Wpis z mikrobloga

No dobra, tak kisnę, że aż muszę się podzielić. Tekst filozoficzny, bez fajerwerków i jakiejś mocnej pointy – ostrzegam.

Więc w pobliżu miejsca mojego obecnego zamieszkania jest taki niepowtarzalny Carrefour Express, ulokowany zaraz przy Żwirki i Wigury róg Racławickiej (Warszawa).

Serio niepowtarzalny i potrzeba czasu, żeby tę jego niepowtarzalność docenić.

Pierwsza wizyta w tym przybytku wprawiła mnie w stan osłupienia, który to stopniowo przerodził się w taki stan nieco trwożnego podziwu: oto można klienta sprowadzić do parteru, sponiewierać werbalnie na różne sposoby, albo też pobłogosławić go uprzejmą, serdeczną konwersacją trwającą długą minutę po wydaniu paragonu ku udręce pięciu osób czekających karnie w kolejce. I nigdy nie wiesz co ci pisane. Nigdy.

Odwieczne pytanie: czy zostanę objechana przy innych klientach po odejściu od kasy jak ta dziewczyna w słuchawkach, że może by zdjęła co za chamstwo, albo wyśmiana jak ten obcokrajowiec co próbował się o świeczki do tortu po angielsku dogadać, ach a może to będzie ten dzień gdy pani mi podpowie, że jest taka promocja na piwo co to jej nie ma wywieszonej, że jak wezmę cztery Perły to 8zł będzie a nie 11zł, a może to ten dzień kiedy pani na prośbę o reklamówkę skinie głową i powie zbolałym głosem solidarnie, że straszna drożyzna u nich z tymi reklamówkami, a może wreszcie to ten dzień kiedy no... no więcej pozytywnych scenariuszy nie przerobiłam, ale widziałam jak pani uprzejmie mówiła, że nie ma pośpiechu pani idzie wziąć drugie takie same wafelki, sryliard osób w kolejce poczeka.

W każdym razie muszę przyznać, że jak już człowiek przejdzie fazę gniewu, wyparcia że to się dzieje naprawdę i oburzenia na to jak dramatycznie powoli przesuwają się produkty na taśmie, to zaczyna doceniać asertywność pracowników sklepu, w sensie patrzysz i zastanawiasz się i trochę podziwiasz: jak, no jak ten sklep może być rentowny?

Myślę, że znaczący procent klientów to ludzie tacy jak ja, zaciekawieni obserwatorzy masochiści niezdrowo uzależnieni od oglądania tych makabrycznych przewag sklepowych (to jest to słowo) nad obmierzłą klientelą; ludzie którzy niby się w socjalizmie urodzili, ale tak naprawdę go nie doświadczyli, bo byli gówniakami kiedy ustrój padł i młodymi nastolatkami kiedy sklepowe ostatecznie zamieniły się w kasjerki i kiedy krojenie szynki w plasterki stało się standardem a nie absurdalną fanaberią. Mętnie pamiętam panie z okolicznego Społemu, ale wizyty w pobliskim Carrefourze mają posmak tego wspomnienia.

Ach nabija mi pani chleb krojony przez pracowników, że niby „trzy-czy-pięć-ziaren”, patrzy na mnie i mówi, że to nie ten, że inny, ale że nowi pracownicy i szkoda gadać. Jednak nie ma czasu by ustalić tożsamość chleba i staje się on na paragonie chlebem pięć-czy-trzy-ziarna. Nigdy się nie dowiem czy przegrałam czy wygrałam na tej transakcji.

Albo jak zapytałam się czy że może prezerwatywy z innej kasy, bo tu tylko puste miejsce, a pani ze zrozumieniem bez śladu zgorszenia, odesłała mnie na monopol, że tam takie rzeczy. Zahipnotyzowana uprzejmym głosem pośpiesznie pobiegłam na koniec kolejki do kasy monopolowej odległej o 3 metry odstać swoje raz jeszcze, przysł#!$%@?ąc się a to utyskiwaniom kasjerek a to ich peanom na cześć przeróżnych zjawisk (w tym klientów).

