Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
23/100

Katanagatari (2010), TV, 1-cour, format 50 min.
studio White Fox

Adaptacje japońskiej literatury muszą każdorazowo mierzyć się z pewną różnicą kulturową. Japończycy lubią i najczęściej czytają powieści konwersacyjne, często pisane z perspektywy pierwszej osoby. Nie bez powodu p. Murakami pisze jak pisze – to się najzwyczajniej w świecie w ich kraju sprzedaje i znajduje poważanie, mniejsze czy większe. Także w naszym półświatku mango/animu brylują autorzy piszący w ten sposób, a pośród nich gniazdo uwił sobie pracowitości absolutny czempion, pisarz absurdalnie wręcz płodny – p. Nisio, autor m.in. serii Monogatari, Zaregoto, a także Katanagatari. Tego ostatniego napisał dwanaście tomów, które studio White Fox zekranizowało w dwunastu odcinkach. Z uwagi na objętość materiału, długość odcinków podwojono i emitowano je co miesiąc.

Czas i wysiłek zostały zainwestowane mądrze i przykładnie, zgodnie z najlepszymi standardami White Fox. Absolutnie nie mamy do czynienia z kalką stylu studio Shaft, domyślnych adaptatorów prozy p. Nisio. Na ich tle zresztą Katanagatari wyróżnia się na pierwszy rzut oka, jako ilustrowane przez innego rysownika, a zatem i zaadaptowane w innej konwencji. Pomimo uproszczonego modelu twarzy i ich mimiki, styl zupełnie nie ulega uproszczeniu, bazuje na żywych kolorach przyrody, zalewając nas w wolnych chwilach motywami kwiatów i liści. W przeciwieństwie do sterylnych, abstrakcyjnych krajobrazów Shaft, White Fox konstruuje realistyczne i najzwyczajniej w świecie cieszące oko scenografie, poruszane płynnie nawet podczas scen walki.

Sceny walki wszak bywać muszą w serii o takim tytule! Zebrać tytułowych dwanaście katan to misja Togame – pani strateg na usługach szogunatu w alternatywnej wersji historii Japonii, w której to klan Tokugawa nie przejął władzy. W tym celu zrekrutowała klan ninja, lecz ci opuścili ją po zdobyciu jednego miecza. Zrekrutowała samuraja, który także ją opuścił. Odszukała zatem w końcu mistrza sztuk walki bez broni, nieco nieokrzesanego i bystrego jak woda w kałuży Shichikę, zamieszkałego z siostrą na wyspie gdzieś daleko od cywilizowanego świata.

Co odcinek para będzie mierzyć się z kolejnym z legendarnych mistrzów miecza, władających jednym z dwunastu ostrzy Kikiego Shikizaki, geniusza wśród kowali. Ostrzami są zresztą dosyć umownie, bowiem Shikizaki był rzeczywiście geniuszem wśród kowali i nader liberalnie pojmował pojęcie 'miecza'. Togame jednak nakłada na Shichikę pewne ścisłe zasady – nie wolno mu niszczyć mieczy, ma się bronić, ma się bronić. Pierwszy raz ma się bronić, bo bez niego mieczy Togame nie zdobędzie. Drugi raz ma się bronić, bo jej na nim zależy. Aby zapewnić sobie bezwzględne posłuszeństwo Togame oczekuje, że Shichika się w niej zakocha.

Cóż zmagania mieczy jednak, gdy mięskiem produkcji są przede wszystkim dialogi! Gros każdego odcinka schodzi bohaterom na rozmowach, czy to głównej pary, czy ich rozmowach z przeciwnikami, którzy niemal co do jednego są ponad miarę gadatliwi. Autor oryginału – p. Nisio, i wszystko się zgadza. Rozmowy są świetnie grane i nie nużą, mimo konieczności śledzenia napisów przez osoby językowo ubogie, w poczet których się niestety wliczam. Przy tym zawsze odczuwam pewną niedogodność, bawiąc się przecież świetnie przy adaptacjach p. Nisio.

Autor ten lubuje się w grach słownych, czasem głupawych rebusach, wypluwa z siebie jak z karabinu żarty wynikające z wieloznaczności kanji, wreszcie bazuje mocno, bardzo mocno na powtarzanych w kółko frazach, które w pewnym momencie są rozumiane inaczej, niż by się mogło z początku wydawać. Jako osoba mająca się z j. japońskim niestety na bakier, muszę te gry słowne pożerać w tłumaczeniu, posiłkując się wyjaśnieniami od tłumaczy i ślęczeniem w Google. O ile jest to zabawa rozwijająca, to odejmuje dialogom ten świeży pazur, jaki niewątpliwie posiadały w oryginale. Czytając i oglądając dzieła p. Nisio mam wrażenie słuchania wyjaśnianego dowcipu. Po fakcie wypada mi wyłącznie kiwnąć mądrze głową i przytaknąć, „zaiste zabawne.” Jeżeli ktoś się nie może przemóc do wertowania japońskiej gramatyki i leksykonu, odkrywania znaczeń coraz to absurdalniejszych kombinacji znaków, trenowania ucha na grach słownych – Katanagari stanowi skuteczne remedium. Komu się chce ślęczeć nad niemal godzinnymi pokazami japońskiego krasomówstwa, ten zapewne kiedyś zapragnie zrozumieć choćby pobieżnie, w czym wielkie mecyje.

Katanagatari świetnie się słucha. Przeważnie będziemy słyszeli duet pp. Yoshimasy i Tamury, o sympatycznej chemii. Ich przekomarzanki są wcale przekonujące, a Togame p. Tamury nalegająca na miłowanie ją przez Shichikę p. Yoshimasy nie trąci fałszem. Show kradnie im księżniczka Hitei, udźwiękawiana przez p. Harukę Tomatsu, wchodząca w tę chemię buciorami, tworząc naturalną rywalizację między paniami o wojownika-prostaczka. Ich podróż ubarwia muzyka często spokojna i majestatyczna, łagodnie kłębiąca się gdzieś w oddali, często słyszymy bardzo intensywne skrzypce i instrumenty dęte, podbijane tradycyjnymi instrumentami japońskimi, których nazw spamiętać zupełnie nie potrafię. Do scen walki muzyka przyspiesza i wchodzi częstokroć dziwny wokal (kiedy ostatnio słyszeliście j. indonezyjski, wietnamski?), zaś w scenach komicznych reżyseria dźwięku już bez trzymanki rzuca autentyczne memy, czerpiąc garściami z grubaśnego albumu kompozycji p. Iwasakiego. Złoto doskonałej próby, kochani Czytelnicy.

Długi to seans i wymagający, testujący czujność widzów i odporność na długaśne dialogi, a przy tym świetnie dopracowany ze wszystkich stron. Naprawdę, nie sposób mieć do Katanagatari jakichkolwiek racjonalnych przytyków. Studio White Fox zasłużenie zabłysnęło w branży tą adaptacją, jakkolwiek kwestionować można ich dobór materiału do produkcji w ostatnich latach. Zaserwujcie sobie Katanagatari między produkcjami krótszymi i wymagającymi mniej uwagi, jako kamienie milowe. Oryginalnie wypuszczane co miesiąc odcinki trzymają się japońskich pór roku i to, co na ekranie, japońscy widzowie podziwiali też i za oknem. Do aż takiego rozłożenia seansu w czasie nie namawiam, ale kto wie? Być może któreś z Was się na to poważy.
Pobierz
źródło: comment_LcuTvMwWGNIHgkDYmie15CUkpZnSMg56.jpg
  • 1