Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Mirki udało mi się wyjść z przegrywu! Mam 26 lat i chciałbym podzielić się z wami moją historią, być może uda mi się kogoś zainspirować, postaram się krótko opisać bez zbędnego wiecie czego.

Wprowadzenie - można pominąć.
Od początku: moja problemy zaczęły się w gimnazjum - rodzice zmuszali mnie do nauki, musiałem uczyć się na 4 i 5, nie mogłem wychodzić z domu bawić się z rówieśnikami. Oczywiście skutkowało to tylko tym, że straciłem zdolność komunikacji z innymi, równieśnicy wychodzi na podwórka, spędzali razem czas, uczyli się rozmawiać, dogadywać a ja? Tylko nauka nauka i nauka. Przez 3 lata prawie nikt się ze mną nie zakumplował. Tutaj widzę główną przyczynę mojego spie***nia. Następnie liceum - jakoże już w gimnazjum miałem problemy z komunikacją tak w liceum nie miałem żadnych znajomych - zero. Nikt się do mnie nie odzywał, chyba że czegoś potrzebował, ja byłem na tyle nudny i nieśmiały, że nawet jak próbowałem wyjść z inicjatywą to nie wiedziałem jak dać się poznać drugiej osobie - większość prób kończyło się wyśmianiem. Oczywiście dobrze się uczyłem więc rodzice pozwolili mi w końcu wyjść z domu - na osiemnastki. No w końcu po 18 latach mogłem wyjść z domu się z kimś spotkać ale uwaga - nie miałem znajomych więc nikt mnie nie zaprosił. Nawet ludzie z klasy, którym praktycznie codziennie dawałem odpisywać zadania domowe... Było mi po tym mega smutno i zaczęła pojawiać się depresja, fobia społeczna, alienacja, zaniżona samoocena. Następnie studia - tutaj to już kompletnie się rozsypałem. Doskwierał mi bardzo brak dziewczyny, dalej nie potrafiłem nikogo poznać, ludzie mnie unikali. Zniszczona psychika sprawiła, że z piątkowego ucznia ledwo zdałem 1 rok. Dotarłem do 2 roku, nie zdałem i musiałem powtarzać rok, kolejny raz nie zdałem i rzuciłem studia. Pod koniec udało mi się zakumplować jakimś cudem z normikiem. Odziwo ten normik okazał się bardziej wyrozumiały niż inne przegrywy (miałem kilku innych przegrywów na roku ale oni uważali się za lepszych i nie chcieli się ze mną zadawać) Skończyłem jako sfrustrowany 22letni prawiczek bez niczego - bez pasji, znajomych(oprócz normika), dziewczyny, bez wspomnień z ciężką depresją i brakiem chęci do życia. Nie widziałem już w ogóle sensu istnienia, spałem po 14 godzin dziennie, bałem się iść do głupiej pracy. Widok uśmiechniętej różowej trzymającej chłopaka za rękę wywoływał u mnie potężne myśli samobójcze. Rodzice w domu wpadli w szał, nie wiedzieli jak mi pomóc i zamiast mnie wspierać dobija mnie słowami "nawet studiów nie skończył", "teraz pójdziesz kopać rowy za najniższą krajową", "wstyd mi za ciebie, skończ te studia to będziesz dużo zarabiał" i inne dużo gorsze słowa.

Historia właściwa
W wieku 23 lat w tragicznej sytuacji życiowej z głęboką depresją, brakiem zaradności życiowej, w totalnym przegrywie dowiedziałem się, że mój ojciec ma raka - nieuleczalny rak złośliwy(czerniak). Miał po prostu czarną kropkę na skórze, która wyglądała jak duży pieprzyk. Niby go to bolało ale nie był z tym u lekarza. Okazała się, że na zewnątrz niby mała kropka ale pod spodem niewidoczna z zewnątrz wielka plama + przerzuty - było już za późno. Finansowa sytuacja w moim domu była niebyt ciekawa - moja Matka była niepełnosprawna a Ojciec pracował w wykończeniówce za marne grosze.

