Wpis z mikrobloga

Wydarzenia te rozegrały się w Katowicach pod koniec 2000 roku. Pamiętam to jak dziś. Miałem wtedy 22 lata i postanowiłem wyprowadzić się od rodziców; tak się składa, że wujek kumpla posiadał wolne mieszkanie na takim jednym blokowisku, także nie musiałem dużo płacić za wynajem. Wiadomo, nie było to jakieś zajebiste mieszkanko, ale pokój z łazienką i kuchnią dla jednej osoby spokojnie wystarczał. Zaraz po wprowadzeniu się postanowiłem zorganizować parapetówę dla moich najlepszych kumpli, dawno już nie chlaliśmy razem, a to była zajebista okazja. Moi kumple to byli w większości raperzy, ale warto wspomnieć, że pojęcie rapera w 2000 roku to całkiem inna bajka niż obecnie. Wtedy raperami zostawali jedynie ludzie wrażliwi na otaczające ich piękno, ludzie z pasją, których teksty miały dużo większe przesłanie niż kazanie księdza z ambony, ludzie odważni, gotowi poświęcić swoje życie, aby poprzez rap zbawiać świat. Także wracając do tematu, udało mi się zgarnąć 9 osób i szczerze mówiąc, trochę obawiałem się, czy wszyscy się u mnie pomieścimy, ale okazało się, że nie ma się czym martwić i mała przestrzeń nie przeszkodziła w rozkręceniu niezłej imprezki. Około godziny 22:30 wszyscy byli już ostro #!$%@? i wtedy to zaczęły się te słynne rozkminy na temat egzystencji człowieka na tym straszliwym świecie. Kumple #!$%@? o tym, jak trudno jest zarobić na chleb będąc tylko zwykłym raperem bez wykształcenia, a pracować fizycznie nie chcą, bo te wszystkie choroby kręgosłupa i nóg i na starość będą się męczyć, a chcieliby po przejściu na emeryturę przeprowadzić się nad morze i chodzić codziennie na plażę, aby podziwiać zachody słońca. Potem dwaj bracia Michał i Marcin żalili się, że nikt nie chce kupować ich nowego krążka i że podobno jak w kiblu w krakowskim empiku zabrakło srajtaśmy, to pracownicy wyciągali te papierowe okładki z ich płyt i się nimi podcierali. W tym momencie do rozmowy dołączył trzeci członek ich zespołu, niejaki Piotrek i powiedział: "#!$%@?, #!$%@? już dostaję, ten naród jest zbyt prymitywny, aby zrozumieć #!$%@? przekaz naszej muzyki, ludzie tacy jak my urodzili się #!$%@? o 200 lat za późno. W epoce romantyzmu zrobilibyśmy #!$%@? cały świat". Do tego dowiedziałem się, że właśnie przedwczoraj rozwiązali ten ich cały zespół i postanowili zapisać się do szkoły policealnej, aby potem pójść na studia i zdobyć wykształcenie. Powiem szczerze, że zrobiło mi się ich żal, bo to byli naprawdę zdeterminowani ludzie z pasją i gdyby żyli w jakimś bardziej cywilizowanym kraju, pewnie odnieśliby sukces. Gadaliśmy już jakiś czas o tej szkole policealnej i nagle jeden kumpel mówi, że ostatnio na korkach z fizy dostał takie zadanie i za #!$%@? nie wie jak zrobić, no to reszta na to: poka nam to zadanko, my je raz-dwa #!$%@?. Polecenie brzmiało: "Ciało o masie 69kg puszczono swobodnie z wysokości 27m, oblicz czas jego spadania. Za wartość g przyjmij 9,81m/s^2". I w tym momencie rozpoczęła się naukowa dysputa. Jeden ziomek mówi, że to pewnie ze wzoru v=s/t i że mamy drogę, prędkość jest równa 0, także idzie policzyć. Na to drugi, że to jest przecież #!$%@? ruch jednostajnie przyspieszony, tylko nie da rady policzyć, bo przyspieszenia nie podali w treści zadania. Na to trzeci, że wszystko spoko, tylko co to jest to #!$%@? "g"? Także burza mózgów trwała w najlepsze, mijały kolejne godziny, ale nikt nie mógł wpaść na pomysł jak rozwiązać zadanie. W końcu jeden kumpel Seba mówi: "E, panowie, a może by po prostu zmierzyć czas spadania tego ciała". Na to reszta w śmiech i mówią, że skąd tu #!$%@? wziąć 27m. Wtedy mnie olśniło i powiedziałem, że przecież jesteśmy na dziewiątym piętrze i że jedna taka kondygnacja ma prawie 3m, to w sumie będzie około 27. Koledzy spojrzeli się na mnie z uznaniem i jeden powiedział: "#!$%@?, dobrze #!$%@?". Zatem mieliśmy już odpowiednią wysokość, jednak do rozwiązania zadania potrzebowaliśmy jeszcze jakiegoś ciała o masie 69kg. Jako, że nie miałem u siebie w mieszkaniu żadnej wagi, to poszedłem do sąsiada z dołu i pożyczyłem taką #!$%@?ą wagę elektroniczną, która ważyła z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. No to zaczęliśmy #!$%@?ć na wagę wszystkie rzeczy z mojego domu: szafki, kanapę, stół, krzesła, ale nie mogliśmy znaleźć przedmiotu o podanej w zadaniu masie. Już mieliśmy się poddawać, gdy nagle taki Maciek wpadł na pomysł, żeby wszyscy się zważyli, to może ktoś będzie miał te 69kg. No to ważymy się wszyscy po kolei, ale zawsze było o te kilka kg za dużo. W końcu na wadze stanął Piotrek Łuszcz, patrzymy na wyświetlacz, a tam 68,78kg. No #!$%@?, prawie idealnie!!! Jeden kolo przyniósł mu jeszcze piwko i kazał pić, aż waga pokaże 69kg. Jak już wszystko było gotowe, poszliśmy na balkon, aby dokonać pomiaru czasu spadania i tym samym rozwiązać zadanie. Jeden ziomal miał nowoczesny zegarek ze stoperem, także można było zaczynać. Jeszcze przed skokiem, taki Ryszard powiedział, że jeden pomiar nie wystarczy i że Piter będzie musiał skoczyć ze 20 razy, to policzy się średnią arytmetyczną, wszystkie niepewności pomiarowe i błąd względny. No to mówimy mu, że jak już spadnie na chodnik, to ma nigdzie nie #!$%@?ć tylko wrócić do nas na górę i wtedy dokończymy zadanie. No więc rozpoczynamy naszą próbę, Piotrek wchodzi na barierkę, robi typowy narciarski przykuc, a my w tym czasie asekurujemy go z tyłu, żeby się nie #!$%@?ł z powrotem na balkon. Kolega obok daje zielone światło, drugi machnął chorągiewką i w tym momencie Piotr wychodzi z progu, zaczynamy mierzyć czas, nagle słychać uderzenie o beton, zatrzymujemy stoper - wskazało równe 3 sekundy. Na to jeden ziomek mówi, że jak wyszedł taki fajny wynik bez ułamka, to pewnie zadanie jest dobrze i nie trzeba będzie powtarzać prób, więc postanowiliśmy wrócić do środka i kontynuować imprezkę. Balowaliśmy sobie przez całą noc, oczywiście rano wszyscy skacowani, leżą nieprzytomni na podłodze, gdy nagle ktoś zaczyna #!$%@?ć do drzwi. Jako pan tego domu, wstałem, chwiejnym krokiem podszedłem do ów drzwi wejściowych, otworzyłem niespodziewanemu gościowi, a tam funkcjonariusze policji. Natychmiast #!$%@? się do mieszkania, rozkazali wszystkim wstawać i powiedzieli, że jesteśmy aresztowani. Nie wiedzieliśmy jeszcze o co chodzi, ale policjant powiedział nam, że w nocy ktoś zamordował naszego kolegę Piotra Łuszcza i że jako jego znajomi jesteśmy podejrzani w tej sprawie. Byliśmy w ogromnym szoku. W sumie nie w tak ogromnym, jak wtedy, kiedy dowiedzieliśmy się, że zginął na skutek obrażeń spowodowanych upadkiem z wysokości. Dopiero w tamtym momencie dotarło do nas, że tak naprawdę go zamordowaliśmy. Bojąc się konsekwencji i więzienia, opowiedzieliśmy policji zmyśloną historię o chorobie psychicznej Piotrka, o jego zaburzeniach emocjonalnych, o tym całym WKU i wskazaliśmy przyczynę zgonu jako samobójstwo. Na całe szczęście wszyscy w to uwierzyli i oczyszczono nas z zarzutów.
Od tego wydarzenia minęło już 19 lat, jednak muszę powiedzieć, że czas nie leczy ran. Nękany ogromnymi wyrzutami sumienia, postanowiłem podzielić się z wami tą historią, aby choć trochę ulżyć swojej duszy. Prawda jest taka, że zabiłem Magika i nic już nie będzie takie samo jak przedtem. Chociaż i tak najgorsze jest to, że do policzenia tego zadania nie była potrzebna żadna #!$%@? masa.
#pasta