Wpis z mikrobloga

Co tu dużo mówić, kapitalny mecz. Cieszy, że Legia coraz częściej potrafi współtworzyć ciekawe widowiska. Jednocześnie można mieć jeszcze mnóstwo uwag i zastanawiać się, co jeszcze można poprawić i jak to zrobić.

Po meczu z Wisłą Legia ma już tyle samo remisów, co w całym poprzednim sezonie w lidze. Jednocześnie, wraz z Lechią, ma najmniej porażek ze wszystkich zespołów. Ma też najdłuższą serię meczów bez porażki – sześć. Legia nadal naprzemiennie zdobywa i traci punkty, ale teraz, gdy traci, to po dwa, a nie po trzy. W zeszłym sezonie, gdy przegrywała wiele meczów, przywiązywano do tego dużą wagę.

Co to za mistrz z jedenastoma porażkami xd

No dla mnie, jeśli patrzymy na lidera, to najważniejsza jest liczba porażek… (to ciekawe, a dlaczego nie liczba punktów – przyp. ja)


I tak dalej. Oczywiście nie było to normalne, aby przegrywać tyle meczów i być wysoko w tabeli, ale tak to się nietypowo układało. Teraz Legia nadal nie ma bilansu marzeń, a zwłaszcza u siebie kolejny niewygrany mecz na papierze wygląda kiepsko. Jednak jeśli teraz te remisy wchodzą w miejsce porażek, to ja to biorę. W zeszłym sezonie Legia taki mecz po prostu by przegrała, tak samo z Arką. Tymczasem udało się chociaż zremisować i chcąc nie chcąc trzeba to akceptować. Akurat dziś niedosyt po znakomitej pierwszej połowie zdecydowanie powinien być, ale z drugiej strony mogliśmy przegrać wyżej, a ratunek przyszedł dopiero w 90. minucie.

To, jak Legia gra w piłkę, jest ważne, ale jak widać nie najważniejsze. Nie do końca przekłada się to jeszcze na wyniki tak, jak byśmy chcieli. Dziś po takiej pierwszej połowie powinniśmy prowadzić wyżej i nie byłoby dyskusji. Ale też przypominam sobie mecz dwa tygodnie temu we Wrocławiu, który wygraliśmy o wiele za nisko. I teraz wiele osób zapomina o tamtej pierwszej połowie, mówiąc że ta dzisiejsza była najlepsza od dawna. Wystarczyłoby wtedy strzelić jeszcze ze 2-3 gole i wryłoby się to mocniej w pamięć, a tak dobry występ z poprzedniej kolejki szybko poszedł w zapomnienie. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym razem było podobnie.

Z jednej strony bardzo cieszyłem się z tego, co zobaczyłem w pierwszej połowie i byłem dość spokojny. Z drugiej jednak, Legia jeszcze w żadnym meczu nie potrafiła grać na takiej intensywności przez 90 minut, najrówniejszy mecz jak dotąd to chyba ten z Lechem. Nie było wtedy jednak aż tak dobrej gry w piłkę jak np. dzisiaj. No i Wisła już nie z takich problemów wychodziła. Gdybyśmy dziś, w tej dyspozycji z drugiej połowy, grali z dwoma bramkami zapasu z zespołem klasy Śląska czy Miedzi, to pewnie wygralibyśmy przekonująco. Jednak Wisła to był wyższy poziom i choć w pierwszej połowie nie istniała, to w drugiej pokazała wiele ciekawych akcji. Może i przez pięć minut wpadło im wszystko, co dawało poczucie niesprawiedliwości, ale te gole nie padły z niczego, tylko z naprawdę składnych rozegrań piłki. Teraz jak patrzę też na to, jak gra i punktuje Arka, to może okazać się, że też nie graliśmy wtedy z aż tak słabym przeciwnikiem. Może te remisy rzeczywiście nie są aż tak złe.

Udało się tak szybko strzelić pierwszego gola dopiero od Superpucharu. Wtedy też straciliśmy trzy gole, a mimo wielu sytuacji nie udało się chociaż wyrównać. W grze Legii widać było prostotę, nie silono się na najtrudniejsze z możliwych rozwiązań. Gdy była okazja do strzału, podania, dośrodkowania, to po prostu dany zawodnik to robił i nie czekał niepotrzebnie. Często w tych najgorszych meczach piłka krążyła wolno albo stała w miejscu. Ten, kto był w jej posiadaniu, miał problem, bo nie miał co z nią zrobić. Teraz każdy miał trochę więcej opcji, a także, nie ma co ukrywać – sporo swobody na połowie Wisły. Do tego to, co bardzo lubimy oglądać – bieganie i zaangażowanie. Wiślacy parę razy się nieźle zdziwili, kiedy atakował ich zawodnik Legii, który wydawał się być przed chwilą bardzo daleko. Wszystko funkcjonowało jak w zegarku, przeciwnik znowu niedopuszczony do groźnej sytuacji, a po naszej stronie dwa gole.