Znam też już większość kasjerek. I jest taka jedna szczególnie prędka w wydawaniu sądów, i szczególnie dokładna, jak przy włoskim strajku, w kasowaniu produktów na kasie. I za cholerę nie wiem czemu, ale zawsze jak zauroczona śmigam do tej kolejki – przyrzekam, że jej teksty są bezcenne – wyższość nad roszczeniowym klientem taka jednoznaczna.
Kocham jej nieprzekupną miłymi słowami szczerość: „niby mogłaby pani zapłacić część kartą część gotówką, ale to kłopotliwe. Niech pani coś odłoży najwyżej.”

Dzisiaj jednak przekroczyłam granicę i sądzę, że przez jakiś czas nie powinnam się tam pojawiać w żwirkowym Carrefourze.

Otóż nie byłam w stanie jak zazwyczaj wejść w ten na wpół medytacyjny stan bezstronnego obserwatora – zaangażowałam się i co prawda z uśmiechem na ustach ale jednak, zapytana wyraziłam swoją opinię.

Sytuacja była klasyczna tj. dwie kasy otwarte i tuzin ludzi w kolejce do każdej. Stanęłam ciągnięta chorym sentymentem w kolejce do mojej ulubionej wyszczekanej kasjerki, jednak po pięciu minutach i jednym obsłużonym sędziwym kliencie dręczonym o dozbieranie końcówki w groszach i kolejnych pięciu przede mną stwierdziłam, że nie, że dzisiaj piątek, i że chciałabym się wyluzować, czas do drugiej kasy.

Byłam do tego stopnia wzburzona, że spytałam się pana wykładającego towary czy nie otworzyliby trzeciej kasy. Pan jest wschodni – znam go z widzenia i słyszenia. Na moje pytanie smutno pokręcił głową i wzruszył ramionami. Odczytałam to jako niewerbalne „nic się nie da zrobić”.

Za mną stał lekko zawiany pan, w buńczucznym nastroju, ale buńczucznym tak dyskretnie, w obawie że nie zostaną mu sprzedane napoje wyskokowe, które sobie upodobał. No więc pan zionąc niemożebnie zwierzał mi się że to co się tu #!$%@?, to jest jak w komunie i że jakby był trzeźwy to by zrobił #!$%@?, a jakby był kierownikiem to by za kudły złapał i #!$%@?ł te #!$%@? kasjerki.

Potem kasjerka nr 1 zapytała się kasjerki nr 2 co tam z jej przerwą (tempo kasowania produktów spadło z miernego na nikłe), a kasjerka nr 2 że co prawda ludzie i kolejka, ale fakt trzeba przerwę więc zaraz zamyka (panie to postawią, nie nie tak, trzeba w poprzek, nie, źle, pani to przesunie, nie nie wystarczy że panie powiedzą że zamknięta).

Kiedy frustracja przekroczyła masę krytyczną otwarto kasę na alkoholach. Na hasło „NA MONOPOL ZAPRASZAM” mój zawiany współkolejkowicz wyprysnął z kolejki i chyżo pomknął szukać szczęścia w nowej szybkoformującej się kolejce.

No i tu puściły mi niepotrzebnie nerwy: pani kasjerka patrząc w ślad za klientem szukając u mnie poparcia rzuciła, że patrzcie jak się mu śpieszy, że w kolejce nie wystoi. I naprawdę nie wiem czemu odpowiedziałam z bananem na ustach „no wie pani tempo tu macie mierne”.

Kasjerka nr 1 (pochylając się, donośnym głosem): SŁUCHAM?
Ja (nerwowo się uśmiechając, sztucznie miłym tonem): No mierne tempo: bardzo powoli panie obsługują.
Kasjerka nr 1 (oburzenie): TO ZAPRASZAM NA KASĘ
Ja (zduszony szept): Kiedy ja.. (tu chciałam powiedzieć, że mam doświadczenie na kasie)
Kasjerka nr 2 (głośny protest): CO TO NASZA WINA? KODY SZEŚCIOCYFROWE TRZEBA WBIJAĆ
Klientka przede mną (oburzony ton): JA SPECJALNIE PATRZYŁAM TO NIE WINA KASJEREK, TO WINA STARSZYCH LUDZI (ja w duchu: XDDDD)
Kasjerka nr 1 (profesjonalny ton): ONI TE GROSZE DŁUGO WYCIĄGAJĄ (ja w duchu: XXDDDDD)
Ja (z uśmiechem ale nieco buńczucznie): No widzę to inaczej
Kasjerka 1 i 2 (spokojnym głosem): HUR DUR HUR DUR. HUURRRR DURRRR.

