Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #indierock #dreampop #lofi

Podsumowanie 2018 - Albumy

#9. Kevin Krauter - Toss Up

Gatunki: singer-songwriter, soft-rock, dream-pop, neo-psychedelia
RIYL: Hoops, Homeshake, Mac DeMarco, kawowe jeżyki, tony hawk pro skater 3

poczciwy Kevin Krauter z formacji Hoops.

dla tych co znają wspomniany zespół, wszystko powinno być jasne. w "solowym wydaniu" od ich basisty to wciąż ta sama, stylistyczna mieszanka hypnagogicznego popu oddychającego podmiejską sielankowością i jangle-popową manierą wykorzystywania gitar do grania chwytliwych hoo(p)ków. jednak Krauter zdecydował się na krok "naprzód", rezygnując ze zbytniego babrania się w wytłuszczającej, dodającej "prawdziwości" nisko-jakościowej otoczce.
po lo-fi'owej przeszłości, zostały tylko drobne blizny. jest ona czymś w rodzaju nawyków wyniesionych z rodzinnego domu, których ciężko się pozbyć. natomiast dla Hoops była ona sensem istnienia i lekarstwem zagłuszającym głosy z tyłu głowy. dlatego na Toss Up próżno już szukać tej charakterystycznej, ziarniście przemykającej mgiełki i powstających z niej oparów.

w zamian za to możemy podziwiać dogłębność i wyrazistość muzycznego świata, zarówno w kwestiach formy jak i treści. ta pierwsza pomimo starannego doszlifowania i wyostrzenia, nie kaleczy i nie powoduje ran przy bliższym kontakcie.
bo o jej gładkość i bezinwazyjność dba soft-rockowo zorientowany pietyzm, którym Krauter jednoznacznie oddaje hołd swoim mistrzom. i tylko sporadycznie rezygnuje z tej gładkości na rzecz szorstkich powierzchni(tnących), kulminując je w psych-popowym mini-przepychu ozdobników(będącymi pochodnymi "vaporowej", "poczekalnianej" estetyki, a nie 60sowych bad-tripów ;-)).

obierając taką drogę dla dźwiękowych refleksji i piosenko-pisarskich ambicji, główny oskarżony sytuuje się gdzieś pomiędzy homerecordingowym, piwnicznym zdziwaczeniem, a byciem Toddem Rundgrenem w ariel-pinkowej rzeczywistości.
i snując swoim pozornie wyblakłym wokalem smutne historie na repetycyjnych podkładach, spłaca wszystkie zaległe długi, odnajdując się w rzeczywistości po rozpadzie zespołu.
a kiedy w "rozbujanym na trzy/czwarte" Lonely Boogie autentycznie załamuje mu się głos w ostatniej zwrotce, to aż chce się napisać coś banalnego, że tu i tak "chodziło o coś więcej"...