS stoi nie tylko na straży polskiej rodziny, ale też „stoi na straży normalności i czegoś, co by można było określić jako zgodność z naturą”, ponieważ „rodzina składa się z kobiety, mężczyzny i dzieci. I dobrze żeby te dzieci były, bo muszą być kolejne pokolenia”. Prezes Kaczyński dodał także, że „dziś trwa atak na polską rodzinę, który zmierza do tego, by jej istotę podważyć, by uczynić ją co najwyżej jednym z możliwych rozwiązań. My jesteśmy tolerancyjni, to jest cecha naszego narodu i to jest cecha także naszej formacji, ale mówiłem już: tolerancja tak, a afirmacja wszystkiego, co komukolwiek do głowy przyjdzie – nie”.

Myślę, że to bardzo ważne, jak myślimy o swojej rodzinie. Ja od niedawna, bo od niecałych trzech lat, jestem tatą Stasia i mam poczucie , że to głęboko zmieniło moje życie. Najbardziej być może ze wszystkich doświadczeń, jakie mi się w życiu przytrafiły i nie wyobrażam sobie, żeby rodzina oznaczała powiedzenie „nie” konwencji antyprzemocowej – tolerancji dla przemocy wobec kobiet, patriarchatu, zakazu wolności wyboru także dotyczącego własnego ciała. Czy rodzina naprawdę musi być równoznaczna z opresją? W tym rozumieniu, które nam się proponuje jako rzekomą interpretację rodziny – rodzina to tak naprawdę relacja władzy i można ją wspierać, jeżeli przynosi narodowi korzyści w postaci dzieci. W tym miejscu pojawia się jednak pytanie: czy ci ludzie kiedykolwiek byli w domu dziecka, w bidulu i widzieli te dzieci, które mają po sześć czy osiem lat i próbują się przytulić do swojego opiekuna, szukając jakiejkolwiek miłości, jakiejkolwiek bliskości? Czy ci ludzie naprawdę sądzą, że dwie dziewczyny albo dwóch facetów, którzy wychowają takie dziecko jak swoje, są faktycznie czymś gorszym niż los, jaki czeka to pozbawione miłości dziecko, które nigdy nie będzie miało ani ojca ani matki? Czy naprawdę nie lepiej, żeby miało dwie matki i dwóch ojców? Jak bardzo trzeba być bezdusznym? Bo demokracja, proszę Państwa, nie wygra bez miłości. Prawda i empatia nie wygrają bez miłości.

Dla mnie rodzina to ojciec, który obejmuje syna, który właśnie powiedział mu, że jest gejem i mówi mu: kocham cię. To mama, która głosując na PiS opatuli w drzwiach swoją ukochaną córkę ciepłym szalikiem, kiedy ta biegnie na czarny protest.

Mam głębokie poczucie odpowiedzialności – indywidualnej, ale także zbiorowej, ponieważ należę do pierwszego pokolenia, które o Polskę nie musiało walczyć, ale ma teraz gigantyczne szanse, aby stworzyć jej przyszłość. Mam takie poczucie, że Wy, którzy tutaj jesteście – wy z liceów, którzy idziecie protestować przeciwko klęsce klimatycznej, która nam się szykuje, lepiej niż ci wszyscy politycy rozumiecie czym są dzisiaj prawdziwe wyzwania. Umiecie zrobić użytek z własnej wolności i z demokracji. Ci z Was, którzy w deszczu, wyśmiewani i wytykani palcami, stoją wciąż na placach, na Piotrkowskiej, przed sejmem z transparentami – przypominacie. Jesteście wyrzutem sumienia, nie dajecie zapomnieć. Wy wiecie, czym jest prawdziwa demokracja. Wy jesteście tymi prawdziwymi bohaterami demokracji, nawet jeśli tak nielicznymi. Tego Wam serdecznie gratuluję i chylę czoła przed tym, że jesteście w stanie, nie mając rozpoznawalnych nazwisk, ani twarzy, a także nie mając żadnych zysków z tego, co robicie, trwać w swoim uporze wierząc, że to, wydawałoby się, szaleństwo kiedyś zostanie uznane za bohaterstwo – tak, jak stało się to po 45 latach, kiedy Polska została znów krajem suwerennym i demokratycznym.

Na sam koniec, skoro już zacytowałem Lao Che, miałem w planie zaśpiewać kilka wersów piosenki, ale uznałem, że to już będzie przesada. Pomyślałem jednak, że przytoczę Wam fragment wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.

Wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc,

I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut – zło,

Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką,

Czy to była kula synku, czy ci serce pękło?

Nam jedna szarża – do nieba wzwyż,

I jeden order – nad grobem krzyż

To cud, że dziś za Polskę demokratyczną nie rodzice nie muszą wysyłać dzieci na śmierć. To cud i przywilej, że możemy dla niej żyć i działać. I zwyciężać. Dziękuję.

link
#neuropa #polityka #liberalizm #libdem