Wpis z mikrobloga

#anime #animedyskusja

Neo Ranga (1998), TV, 4-cour, format 14-min.
studio Pierrot

Nie ma co, zupełnie nie ma w zwyczaju się ta zapomniana produkcja z końcówki dziewięćdziesiątych lat ceregielić z namolnym widzem. Neo Ranga to serial żywy, o nieposkromionej niczym rozpiętości tematów, galopującym tempie i złośliwej skłonności do bujania się swobodnie między tematyką poważną, a durnowatą komedią. Idzie na absurdalne ilości skrótów i umownych przejść między scenami, najczęściej dalekimi od jakiejkolwiek reżyserskiej naturalności, a to, marzyć by się mogło, wcale nie wyłącznie z racji odcinków o połowie zwykłej długości. Ranga by wszystko chciała skomentować, ale nie ma czasu, więc rzuca ogólnikiem, akcję zawiązuje koślawo, po czym hajda na kolejne sprawy ważkie. Drodzy Czytelnicy, jest to serial pozujący na opiniotwórczy w sposób wysoce natrętny.

Zaczyna się to wszystko raczej nietypowo, jak jakaś Patlaborowata OVA – widzimy nieodległą Japonię, naprędce postawioną w stan gotowości na zagrożenie przybywające z ciepłych mórz południa. A mianowicie, ku nieszczęsnemu Tokio brnie sobie po pas w oceanie kaiju o niejasnym designie ni to okutego w pancerz stwora, ni to dziwacznego polinezyjskiego bożka, okraszonego czerwonymi wyspiarskimi spiralkami. Stwór ten to Neo Ranga – bóstwo opiekuńcze wyspy Barou, dziedzictwo sióstr Shimabara. Jako następczynie tronu Barou, siostry są związane z Rangą na dobre i na złe, choćby się przed tym wzbraniały na wszelkie sposoby. Rozwiązanie przychodzi w sposób zupełnie nietypowy – uznawszy wreszcie swoje boskie dziedzictwo, siostry przygarniają potwora i trzymają go na podwórku koło domu. Ich tokijska dzielnica poddaje się woli nowego boga, dosyć swobodnie odpierającego wszelkie ataki wojska i policji, ogłaszając się niepodległą eksklawą Barou.

Siostry, występujące na wszelkich artach promocyjnych serialu w negliżu, przyozdobione wyłącznie fantazyjnym tatuażem (nie dajcie się zwieść koneserzy, nie są w serialu tak ‘ubrane’ ani na moment), to trójka Minami, Ushio i Yuuhi. Zostały osierocone przez rodziców ładnych parę lat temu, zaś ich starszy brat opuścił Japonię po to, by wżenić się w królestwo Barou, gdzie zresztą z małżonką również przyszło mu zginąć. Przyszywane następczynie tronu to rodzeństwo mało typowe – najstarsza Minami musiała porzucić wszelkie życiowe cele, żeby zapierniczać jak robocik w kilku fachach, by być w stanie utrzymać dom i matkować znacznie młodszym siostrom. Minami ma w sobie zmysł przede wszystkim handlowy i Rangę wykorzystuje w celach czysto komercyjnych, wynajmując boga do usług drobnych i większych. Ushio, faktyczna główna bohaterka serialu, to dziewczyna w trzeciej gimnazjum, o silnym kompasie moralnym, sprzeciwiająca się dosyć prostolinijnie oszustwom świata i społeczeństwa, która to postawa przyniesie jej zazwyczaj nowe zgryzoty. Wreszcie najmłodsza, przedwcześnie dojrzała Yuuhi, mimo wieku ściśle nielegalnego wykorzystująca bez żenady jawnie pedofilskie skłonności przyjaciela rodziny i swojego nauczyciela, Fujiwary, do załatwiania swoich sprawek, a Rangę traktująca jako nieskończenie potężny środek do wyżycia się emocjonalnie na każdym, kto stanie jej wbrew.

Serial napędzany jest przez te osobowości, a konkretnie ich odpowiedzi na multum problemów codziennego życia japońskiego społeczeństwa stosunkowo marnych lat po kryzysie gospodarczym 1992 roku. Siostry występują jako monarchinie niepodległego państewka, różnie traktowanego na przestrzeni fabuły, i jako takie częstokroć muszą spotykać się z wyrzutami swoich nowych poddanych nt. tego, jakim monarcha być powinien i na co może sobie pozwalać. To wyłączywszy, ciągnąć się będą wątki bezradności wobec yakuza, dziwnych religijnych kultów, grup postulujących powrót do starych dobrych czasów imperialnej Japonii, okrutnego i wyzyskującego ludzi przemysłu rozrywkowego, wtrącania się mocarstw w sprawy ponoć suwerennego państwa, i tak dalej, i tak do bólu. Neo Ranga szarpie za wszystko, czego można by się spodziewać po rubryce publicystycznej w gazecie, rzadko kiedy prezentując przy tym rozwiązanie problemów bezbolesne. Deus ex machina w postaci boga Neo Ranga staje nieustannie okoniem polubownemu rozwiązywaniu czegokolwiek, poza może występującymi co i rusz walkami z innym monstrum.

