Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
12/100

Casshern Sins (2008), TV, 2-cour
studia Madhouse i Tatsunoko Prod.

Ten remake stareńkiej produkcji z lat siedemdziesiątych stanowi niejako odwrotność Kaiby. To nie koszmarnie ciężką opowieść udrapowano tu na wesołą wieczorynkę, lecz z wesołej wieczorynki zrobiono obraz dołująco smutny. Nie przedobrzono ani trochę – nowy Casshern to autentycznie dobra produkcja, a nie wyłącznie dobry remake, z oryginałem zresztą łączy go wyłącznie lista postaci i myśl przewodnia. Jednocześnie ma ten serial w sobie coś zakotwiczonego w czasach niesłusznie minionych, zwłaszcza sposób posługiwania się muzyką i rozłożystą choreografię walk (reżyser, p. Yamauchi, długo pracował zresztą przy Dragon Ball). Lepiej jednak spożytkować nadmiar entuzjazmu na równolegle oglądane seriale rozrywkowe, a do tego serialu usiąść już po wyemocjonowaniu się – Casshern to kino wyjątkowo leniwe, i nawet ta choreografia niesie z każdym ciosem ciężar niemal nie do wytrzymania.

Najpiękniejszy z robotów, Casshern, zabił życiodajną Lunę. Z jej śmiercią zaczęła umierać cała planeta, pogrążona w odbierającym życie i zmysły kataklizmie – wszystkie roboty zaczęły powoli, acz nieubłaganie rdzewieć, by w końcu rozpaść się zupełnie na części. Mamy przed sobą obraz świata zewsząd wymarłego lub umierającego, w którym poszczególni bohaterowie targają się z rozpaczy na rzeczy dotąd niewyobrażalne, brnący w najgorsze plugastwo, ale też silący się na największe w życiu bohaterstwo. Mamy też przerażającą, wykluwającą się wśród zrozpaczonych robotów niby-religię rychłego powrotu zabitej Luny, dającą im choćby odrobinę nadziei, a na pewno zrażającą wszystkich do jej zabójcy, Cassherna. Casshern bowiem, jako jedyny, nie rdzewieje.

Dlaczego zgładził życie samo? Nie pamięta zupełnie. Będzie zatem przemierzał pustkowia w poszukiwaniu sensu własnych działań, a na jego drodze staną niezliczone roboty, wśród których ktoś rozpuścił wyjątkowo okrutną plotkę; kto Cassherna zabije, ten sam uniknie śmierci. Casshern tymczasem, mimo braku pamięci, okazuje się być niepokonaną maszyną do zabijania, zupełnie niezdolną powstrzymać się w obliczu walki, zawsze bijącą się do upadłego, bez rękawic, w stu procentach na poważnie. Modus operandi towarzyszących mu nielicznych śmiałków to w jakikolwiek sposób przywrócić Casshernowi spokój ducha, przerwać drzemiący w nim mechanizm zniszczenia, zmusić wręcz do zaprzestania zabijania tego, czemu dało się dotąd przeżyć.

Jak w przypadku Kaiby, podążamy za bohaterem przez niezliczone miejsca, w których postacie drugoplanowe przeżywają swoje osobiste tragedie, a którym Casshern nigdy nie będzie w stanie pomóc. Rzecz tu jednak oscyluje wokół jednostkowej obsesji, aniżeli wokół konkretnie Kaibowskiej technologii transferu pamięci. Dzięki temu unikamy pułapki tylko sci-fi zawsze i wszędzie, przez co Casshern może sobie pozwolić na znacznie szerszą gamę scenariuszy. Niestety, przez to jest także znacznie bardziej rozmyty, co może skutkować tym, iż pewnego pięknego dnia stwierdzimy „świat jest okrutny, nikomu nie jest lekko, ale co dalej?” Oś fabularna występuje jak najbardziej, zaś ślamazarne tempo nieubłaganie zbliża się ku rozwiązaniu akcji. Nie da się jednak ukryć, że jest to podróż męcząca.