Miałem nadzieję, że nie trzeba będzie tym razem narzekać, że za nisko. Przyznam kolejny raz, że byłem uspokojony, zastanawiałem się bardziej jak wysoko możemy to wygrać. Jednak coś jest z tym 2:0 i niebezpiecznym wynikiem. Być może przy jednobramkowym prowadzeniu koncentracja byłaby lepsza. Piłkarze Legii kolejny raz musieli dostać naukę, że w takiej sytuacji mecz jeszcze nie jest wygrany. Oby to kiedyś wyszło im na dobre, ale w tym meczu te trzy szybkie gole kompletnie ich rozbiły. Sa Pinto niby reagował zmianami, ale dopiero przebłysk przesuniętego wyżej Wieteski, no i oczywiście Carlitosa, pozwoliły chociaż zremisować. Wcześniej, przez prawie pół godziny, niewiele na to wskazywało, legioniści byli sparaliżowani i trochę przypominało to jeszcze te koszmarne mecze z lata.

Tak więc chyba mimo wszystko nie może być za łatwo. Czujność nasza, zawodników czy trenera nie może zostać uśpiona. Wciąż niewiele czasu minęło od kolejnego letniego kryzysu. Oczywiście robimy postęp, ale są momenty, w których robimy kilka kroków do tyłu i pewne rzeczy trzeba korygować na nowo. Trzeba kolejnych tygodni, aby było coraz lepiej. Już i tak możemy być zadowoleni z tak długich fragmentów, jakimi są pierwsze połowy meczów. Do tej pory też Legia potrafiła kontrolować przebieg też drugich połów, nawet nie grając tak przekonująco. Mimo wszystko znajdujemy się na dobrej drodze, a przynajmniej jest pewna jasność, nad czym należy pracować.

Oczywiście jedną z takich rzeczy wciąż pozostaje skuteczność. Mimo strzelenia trzech goli, mogliśmy pokusić się o więcej. Dwa pierwsze gole to też nie jakieś rewelacyjne wykończenie, bardziej pomógł rykoszet czy przeciętna interwencja bramkarza. Jest też pech, taki jak strzał w poprzeczkę, ale dobrych podań w pole karne nie brakuje. Natomiast wciąż zbyt mało dobrych sytuacji kończy się bramkami.

Kolejne dwa tygodnie nie przyniosły poprawy sytuacji kadrowej. Wrócił wprawdzie Stolarski po kartkach, ale wypadli z kontuzjami Cierzniak oraz Pazdan. Powoli może okazywać się, że Legia jednak ma szeroką kadrę, bo wciąż jest kim grać, mimo tak wielu braków z powodu kontuzji i odsunięć. Sa Pinto generalnie wciąż niemal tym samym składem, ale nawet jakby chciał rotować, to możliwości ma mocno ograniczone. Dobrze by było, jakby miał chociaż lepszy wybór na ławce, na razie przyzwoicie radząc sobie z tym materiałem ludzkim, który ma (i tak nie najgorszym jak na ligę).

I jak ja mam tu wystawiać indywidualne oceny, jak obie połowy były tak diametralnie różne? Na przykład w pierwszej połowie absolutnie rewelacyjny był Nagy, każdy jego kontakt z piłką to było ogromne zagrożenie, i bardzo podobało się to, jak walczył w odbiorze. Miał też duże wsparcie w Hlousku, często sama obecność Czecha z przodu już pomagała. Jednak Węgier ma też pewne problemy – gra ostatnio dużo, bo również w reprezentacji, jest często faulowany i obijany, teraz można mieć duże wątpliwości, czy gra w drugiej połowie to już nie było ponad jego siły. Zresztą w ogóle można zadać pytanie, czy to w aspekcie fizycznym Legia nie wytrzymała tempa, które narzuciła sobie w pierwszej połowie. To chyba jeszcze nie jest ten moment, aby grać tak intensywnie przez 90 minut. Do tego trzeba dążyć, ale aż tak szybko chyba do tego nie dojdziemy.

Kolejny już raz w tym sezonie przełamał się Carlitos. Takich przełamań miał już kilka i niewiele one zmieniały. Teraz czas najwyższy, aby powrócił do poziomu prezentowanego w poprzednim sezonie. Można by powiedzieć, że podobnie grał już we wcześniejszych meczach, ale brakowało mu strzelanych goli. Presja i oczekiwania są jednak tak duże, że jeśli kończy mecz bez choćby punktu w klasyfikacji kanadyjskiej, to już jest to pewnego rodzaju rozczarowanie. Dzisiaj zwłaszcza drugi gol to była duża klasa, ale przez cały mecz sprawiał duże problemy obrońcom Wisły, z łatwością wchodząc w pojedynki i często je wygrywając. Przede wszystkim jednak znakomicie wchodził w wolne przestrzenie, potrafił się bardzo dobrze ustawić. Nie bał się wreszcie strzelać lewą nogą, i te strzały nie były nawet takie złe (raz poprzeczka i raz interwencja Lisa). Mimo wszystko te pretensje o skuteczność to nadal można mieć głównie do niego – nawet jakby zakończył dziś mecz z czterema golami, to wykorzystałby gdzieś z połowę wszystkich sytuacji, jakie miał.

