Wpis z mikrobloga

Odrobinę obawiałam się mieszkać z Niemcami. Skoro to Niemcy, myślałam, to zapewne rozmawiają po swojemu na różne trudne tematy, podczas gdy ja potrafię powiedzieć tylko „Ich heisse Kasia, ich bin zwoelf, und ich mag schlittschuhlaufen”. Nabrałam niechęci do niemieckiego dzięki lekcjom w szkole. W gimnazjum, nasza nauczycielka przed rozpoczęciem każdej lekcji wypsikiwała w klasie flaszkę odświeżacza powietrza, przetarłszy wcześniej octem ławki, krzesła, okna, a nawet – jak nam się wówczas wydawało – sufit, przez co nie dało się swobodnie oddychać, drapały gardła, i męczył suchy kaszel.
Pani nauczycielka zaczynała każdą lekcję od odpytywania. Polegało to na tym, że budowała, po polsku, zdanie w rodzaju: „Obywatelstwo zostało nadane małej wiewiórce przez bożonarodzeniowy komitet ptaków drapieżnych”. Jeżeli popełniło się w tłumaczeniu na język niemiecki jakikolwiek błąd, pani Krystyna krzyczała:
- Du dummer Scheißkerl!
Co znaczy, mniej więcej:
- Ty głupi śmierdzielu!
Następnie pani psikała niedouczonemu uczniowi w twarz odświeżaczem o zapachu oceanicznej bryzy. Nic nie mogliśmy z tym zrobić, ponieważ miała status nauczyciela mianowanego.

Wcześniej kontakt z Niemcami miałam tylko dzięki cioci, która w grudniu 1996 roku przywiozła z Berlina dwudziestoletniego studenta medycyny o imieniu Stefan. Ciotka miała wówczas czterdzieści dwa lata, ale Stefan był przekonany, że ma niespełna trzydzieści. On nie znał polskiego, a ona niemieckiego. Razem przyjechali do moich rodziców na Wigilię, a Stefan, chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie, przebrał się za Świętego Mikołaja. Rodzice nigdy nie opowiadali mi o Świętym Mikołaju, więc gdy podejrzany, brodaty chłop w czerwonym, welurowym przebraniu próbował posadzić mnie na kolanach, używając w dodatku niezrozumiałych i groźnie brzmiących słów, ugryzłam go w nos i schowałam się pod stołem, płacząc histerycznie.
Następnego dnia, gdy myłam zęby, babcia Zosia powiedziała, że ten Mikołaj to nowy narzeczony cioci – z urodzenia Niemiec, a Niemcy to taki naród, zamieszkujący kraj, który również nazywa się Niemcy. Babcia wytłumaczyła mi, że Niemcy najbardziej lubią wojny i zabijanie. Opowiadając o wszystkich tych okropnych rzeczach, Niemcy używają języka niemieckiego, który brzmi jak seria z karabinu maszynowego przeplatana świstem i hukiem bomb zrzucanych na Warszawę.
Zapytałam babcię, jakim językiem posługują się ciocia i Stefan w swoich rozmowach.
- Językiem miłości – rzekła babcia Zosia.
Tak sobie więc jechałam, mając nadzieję, że żaden z moich przyszłych współlokatorów nie będzie przebierał się za Świętego Mikołaja albo nazywał mnie śmierdzielem, gdy walnę się w rodzajnikach.

#nunkunpisze
  • 24
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

pani Krystyna krzyczała:

- Du dummer Scheißkerl!

Co znaczy, mniej więcej:

- Ty głupi śmierdzielu!

Następnie pani psikała niedouczonemu uczniowi w twarz odświeżaczem o zapachu oceanicznej bryzy


@nunkun: xDDDDDD
  • Odpowiedz
A nie dało się tego gdzieś zgłosić ? U mnie jak nauczycielka powiedziała patusowi z 2.5 kartek uwag że ma debilne komentarze to była inba ho ho a tutaj
  • Odpowiedz