Przed śmiercią Ojciec zabrał mnie na poważną rozmowę, która uratowała mnie tak naprawdę od przegrywu. Był już w bardzo poważnym stanie, śmierć to była kwestia kilku dni/kilkunastu godzin. Z łzami w oczach zaczął mnie przepraszać za wszystkie krzywdy, które mi wyrządził. Za to że nie wypuszczał mnie z domu, za to że nigdy nie powiedział dobrego słowa, zawsze narzekał i porównywał do innych, ubliżał. Nie wspierał w trudnych momentach, narzucał chorą presję. Ze łzami w oczach prosił mnie abym udał się na jakąś terapie, żebym coś zrobił ze swoim życiem, że Matka bez niego nie da sobie sama rady w życiu i muszę jej pomóc, prosił mnie abym wziął się w garść i jeśli nie dam rady sam to żebym poszedł do lekarza i wyszedł na prostą. To była jego ostatnia wola przed śmiercią, oboje długo płakaliśmy podczas tej rozmowy. A ja w swoim #!$%@? nawet nie potrafiłem powiedzieć że nie mam do niego żalu, nie potrafiłem powiedzieć że go kochałem. Bałem się cokolwiek zrobić tak byłem zamknięty w sobie, nigdy nie potrafiłem rozmawiać z ojcem, nawet w tak trudnej chwili. Kilka dni później zmarł.

Ja w totalnej rozsypce nie widziałem wyjścia z sytuacji. Życiowy przegryw, który nie potrafił nawet zawiązać dobrze sznurówki ma się ogarnąć? Ma zacząć żyć? Bez Ojca nie widziałem nadziei, wiedziałem że moja Matka nie da rady utrzymać nas dwoje ze swojej renty ale mimo wszystko tkwiłem w takim bagnie, że nie potrafiłem uwierzyć w siebie.
Widziałem same czarne scenariusze - głodową śmierć moją i Matki.

Byłem tak zdesperowany że nie wiedziałem co robić - zadzwoniłem do jedynego kumpla jakiego miałem - normika ze studiów. Nawet nie wiecie jak ciężko się rozmawia z drugą osobą przez telefon :(. Wypłakałem mu się przez telefon, normik przyjechał i zabrał mnie do psychologa. Ojciec w spadku zostawił nam kilka tysięcy. Najpierw psycholog, potem psychiatra, po drodze psychoterapeuta. Nakupiłem chemii, zaproponowali mi różne terapie, rozmowy. Zgodziłem się na wszystko i tak czekałem aż wszystko się samo "ułoży". Nic się nie ułożyło. Kasy ze spadku starczyło nam na pół roku, przez ten czas chodziłem tylko do lekarzy i siedziałem w domu. Myślicie że lekarz wam pomoże i rozwiąże za was wasze problemy? Nie, to tak nie działa. Lekarz może przyczynić się do poprawy waszego życia, nakierować, pokazać inne drogi, naprawić myślenie ale nie przejdzie za was całej drogi. Chemia jest spoko ale to tylko chwilowa pomoc, która nie rozwiąże waszych problemów. Ja żyłem w iluzji, że skoro poszedłem do lekarza i biorę leki to teraz "on mnie wyleczy i samo przejdzie". To jest błędne myślenie!!! Trzeba samemu sobie pomóc. Najgorsze było w tym wszystkim, że nie wierzyłem w wyjście z przegrywu. Przez tyle lat pogardy i poniżeń ze strony otoczenia, przez wiele porażek wmówiłem sobie, że nic nie jestem w stanie zrobić, że już taki jestem i już. Ale nie mogłem się poddać, musiałem dotrzymać obietnicy Ojcu i zaopiekować się Matką. Postanowiłem spróbować znaleźć pracę. Uwierzcie mi, to jest bardzo ciężkie dla osoby z depresją i fobią społeczną ale nie poddawałem się. Zmuszałem się do wysyłania CV, dzwonienia, nie potrafiłem w ogóle się wysłowić. Dostałem zaproszenie na kilka rozmów o pracę jakimś cudem w magazynie za najniższą krajową ale od czegoś trzeba zacząć. Na rozmowie prawie zemdlałem ze stresu, pracodawcy patrzyli się na mnie jak na jakiegoś popaprańca. Ale nie poddawałem się. 1, 2, 10 rozmowa o prace i w końcu się udało. Mój jedyny kolega normik często mnie dowiedział i wspierał jak tylko mógł. Próbował poznawać mnie ze swoimi znajomymi ale byłem za bardzo przestraszony i uciekałem od tego. Udało mu się zmusić mnie do zainstalowania tinder i badoo, zrobił mi kilka fotek i przekonał do używania. Oczywiście jako przegryw wyglądałem tragicznie więc miałem po miesiącu jakieś 5 par z czego same pasztety. Ale zmuszałem się do pisania z nimi. Nawet głupia rozmowa przez internet dla przegrywa to potężny strach i stres dacie wiarę? Pomimo świadomości, że jest to tylko aplikacja i ta osoba jest 30 km od ciebie boisz się cokolwiek napisać...

