Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
20/100

Ergo Proxy (2006), TV, 2-cour
studio Manglobe

Wejście anime na wieczorne i nocne pasma telewizji satelitarnej jakoś zbiegło się zarówno z modą na mroczniejsze fabuły, jak i z przejściem na animację cyfrową. Do tego rozwinęła się kultura DVD, w domyślne czyniąca produkty branży nieco bardziej osobistymi. Czynnik powszechnego rozpoznawania największych telewizyjnych shounenów przez publikę zupełnie anime niezainteresowaną został wyparty przez marketing szeptany takich czy innych środowisk ekskluzywnych.

W rezultacie, wiele studio robiących kariery na przełomie lat 90 i dwutysięcznych mogło pozwalać sobie i pozwalało na wyjątkową inwencję, niemal zupełnie nieograniczaną ani przez nakład pracy wymuszany przez klisze, ani przez tematykę przystającą do profilu telewizji. Czy to im wychodziło na dobre, kwestia zupełnie dyskusyjna. Nie bez kozery w tych latach wyprodukowano całą gamę produkcji dzisiaj uznawanych za absolutnie kluczowe dla medium, jak i równie imponującą gamę szmiry zupełnej.

Ergo Proxy to, moim zdaniem, ofiara tamtych czasów. Twórcy otrzymali kreatywną dowolność, i tak też do tematu podeszli. Miał być futurystyczny thriller, zatem w Manglobe wyłonił się triumwirat p. Murase – reżyser, p. Dai – autor scenariusza, p. Onda – głowa designu. Panowie spotykali się przy produkcji Samurai Champloo i Witch Hunter Robin, co wiele tłumaczy z tego, jak Ergo Proxy wygląda, a także jak się ten serial ogląda.

Uprzedzając dalszą pisaninę – nie ogląda się źle, o ile trzyma się człowiek kurczowo tego historycznego kontekstu i nie pozwala na zbytnie wybieganie wyobraźnią naprzód. W przeciwnym razie, serial się najzwyczajniej w świecie rozmywa, które to uczucie może być niekiedy znacznie zbyt dotkliwym, by wziąć cokolwiek ze scenariusza na poważnie aż do ostatniego odcinka, cały czas traktującego siebie śmiertelnie poważnie. Chyba tylko występujący gdzieś po kawalkadzie plot twistów odcinek w stylu teleturnieju, w trakcie którego bohaterowie podsumowują fabułę, pozwala sobie na mrugnięcie okiem do widza, znaczące kiwnięcie głową – owszem, zdajemy sobie sprawę, jak sytuacja wygląda. A teraz oglądajcie dalej.

Ludzkość zamieszkuje futurystyczne miasta-enklawy otoczone kopułami, odgradzającymi szczelnie od zniszczonej serią katastrof naturalnych powierzchni planety. Dla zachowania stabilności w społeczeństwach zamkniętych, każda kopuła lansuje własny wzorzec życia obywatelskiego. Fabuła wrzuca nas do kopuły Rondo (bądź Romdeau, w zależności od zawartości kija gdzieś u widza). Śledzimy na zmianę Re-L Meyer, córkę zarządcy, robiącą karierę w tropieniu przestępczości, oraz emigranta z sąsiedniej kopuły, Vincenta Law, który postanowił w Rondo znaleźć szczęście jako ‘obywatel modelowy’. Re-L towarzyszy jej robot, sprawiający najwyższym wysiłkiem, że rozpuszczona i arogancka pannica w ogóle funkcjonuje jakoś w społeczeństwie. Do Vincenta z kolei przyczepia się i nie zostawia Pino, robot-dziecko, oddany jednej z rodzin Rondo do ćwiczenia rodzicielstwa przed narodzinami ich własnej dziatki.

Z robotami sprawa dziwna – od pewnego czasu łapią wirusa cogito, zmuszającego je do mordowania ludzi i wyrządzania zniszczenia wewnątrz kopuły. Re-L tropi źródło wirusa, z którym pozornie wydaje się być powiązany imigrant Vincent. O czym nie wiemy na początku, mimo niezgrabnych chrząkań scenariusza, to o wirusa prawdziwej naturze – daje on robotom samoświadomość. W następnej kolejności rozważania typowe nt. natury człowieczeństwa, cogito ergo sum i tym podobne. Ba, najważniejsze roboty (klasy AutoReiv) noszą nazwiska francuskich filozofów, nie mając raczej z nimi żadnego związku. W Ergo Proxy pełno symboliki tego rodzaju i o podobnej subtelności.

Nie mam zbyt wiele do powiedzenia na temat oprawy Ergo Proxy, bowiem zupełnie się pod żadnym względem nie wybija przed szereg. Kto oglądał kiedykolwiek Samurai Champloo lub Witch Hunter Robin, ten się poczuje jak w domu. Nie śmiem nazywać stylu auto-kanibalizmem triumwiratu twórców, ale… Muzyka może się podobać, plumka sobie futurystycznie w naprawdę sporej ilości utworów. Ma w sobie pewną monotonię, na pewno nie zaskoczy Was w zbytnio bulwersujący sposób. Spośród obsady głosowej wybija się na pewno p. Ootsuka, który postanowił zeżreć wszystkie sceny, w których się pojawia. Jego obecność wybitnie ożywia końcowe partie serialu, i chwała mu za to.

Ergo Proxy to serial typowy dla swojej epoki, absolutny klasyk anime wydawanego na DVD. Czy przy okazji jest to dobry serial? Dobrze się to zapewne ogląda wieczorem na małym ekranie (na większym straszy miernotą oprawy), znieczuliwszy się uprzednio. Może wywoływać u niektórych zarozumiałe kiwanie głową, gdy przyjdzie im zidentyfikować kolejną przypadkowo dorzuconą symbolikę. Studio Manglobe wyprodukuje później kilka pozycji znacznie lepszych, aby zadłużone odejść ze sceny z hukiem, pod presją wierzycieli.
Pobierz
źródło: comment_tuSYy42Prus2furqdH4J4nSHboQPyrtb.jpg
  • 1
@tobaccotobacco: ErgoProxy to jeden z moich topów. Nie do końca zgodzę się z "miernotą oprawy". Że jest nierówne wizualnie to fakt, są ładniejsze i gorsze sceny, ale moim zdaniem nie wyróżnia się jakoś specjalnie in minus. Jeżeli chodzi o sam zamysł artystyczny oprawy wizualnej, to jest dla mnie idealna. Może to kwestia mojego gustu, bo w historii o wiedźmie-cyklistce miotającej kule ognia, oprawa też mi się podobała.

Ja osobiście uwielbiam Ergo