Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
57/100

Onii-sama e… (1991), TV, 3-cour
studio Tezuka Productions

Kontynuując wątek adaptacji p. Ikedy na małym ekranie nie sposób pominąć Onii-sama e. To już formuła wyklarowana – komplet narzędzi bajkopisarskich, których będziemy chyba na dobre spodziewać się, słysząc o jakiejkolwiek produkcji umieszczonej w żeńskim liceum. Brak tu tylko chrześcijańskiej scenografii, żeby obraz uzupełnić. Ta produkcja, prekursor wszelkiej żeńskiej dramy, wciąż budzi respekt. Ba, respekt tym większy, im głębiej zajrzymy w rodowód ulubionym shoujo – to wszystko już było, w Onii-sama e. Tę adaptację w reżyserii p. Dezakiego można polecać w ciemno, dalsza część tekstu będzie się składać z wymówek.

Do akademii Seiran, elitarnego liceum dla dziewcząt, trafiają dwie koleżanki – Nanako Misono i Tomoko Arikura. Marzą o wesołym życiu w tej creme de la creme okolicznych szkół, słynącej ze sformalizowanego ciała uczniowskiego – Siostrzeństwa (jak inaczej tłumaczyć Sorority?). Ta organizacja stoi za niemal wszystkimi decyzjami administracyjnymi szkoły, a do jej członkiń należy wyłącznie śmietanka towarzyska dziewcząt, najbardziej utalentowane i najlepiej urodzone z nich. W nowym naborze, wytypowana jako potencjalna członkini zostaje ze wszech miar pospolita i pospolicie urodzona Nanako, ku zdziwieniu własnemu i wszystkich wokół. Stawiać zatem czoła będzie ostracyzmowi ze strony zarówno zazdrosnych rówieśniczek, jak i sceptycznie nastawionych senpai.

Życie Nanako odtąd będzie się wahać między lojalnością organizacji, zwłaszcza manipulantce na jej czele, Fukiko Ichinomiyi, a własnym kręgiem znajomych, czy to pominiętych w naborze, czy świadomie odrzucających Siostrzeństwo jako organizację degradującą swoje członkinie mentalnie, przemieniającą je w snobistyczne kukły, podnóżki dla wspomnianej Fukiko. Spośród nich wyróżnia się przede wszystkim Kaoru, mimo niedawnej choroby gwiazda koszykówki, a także ambiwalentnie nastawiona do organizacji Rei Asaka. Ta ostatnia, z trudem odróżnia od mężczyzny, ma w zwyczaju przebierać się za francuskiego arystokratę i zaszywać w dziwnych miejscach, by w spokoju przedawkowywać różne leki – temat w branży nader rzadki. Konflikt na linii Kaoru-Rei o wagę zdrowia i życia napędza kilka wątków.

Onii-sama e to wreszcie opowieść o licealnej miłostce dziewczyny do innej dziewczyny, pod tym względem również absolutny klasyk. Nanako odkrywa w sobie wielki instynkt opiekuńczy względem żyjącej chimerycznym życiem Rei, a jej auto-destrukcyjne tendencje usiłuje zwalczać uczuciem. Czy jej się to powiedzie? To już przed Wami, drodzy Czytelnicy. Jedno warto, byście wiedzieli od razu – ta babcia wszelkiej shoujo melodramy chętnie stosuje motyw każdego znajomego z każdym, każdego spokrewnionego z każdym. Oczami Nanako usiłujemy się rozeznać, kto tak właściwie jest w akademii Seiran sobie obcy, jeżeli się taka osoba znajdzie. Kpię – będziemy śledzić te zawiłe zależności międzyludzkie.

Nanako raportuje swoje znaleziska i wrażenia w postaci listów, będących zresztą podstawą fabuły. Adresuje je do tytułowego onii-sama, a w praktyce swojego korepetytora z gimnazjum, którego pewnego dnia poprosiła gorąco o bycie jej listownym przyjacielem, czy nawet listownym 'bratem.' Nie ma w ich relacji niczego gorszącego – Takehiko najpierw traktuje Nanako jako źródło ciekawych historii, później zaś przekonuje się do bycia tym niby-rodzeństwem. I on jest zaplątany w losy uczennic Seiran, naturalnie, wielką zatem przykłada wagę do tych opowiastek. Nanako czasami przemilcza lub koloryzuje codzienne zdarzenia, jednak ta jej narracja nigdy nie przybiera jakichś alternatywnych, arthouse’owych wymiarów.

Jedno jest pewne – oprawa jest śliczna. Nie ma tu nigdy wielkich ubytków w animacji (także dzięki oszczędnemu stylowi p. Dezakiego), wszystko utrzymane jest w czarującej kolorystyce pudełka na biżuterię. Tła, a zwłaszcza projekty licznych pokojów dziewczęcych i ogrodów, mogą budzić podziw. Ma ten serial przy tym jakąś taką niewytłumaczalnie mało japońską stylistykę, odrealniającą go dosyć – jedynie rodzice Nanako, po domu niemal zawsze chodzący w yutakach, nadają jej życiu normalności. Można zresztą przez cały seans notować nowe kreacje modowe bohaterek i tak również miło spędzić czas, charakteryzacja jest tu pierwszorzędna. Muzyka orkiestry dętej, wzbogacanej o fortepian, umila nam seans nieustannie, zręcznie żonglując kilkoma tematami przewodnimi, realizując je na różnych instrumentach, nadając scenom szeroką gamę nastrojów.

Nie robi się już takich cudeniek! Onii-sama e to seans kompletny, mimo oryginalnego zakończenia (o bardziej pozytywnym wydźwięku, niż zakończenie mangi). Ta wspaniała babcia wszelkiego szkolnego shoujo to wyjątkowo udana telenowela, i nie używam tego określenia obraźliwie. Napędzany melodramą serial pełen niespodziewanych koligacji i znajomości z pewnością znajdzie swoich fanów, tak jak znajdywał ich do tej pory. Wam polecam go po zapoznaniu się z dzisiejszą treścią ulotki.
Pobierz
źródło: comment_7SDde2McClSMqA7CGdNEGRYVtmjlmFSL.jpg