Minął gdzieś rok od śmierci ojca, terapia zaczęła powoli przynosić skutki. Najgorsze w przegrywie jest to, że widzisz same swoje wady, widzisz całe życie w czarnych kolorach. Wierzysz w to że nic nie umiesz, że nie dasz rady, że nie jesteś do niczego. Ale prawda jest taka że sami sobie wmawiamy do głowy takie gówno i w nie wierzymy - to jest jak samo spełniająca się przepowiednia. Nasz umysł działa według naszej wiary - Lekarze mi to pokazali - jak wierzyłem w to że nic nie potrafię i jestem do niczego to mój umył specjalnie sabotował moje wysiłki aby samemu przyznać sobie rację. Umysł tak kierował moim działaniem aby przypadkiem mi się coś nie udało ponieważ wierzył w to że nie może się udać...Tak właśnie działa depresja. Lekarze przez rok forsowali mi do bani zdrowe przekonania, pokazywali jak ważne jest w to żeby uwierzyć w siebie, pokazywali mi inny punkt widzenia, moje zalety o których nigdy nie pomyślałem. Ja jak głupi chciałem przedostawać się przez zamknięte stalowe drzwi a lekarze pokazywali mi, że przecież można te drzwi ominąć i wyjść oknem... To jest najgorsze w spie
*niu - nie widzi się żadnej alternatywy. Nie widzi się tego że się da, nie wierzy się w to, że może się udać. Dopiero po roku czasu zdałem sobie sprawę, że można żyć inaczej i uwierzyć w siebie. Zacząłem powoli wierzyć w siebie, odbijać się od dna.

Zapisałem się na siłownię i kurs tańca tak jak radzili w necie, kolejną terapię grupową. W pracy próbowałem poznawać ludzi. Wróciłem na studia zaoczne i od początku próbowałem rozmawiać z ludźmi. Zmuszałem się do działania, chociaż nie do końca wierzyłem w to że może się kiedyś udać. Wychodziło mi wręcz tragicznie - czerwieniłem się, pociłem, zacinałem, nie potrafiłem wydusić słowa... Ale próbowałem. Gadąłem z dziewczynami przez neta, nawet pasztety mnie olewały ale nie poddawałem się. Upokorzenia już mnie nie bolały tak jak kiedyś. Znalazłem lepszą prace za 2500 netto. Udałem się do profesjonalnego stylisty i nakupiłem dobrych ciuchów za 3000, nauczyłem się w końcu normalnie ubierać. Udałem się do Barbera zamiast strzyc się u Grażynki w salonie. Pozbyłem się trądziku, naprawiłem i wybieliłem zęby. Po roku czasu zrzuciłem jakieś 10kg(byłem grubasem) a to był dopiero początek. Mimo wszystko w środku dalej miałem sporo problemów i bardzo bałem się ludzi. Dalej nie miałem znajomych i o różowym nie mogłem nawet pomarzyć. Kolejna terapia u lekarza i kolejne uświadomienie sobie, że za przegryw odpowiadałem ja sam. To bardzo bolesne ale w końcu uświadomiłem sobie, że to wszystko moja wina, ponieważ to ja podejmowałem decyzję każdego dnia. Zamiast próbować coś zrobić ze swoim stanem narzekałem, płakałem, rozczuałem się i w myślach sobą gardziłem. Nie próbowałem nigdy tego nawet zmienić. Nie zrobiłem żadnego kroku do wyjścia z przegrywu a narzekałem na swój los i domagałem się wszystkiego. To była ciężka prawda dla mnie, kiedyś tego nie widziałem. Zrzucałem odpowiedzialność za moje życie na innych a nie widziałem winy w sobie samym. Nie podjałem żadnego wysiłku, pracy nad sobą ale wymagałem od życia wszystkiego za darmo. Dzisiaj już wiem, że nie ma nic za darmo. Wszystko jest kwestią decyzji i podjętych działań. Pewnie większość z was dalej tkwi w przegrywie ale odpowiedzcie sobie na pytanie czy na pewno daliście z siebie wszystko? Czy próbowaliście cokolwiek zrobić czy może siedzicie w domu i piszecie na mirko ale nic konkretnego nie działacie? Nie próbujecie się zmienić, pójść na siłownie, pobiegać. Nie próbujecie nikogo poznać a domagacie się bycia normalnymi?