Neo Ranga bowiem nieuchronnie oddala się od formuły nieco przyciężkiej opowiastki alegorycznej o tym, jak to w latach dziewięćdziesiątych każdemu było ciężko, a kieruje wzrok na mętną metafizykę w najgorszym stylu – tajemnicze siły z innego wymiaru, kataklizmy, budzące się bóstwa, rasa nadludzka, tego typu brednie pogrzebią dość skutecznie jakiekolwiek dobre mniemanie o zręczności scenariusza, a na pewno przyprawią widza o ból brzucha ze śmiechu w niejednej nadętej scenie. Evangelion wyrządził straszliwą krzywdę branżowej wyobraźni. Przebłyski niedawnych rozważań o marnocie społeczeństwa wrócą na moment w animowanej jakby żywiej nie-końcówce serialu, jednak po to wyłącznie, aby ustąpić pola końcówce faktycznej, znaczy – przydługiej i zapchanej śmiechu wartymi rozważaniami o wszechmocnym Tau, okraszonej niemrawą walką potworów.

A tak, animacja zmienia się nie do poznania w trakcie seansu. Pierwszych kilka odcinków i przedostatni wątek serialu animowane są zupełnie inaczej od reszty, w wyjątkowy płynny sposób (czasem do przesady, kreując memiczny chyba już efekt trzęsącej się głowy), o realistycznym designie postaci przypominającym choćby dzieła Ishii. Przeważająca reszta wygląda znacznie bardziej typowo dla epoki, ba – częstokroć wygląda nieporównywalnie gorzej, o ciapowatej i niespójnej animacji, wypełzłej spod rąk praktykantów. Bronią się w zasadzie stale wszelkie tła, maszyny i pomieszczenia. Polegają wyśmiane od serca projekty kaiju. Mamy tu niewielką na szczęście galerię okropnych brzydali, których i tak Ranga zmiata z planszy w najwyżej półtorej odcinka.

Muzyka do kotleta przetykana jest bardzo charakterystycznym folkowym chórkiem, w domyśle polinezyjskim, a w praktyce przypominającym jakiś plemienny taniec wokół ogniska bliżej niezidentyfikowanych dzikusów w zasadzie jakiegokolwiek pochodzenia. Gdyby dokleić do tej muzyki animację Słowian świętujących coś wokół Świętowita, nawet by mi nie drgnęła powieka. Gdy tylko atmosfera się zagęści, dzikie ludy drą nam japy w słuchawki, i bardzo mi było z tej racji przyjemnie. Nie potrafię sięgnąć pamięcią, kiedy i gdzie słyszały mi się porównywalne brzmienia. A z rozmachu pomarudzę na grę głosową – kto i w jaki sposób zmusił p. Miyamurę (Asuka!) do występowania w roli Ushio, nie wiem. Ona jedna tu chyba ośmiela się jakkolwiek grać, a wtóruje jej być może wyłącznie gardłujący po swojemu p. Ootsuka w roli dziennikarza/barmana/lokalnego sprośnika. Reszta obsady coś tam czyta, coś pogada, nikomu w zasadzie się nie chce, a co śmieszniejsze występy powinno się puszczać po szkołach teatralnych na przestrogę.

Neo Ranga nie jest klasykiem, mimo iż by się mogła ta produkcja nim wydawać, sądząc wyłącznie po nielicznych opisach serialu w rozmaitych zakątkach internetu i na odwrotach pudełek VHS. Na zachód trafił serial późno i słabo promowany, i chyba mi nawet tego faktu nie żal. Jako zakąska pod inne seriale Neo Ranga słabo się nadaje, jako iż wymaga niemałego skupienia, choćby w celu rozszyfrowania absolutnie nie biorącego jeńców tempa i wszelkich umowności scenariusza. Krótkie odcinki łagodzą wymiar kary, a i pośmiać się od serca jest przecież od czasu do czasu bardzo zdrowo. Kto kiedykolwiek spotkał się z marudzeniem w Japonii na samą Japonię, ten zapewne w większości przypadków natrafił właśnie na paskudne następstwa krachu z 1992. Średni optymizm w narodzie spadł, wyszły nie wiedzieć skąd ponure intencje i opinie na temat stanu faktycznego, a za ich diagnozę zabrali się jacyś kiepsko opłacani i słabo rysujący jajarze z Pierrota, za motyw przewodni przyjąwszy wielgachne stwory. Było śmiesznie.
tobaccotobacco - #anime #animedyskusja

Neo Ranga (1998), TV, 4-cour, format 14-min...

źródło: comment_Pi2sNiqtyyX1JJq9V339Y4W8v4vT5RFc.jpg

Pobierz
  • 10
  • Odpowiedz