Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #kendricklamar #yeezymafia

#dekadawmuzyce - podsumowanie ostatnich 10 lat w muzyce.

Albumy

#6
Kendrick Lamar - To Pimp a Butterfly (2015)

Gatunki: hip hop, jazz rap, funk
RIYL: John Coltrane, Q-Tip, Malcolm X, Muhammad Ali, Black Panther, Do The Right Thing

"sercem za good kid, rozumem za butterfly".

jak już się barować z największymi, to jedynie w osobistej skali, czyż nie?
bo zastanawiam się, czy jest w ogóle sens rozpisywać się na temat oczywistości? o tym że Kendrick to najbardziej uznany, bez względu na gatunkowe (rasowe) "segregacje" artysta mijającej dekady? czy ktoś jeszcze nie wie, że mówimy o typie, który przebił zabetonowany mur, snobistycznie odgradzający ulice od kultury wysokiej, otrzymując nagrodę Pulitzera? czy warto po milionowy raz pisać, że od debiutu Nasa, nikt nie przekazywał obserwacji na temat otaczającej go rzeczywistości w tak namacalny, dokumentalnie przedstawiony i szczegółowo zarysowany sposób? i że jako pierwszy dorzucił do tak reportażowej precyzji, niespotykany dotąd, chwytający autobiograficzną głębokością przekazu, humanistycznie zaangażowany komentarz?
że wbrew pozorom problematyka, nad która się pochyla, po zgłębieniu się w jej motywacje ma zdecydowanie bardziej uniwersalny, nie tylko afrocentryczny wydźwięk? że szukając sprawiedliwości społecznej nie ogranicza zasięgów jedynie do kotła pojęć o powierzchnie wyzwoleńczym zabarwieniu, skupionych wokół własnego podwórka i dystryktu?
że od zawsze brawurowo wymyka się spod ostrza wygłodniałej krytyki, wyzbywając się taniego i stronniczego populizmu (Spike Lee, pamiętasz jak to kiedyś było?)?

[niby miało być osobiście, ale coś nie wyszło... więc pociągnijmy dalej identyczną narracje]

czy trzeba przypominać, że Lamar nie wypierając się hardkorowego wychowania i nie wstydząc się dorastania z klasyką gatunku pod poduszką, sprzedał w tych wartościach autorską wizję nowoczesnego i zaangażowanego rapu? rapu który oferuje coś więcej niż krucho zmitologizowane "zasady ulicznej gry", łącząc wszystko co najlepsze w minionym, z tym co najlepsze w obecnym hip-hopie? że odrzucając hermetyczne przyzwyczajenia starej szkoły i zdystansowaną bezideowość nowej, wykuł ponadpokoleniowy manifest, na który nikt wcześniej nie mógł się porwać? i że jak już wspominałem, za własną twórczość zdobył uznanie, "monetyzujące" się w bardziej szanowanej przestrzeni, niżeli chwiejnie rozumiany "street creed" od niepewnych własnego jutra ziomków? że jakkolwiek definiowane "rap-skllisy", zmienność flow i temperamentu przytaczanych historii, nakazuje myśleć o nim jak o urodzonym do grania hip-hopu talencie? dorzućmy jako "jagódkę" na torcie czysto muzyczną erudycje, (prze)biegłość w dostrajaniu całego przekroju klasyki czarnej muzyki do własnych konceptualnych potrzeb i nieposkromioną artystyczną ambicje, którą mógłby rozdzielić na całą rap-gre. wystarczy? czy możemy mówić już o raperze kompletnym? o muzyku kompletnym?

u samych podstaw wpisu, w kolizyjnym cytacie, zacząłem budować wypowiedź o Kendricku przez pryzmat kontrastujących, ścierających się treści jego drugiego, oraz trzeciego albumu. dumnie sobie ubzdurałem, obciążając się tym samym dodatkową pracą, żeby nie powielać artystów w rankingu. chyba nie muszę mówić, że K Dot pojawiłby się w top 30 przynajmniej 2 razy? a jakbym lepiej rozplanował zawczasu wszystkie pozycje, to możliwe, że wpadłbym na słuszny pomysł umieszczenia obu tych płyt ex aequo pod tym samym indeksem.
jednak gdy moja wdzięczna asystentka, która mam wrażenie, że jeszcze bardziej ode mnie szanuje twórczość Lamara, uświadomiła mnie, że ostateczny wybór rozgrywa się w cieniu walki "emocji z intelektem", zrobiło się jakoś lżej na umyśle i na sercu. wtedy dotarło do mnie, że nie potrafię myśleć i spojrzeć na Kendricka, jak na posiadającego cechy "zwykłego gościa" twórcę. gościa z którego historią może mnie związać głębsza osobista więź, odczuwalna czysto empatycznie, niżeli personalnie, jednak koniec końców zależna od sfery emocjonalnej. on the other hand... nie mam najmniejszego problemu spojrzeć na niego jak na ARTYSTĘ. w całkowicie wyidealizowanym tego słowa znaczeniu, który potrafi zaprawić krwią swoją wypowiedź, dojrzale się poświęcić i inteligentnie skalkulować efekt końcowy, z góry nastawiając się na wszechobecne uznanie i poklask.

należy na koniec postawić, tym razem już nie retoryczne pytanie.
czy rzeczywiście są to albumy w na tyle ze sobą kontrastujące, że trzeba opowiadać, po którejś ze stron? zdecydowanie nie.
należy na nie spojrzeć jak na naturalną, ale też z góry ustaloną przez odbiorców i krytykę (przez niego samego również) kolej rzeczy. jak dwubiegunowo zależne od siebie arcydzieła, budujące postać Kendricka w kompleksowy i sprawiedliwie przybliżający jego geniusz sposób. jak na kierunek i rozwój pierwotnej, i szczerej deklaracji zawartej w "short film by Kendrick Lamar", do rangi zaangażowanego, podniosłego spektaklu na deskach "...Butterfly", dla którego K.dot zdecydowany był oddać zdrowie, by tylko udźwignąć pokładane w nim nadzieje, oraz oczekiwania. a co z Section.80? bo przecież ignorując fakt istnienia debiutu, niektórzy tracą z pola widzenia bardzo ważny element układanki. a co z capslockowym Humble? co z odrzutami? warto o tym wszystkim pamiętać, podejmując ostateczną decyzję, która u mnie niejednogłośnie wskazuje na jego "opus magnum" z 2015 roku. jednak pamiętajmy, że tu nie chodzi o podejmowanie decyzji, która jest obarczona jakąkolwiek dozą "błędu i pomyłki", bo każda z tych wypowiedzi pomimo formalnych różnic, mówi o tej samej, jednakowo traktującej go rzeczywistości.