Aż tak nie wyróżniali się Szymański i Kucharczyk (dużo bardziej widoczni w poprzednim meczu), najlepszym zagraniem tego drugiego była asysta na samym początku meczu, potem mało uczestniczył w grze, bo większość akcji szła przez Nagya. Już nawet Vesović był od niego bardziej aktywny. Szymański w pierwszej połowie wyglądał moim zdaniem poprawnie, jednak w drugiej, przy trudnej sytuacji, zniknął. To nie on pociągnął zespół do tego, aby zremisować. Dostaje po 90 minut w każdym meczu i dużo zaufania, i choć wygląda to bardzo różnie, to i tak nie widzę teraz lepszej alternatywy dla niego. Możemy grać dwoma napastnikami, ale dziś Sa Pinto wrzucił ich na boisko nawet trzech i to specjalnie nie odmieniło naszej gry. Kante i Kulenović zaliczyli koszmarne wejścia, Chorwat jak dotąd grał mało i zupełnie niczym nie zdążył przekonać. Nie widzę u niego za bardzo atutów poza siłą fizyczną, ale żeby sprawiedliwie ocenić, trzeba by go obejrzeć w jeszcze dłuższym wymiarze.

Pozostali to już oceny skrajnie różne za pierwszą i drugą połowę. Vesović przez większość meczu grał po profesorsku, czego symbolem był odbiór przy golu na 2:0. W drugiej połowie trochę stanął i nie wyglądał zbyt korzystnie przy drugim i trzecim golu. Nie był on głównym winowajcą, ale nie był też tak skuteczny w destrukcji jak robił to wcześniej. Jędrzejczyk też do pierwszego błędu wyglądał idealnie, gdzieś na początku drugiej połowy w pewnym momencie się zawahał i Ondrasek przejął piłkę. To się jeszcze nie skończyło źle, ale potem było już tylko gorzej, już przede wszystkim przy golu na 2:3. Wieteska znakomicie zagrał do Carlitosa w końcówce, jednak o nim można powtarzać to samo, co o jego kolegach. Hlousek był teoretycznie najbliżej przy pierwszym golu, ale chyba on akurat zawalił dzisiaj najmniej, jeśli chodzi o obrońców.

No i to samo ze środkiem pola. Cafu i Martins byli rewelacyjni w pierwszej połowie, robili na boisku co chcieli. Jeden grający odważniej, rozrzucający piłki na wolne pole, drugi trochę bezpieczniej, ale potrafiący jednym odwróceniem się z piłką zrobić przewagę. W drugiej połowie obaj zniknęli i po fakcie wiemy, że trzeba było reagować dużo szybciej. Jednak nawet w 55. minucie nikt by jeszcze nie pomyślał, że tak się może skończyć. Pierwszy gol był ostrzeżeniem, ale żaden trener nie zdążyłby na to zareagować aż tak szybko, skoro drugi padł zaledwie minutę później. Może wpuszczenie Antolicia za któregoś ze skrzydłowych i przesunięcie Szymańskiego na bok rozwiązałoby jakąś część problemów, ale tak naprawdę tego nie wiadomo. Cały zespół szybko się rozsypał i też nie można za wynik obwiniać dwóch czy trzech zawodników.

Do bramki wrócił Malarz i choć pomógł w samej końcówce, to jednak przy dwóch golach Imaza można mieć pewne wątpliwości, czy nie wpadło to za łatwo. Teraz sądzę, że Arek powinien chociaż na te kilka tygodni dostać zaufanie i być przygotowany mentalnie na następne mecze. Można próbować z Majeckim, ale ja bym robił to w pucharze. W lidze musiałaby się zdarzyć jakaś katastrofa, abym uznał, że Malarz musi znowu usiąść na ławce. Ten mecz nie był najlepszy w jego wykonaniu, ja jednak wciąż myślę, że stać go na powrót do dyspozycji z zeszłego sezonu.

W piątek gramy na wyjeździe i to daje nadzieję, że może być dobrze. Mało tego - cztery dni później mamy kolejny mecz poza Warszawą. Paradoksalnie chyba mniej obawiam się meczu z Jagiellonią niż tego z Górnikiem w 14. kolejce u siebie. Trzymamy się bardzo blisko czołówki i nawet jeden czy dwa mecze bez zwycięstwa nie sprawią, że z niej wypadniemy. Dopóki się w niej trzymamy, jest ok. Wyniki są akceptowalne, a w grze mamy fragmenty bardzo dobre, jak i te słabe. W ten sposób można bez zgrzytania zębami wchodzić w kolejny tydzień.

#kimbalegia #legia
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach