Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 6
W dzieciństwie jak Tata mocował w stojaku choinkę to był zapach i #!$%@? na cały dom, bo pień był albo za gruby i trzeba go było ociosać albo za cienki i też był dramat. Do ciosania mieliśmy w domu nóż do masła w porywach z pilniczkiem do paznokci mojej Mamy, a do pogrubiania różne dziwne pomysły czyli czym chata bogata.
Nie wiem czy Tata przynosił choinki z parku w Łazienkach czy kupował od jakiegoś cudotwórcy ale co roku mieliśmy drzewko, które stało nie gubiąc igieł aż do Trzech Króli.
Ja robiłem z kolorowego papieru łańcuchy, a Mama zakładała przedwojenne piękne bombki. Na samej górze zawsze był przymocowany tekturowy anioł pamiętający zgniłe czasy burżuazji. Na koniec głowa rodziny oplątywał drzewko lampkami, z których zawsze jedna nie świeciła, więc znowu leciała wiązanka i to bynajmniej nie kolęd. To była nasza świąteczna tradycja, tak samo jak tarcie chrzanu w oknie, śledzie po japońsku i śmierdzący karp w wannie, którego uśmiercać przychodził sąsiad z dołu, na co dzień będący milicjantem. Ten sam sąsiad chodził z nami na pasterkę, a po Świętach musiał się z tego tłumaczyć przełożonym i co roku słyszał, że dzielnicowym to on #!$%@? nie zostanie.
Lata mijały i którejś zimy do naszego domu zawitała sztuczna choinka z enerde. Dwuczęściowa, niepachnąca, ale ładna. Miała ponad dwa metry wysokości i od tamtej pory anioł całe Święta spędzał w pozycji leżącej ledwo mieszcząc się pod sufitem. Nowa choinka miała jedną wadę, pod wpływem ciepła po paru godzinach zaczynała się składać. Ale nowość to nowość, nie było odwrotu, taka miała być i już.
Po wędrówce ludów i postawieniu sandałów w UK, co roku kupowaliśmy świąteczne drzewko na jednym z wielu targów i zawsze jak nam się wydawało żywe. Tradycja nakazuje przyozdabiać dom równo siedem dni przed Wigilią i zawsze mieliśmy z tym problem, bo w średniowiecznym Londynie świąteczne drzewka sprzedają od połowy listopada do połowy grudnia. Niby można wybrać ładne i zgrabne, ale żadne nie pachnie i w drodze ze sklepu do domu gubi połowę igieł. Reszta, która zostaje po ubraniu w bombki, opada w ciągu tygodnia i tym sposobem w wigilijny wieczór zawsze mieliśmy łysego trupa jak z Trafalgar Sqare, poubieranego kolorowo, z tekturowym aniołem, którego wybłagałem od Mamy żeby przysłała go nam do Londynu. W zeszłym roku po burzliwej dyskusji i wyjmowaniu igieł ze stóp w połowie roku, doszliśmy do wniosku, że srał Mikołaj drapaki z bazarów, trzeba kupić coś plastikowego. Po przeszukaniu sklepów i internetu, kupiliśmy piękną jak z żurnala albo reklamy BT christmas tree, produkcji kolumbijskiej. W życiu bym #!$%@? nie zgadł, że w Kolumbii przyozdabiają drzewka. Wygląd nasza choinka ma super, nie wariuje pod wpływem zmian temperatury, za to zamiast ośnieżonych gałązek ma złoty brokat. Kłótnia o to była w sklepie, że teraz zamiast wymiatać igły, będziemy z całego mieszkania odkurzać brokat. Ale jak to Młoda mówi - „brokatu nigdy za dużo”.