Nie męczy za to zupełnie ta wyidealizowana kreska, godna dowolnego shounena, a jednak utrzymana w ponurej tonacji i ograniczona w znakomitej większości do scen rozmaitych ruin i pustkowi, po których tupta sobie wiecznie młody, przepiękny Casshern, otoczony chmarą coraz bardziej zniszczałych robotów. Wspomniane sceny walki imponują samą długością i choreografią, mimo iż serial wcale nie kładzie na walkę zbytecznego nacisku. Bądźcie przygotowani na częstokroć wielominutowe, a odczuwalnie znacznie dłuższe ujęcia tłukących się pozornie bez sensu Cassherna i przeciwników, którzy zawsze polegną. Niech was jednak ten opis nie zwiedzie – nie ma w tych walkach żadnych supermocy, ani też żadnych wymyślnych chwytów. Rzecz się zawsze rozbija o brutalne, jaskiniowe wręcz wgniatanie czaszki i żeber temu drugiemu, aż nie da rady odpowiedzieć ciosem. Casshern jest najpiękniejszy, jednak jego metoda zabijania wywodzi się w prostej linii z zezwierzęconej młócki, powodując celowy, bardzo niepokojący rozdźwięk. Niemal odruchowo stajemy o stronie jego towarzyszy, próbujących odwieść go od mordunku.

Nie męczy również znakomita obsada, zawsze z nutą desperacji i obsesji w głosie. Bezapelacyjnie dominują w obsadzie weterani, na pierwszym miejscu p. Mami Koyama, zaś krótki krok za nią p. Cho, jak i podkładający głównego bohatera p. Toru Furuya (ten ostatni o barwie głosu absolutnie unikatowej). To wszystko roczniki pięćdziesiąte! Młodzież wtóruje im dzielnie, jednak wypada niezaprzeczalnie słabiej. Trochę dziwnie obsadzono kolejną weterankę, p. Yuko Minaguchi, jako małe dziecko. Wypada dobrze, jednak efekt jest nieznośnie odrealniony i nie do rozumowego wytłumaczenia. Być może był to efekt zamierzony.

Muzyka cały czas dominuje nad scenami walki, jak i nad produkcją w ogóle. Będziemy głównie wysłuchiwać heroicznych niemal trąbek i smyczków, o nachalnej wręcz sile, zupełnie niegodzących się na odgrywanie roli muzyki do kotleta. Ma soundtrack do Cassherna monumentalność, oj ma. Te nieliczne partie wesołe i skoczne stanowią rodzynki totalne, których będziemy za każdym razem wyczekiwać, bojąc się oberwać kolejną potoczystą partią trębaczy. Ma taka produkcja dźwięku urok niesamowity, kotłuje się w uszach bez krztyny ogłady, a w jednym przypadku pozwala sobie niestety na przesadny samozachwyt (mowa o potężnej pierwszym razem partii wokalnej, której się czasami wraca, tracąc zupełnie swój impet). Serial ogląda się uszami, drodzy Czytelnicy.

Klasyk niezaprzeczalny, chyba zupełnym przypadkiem powstały aż w 2008. Dawkowany powolnie i z wielką dozą cierpliwości rozkłada skrzydła do lotu niby jakaś sowa, z pozoru śmiesznie ciężka, a mimo to szybująca aż miło. Casshern Sins oglądać jak najbardziej warto, zapewne wypada, a na ucho szepnę – wręcz trzeba. Niech Was nie zwiedzie pierwszy odcinek w typie czeskiego filmu, ta podróż ma jak najbardziej sens, a na wszystkie pytania wyczekują majaczące w oddali odpowiedzi, tuż za kolejną sceną walki wyrwaną z jakiegoś zaułka za mordownią, a udźwiękowioną przez orkiestrę.
Pobierz
źródło: comment_87kjR89yjV0833u6mre5lg3r9MdSjkVG.jpg