W wieku 25 lat zainteresowałem się pua i szeroku rozumianym podrywem. To już był ostatni krok w drodze do mojego wyjścia z przegrywu. Miałem ogarnięty wygląd, nad charakterem i fobiami pracowałem. Na początku zagadywałem o drogę obcych ludzi na ulicy. Niby nic takiego a nie było to takie proste. Wykonywałem różne misje społeczne ale dalej bałem się rozmawiać z dziewczynami więc wybrałem się na kurs pua z czego nie jestem dumny. Zapłaciłem grubą kase aby posłuchać gadania "kołcza" o tym jak ważne jest podchodzenie do dziewczyn na ulicy i zbieranie numerów. Następnie kazał nam podchodzić do wskazanych dziewczyn z mikrofonem i je podrywać.
Początkowo dziewczyny nawet mi nie odpowiadały tylko patrzyły jak na debila i przyspieszały kroku. Jak już któraś odpowiedziała to tylko "nie mam czasu", "spieszę się". Nie widziałem w tym sensu ale byłem już bardzo zmotywowany do ostatecznego wyjścia z przegrywu. Kurs w sumie niewiele mi dał oprócz tego, że przełamałem się i podeszłem do kilku kobiet pierwszy raz w życiu - niesamowite uczucie. No i poznałem tak takiego koleżkę - wysoki, przystojny ale nie radzący sobie totalnie z kobietami. Stał się moim tzw. Wingiem i razem po kursie robiliśmy podejścia na własną rękę. Podchodziliśmy codziennie do kilku kobiet przez kilka tygodni, zarejestrowaliśmy się wspólnie na forum o podrywie i zgłębialiśmy tajniki uwodzenia. Jednak mimo wszystko nie polecam tego całego pua. Dostałem mnóstwo negatywnych reakcji od dziewczyn. Większość była naprawdę miła i mówiła że ma chłopaka albo że się spieszy, kilka z nich nawet porozmawiało i dało numer, ale stwierdziło, że to dziwne tak podrywać obce kobiety na ulicy i nie chciało się spotkać bo wiedziały, że robimy to masowo. Natomiast kilka innych przebiło wszelkie normy. Podchodziłem normalnie z uśmiechem na ustach i mówilem jakiś miły komplement jak uczył mnie trener uwodzenia - jedna popatrzyła się na mnie jak na jakiegoś zboczeńca i uciekła dosłownie, wezwała policje pomimo ze nic złego nie zrobiłem... Jeszcze inne mówiły cos w stylu: "Poje
cie? Odczep sie" albo "Spier* ". Pewnego dnia mocno się wkurzyłem ponieważ podszedłem do dziewczyny i powiedziałem jej komplement a ona mi odpowiedziała "Nie poje cię? Odwal się ode mnie, nie znam cie". Nigdy tak się nie zawstydziłem jak w tym momencie i nigdy tak szybko nie uciekałem. Ale co najlepsze - za chwile podszedł go niej ten mój kumpel, powiedział dokładnie to samo i dziewczyna była zadowolona i nawet dała mu numer. Wkurzyłem się i stwierdziłem że w ** mam to całe uwodzenie i to nie ma sensu.