I po tej rozmowie to był koniec.

Muszę przyznać że surrealistycznie było słuchać zawoalowanych inwektyw pod adresem mojej osoby, formułowanych w trzeciej osobie i adresowanych do innej klientki od obu kasjerek kiedy stałam pół metra obok nich, i tak dziwnie kiedy pani z fochem wymalowanym na twarzy przyjmuje ode mnie hajs ze wzrokiem wbitym w dyspenser z fajkami w kasie obok. Jednak cały czas z obłąkańczym uśmiechem na ustach podążałam utartym schematem znaczy: poproszę torebkę, dziękuję, i nawet się nie speszyłam jak mi pani resztę wydała karcąco na plastikową nadstawkopodstawkę zamiast jak dobrym klientom na rękę.

Wiecie, właściwie to tak naprawdę nie umiem sobie wytłumaczyć czemu tam chodzę. To chyba to zdumienie kiedy kasjerki wieszają psy na kliencie, który ledwo zdążył odejść od kasy, ten menedżment co to nigdy dość drobnych zamówić kasjerkom nie zdoła i co w dupie ma że ludzie stoją i kolejnej kasy nie otworzą, menedżment osrywający jakość obsługi, te kasjerki wiecznie narzekające na brak drobnych u klientów (uuu tak to nie wydam), płatność kartą (uuuu długo to trwa, nie ma pani drobnych?), nękające starszych ludzi, żeby drżącymi rękoma szukali groszy aż znajdą, ten cały absurdalny klimat prlu.

Czemu to działa, czemu jest rentowne?

Nie wiem. Wydawałoby się że nasz klient nasz pan. Ale jednak nie. Można inaczej. I to... działa.

Swoją drogą Carrefour na Żwirki zaintrygował mnie tak bardzo, że go wyguglowałam i poczytałam opinie jego klientów. Więc większość tego typu ekspresówek ma mało opinii, bo komu by się chciało komentować spożywczak? Znaczy serio jak bardzo musi cię #!$%@?ć sklep spożywczy żebyś sobie zadał trud napisania opasłego komentarza? Sklep spożywczy. SPOŻYWCZY.

Zaintrygowanych odsyłam na: https://www.google.com/…/data=!3m1!4b1!4m7!3m6!1s0x47193335…

A tu wyjątki z opinii:

„Drogo, fatalna obsługa, średni asortyment, ochrona mało dyskretna w filowaniu klientów. Nie polecam nawet z ostateczności. Życzę bankructwa. 100 razy wolelibyśmy w tym miejscu Lidla lub Biedronke.”

„Obsługa tego sklepu woła o pomstę do nieba. Rzucanie produktami na porządku dziennym, pretensja do klientów za to, że robią zakupy i dziesięć osób pracujących na sklepie, ale nikogo nie można uświadczyć na kasie.”

„Ból tyłka w związku z obsługą. Byłam dziś świadkiem jak jeden z kasjerów (nie wiem czy nie jedyny płci męskiej - mężczyzna w średnim wieku, typowy paker z siłowni, ogolony na krótko z wzrokiem tęskniącym za rozumem- no offence) zbeształ bezpodstawnie klientkę (z własnej winy nabił kobiecie omyłkowo dwie takie same gazety) i rzucał "#!$%@?". Szok.”

„dwa dni temu byłam z koleżanką świadkiem awantury między kasjerką, a klientką o cenę ptasiego mleczka (scena na pograniczu PRL i wariatkowa kiedy kasjerka macha rękami i krzyczy, że ma już wszystkiego dość i tonem Pana & Władcy spuszcza na drzewo klientkę która też nie pozostała jej dłużna). Dziś na odmiany stała przede mną w sklepie Murzynka - kasjerka aż podrygiwała ze zniesmaczenia na jej widok i fakt, że musiała ją obsłużyć + po fakcie komentowała ową klientkę w sposób niewybredny.”

„Niestety większość personelu przy kasach to osoby mało sprawne także warto uzbroić się w cierpliwość albo potraktować to miejsce jak zakład pracy chronionej.”

Pozdrawiam i z fartem
  • 1
  • Odpowiedz