Co było dalej? W końcu nauczyłem się poznawać ludzi. Poznałem pewną różową na studiach, początkowo byliśmy tylko przyjaciółmi ale od początku coś do niej czułem. Zaryzykowałem i zaprosiłem ją na randkę, o dziwo zgodziła się. Nie powiem, było beznadziejne, nie potrafiłem się normalnie zachować ale o dziwo wcale jej to nie przeszkadzało.
Ułatwiała mi zadanie i nie przeszkadzała w podrywaniu, była bardzo wyrozumiała. W końcu powiedziała i spytała czy jestem jakiś nieśmiały czy co bo dziwnie się zachowuje, powiedziała żebym się wyluzował i nie przejmował. Było bardzo miło, postawiłem wyznać jej całą moją historię. Kilku ludzi pisało tutaj na wykopie aby nie pokazywać swoich słabości dziewczynie, ja przyznałem się do depresji, prawictwa, fobii, braku doświadczenia i co? Wyśmiała mnie? Nie, wręcz przeciwnie. Powiedziała, że wcale jej to nie przeszkadza i w życiu się po mnie tego nie spodziewała, myślała cały czas, że miałem normalne życie. W pewnym stopniu zaimponowała jej moja historia i stwierdziła, że chce dać mi szansę. Od dwóch miesiącu jesteśmy w związku, na dzisiaj właśnie zaplanowaliśmy nasz pierwszy wspólny raz, nie przeszkadza jej moje 26 letnie prawictwo i obiecała wszystkiego mnie nauczyć, boję się jak nie wiem co ale życzcie mi szczęścia!.

Co chce wam powiedzieć na koniec? Przepraszam za tak długą historię, starałem się wyciąć kilka fragmentów tak aby nie było zbyt długie i teraz trochę ciężko się to czyta, wiem. Mam nadzieję że pomogę chociaż jednej osobie wyjść z przegrywu.Pamiętajcie - w depresji i głębokim przegrywie nie widzicie swoich wad, nie macie wiary w to że może się udać, nie macie nadziei na zmianę. Dlatego takie ważne jest pójście do specjalisty. Ktoś musi wam pokazać inną perspektywę, inną drogę, inne możliwości, wasze zalety.
Nakierować was na zmiany, nauczyć dobrych nawyków. Sami nie dacie sobie rady. Gdyby nie mój ojciec to pewnie w tym momencie byłbym martwy albo dalej męczył się z życiem. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że wychodzę na prostą i chciałbym podziękować każdemu za pomoc w wyjściu z przegrywu. Pamiętajcie - nie wierzcie w to, że się nie da. To wam się tylko tak wydaje bo sobie to wmówiliście i to wierzycie!!! Nie bójcie się prosić innych o pomoc i próbójcie za wszelką cene a w końcu się wam uda. Każdy może wyjść z przegrywu, wystarczy naprawdę się zmotywować, uwierzyć w siebie i zapierniczać na 200%. Inaczej pochłonie was depresja, strzelicie samobója albo umrzecie jako starzy kawalerzy. Walczcie do końca mircy



Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: kwasnydeszcz
  • 35
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: Śmieszne jest to że piszesz o tym że inne przegrywy uważały się za lepszych od ciebie i dlatego się z tobą nie kumplowali. Sam robisz to samo nazywając kumpla (tak jak napisał @robvan ) normikiem, ale ten tekst że przez miesiąc same pasztety ci parowało na tinderach... a kim ty OPie byłeś? wygadanym modelem z milionem dolarów? Trzymam kciuki żeby ci się wszystko ułożyło bo to przykre że ludzie potrafią
  • Odpowiedz
#!$%@? ludzie, gość postawił milowy krok ale i tak go hejtujecie, bo złego słowa użył czy coś, na pewno go szanuje w opór(normika), tylko wytykać potraficie, mam tylko nadzieje, że sami nie jestescie spierdoxami bo to już by była ironia... szanuje i powodzenia mirku ;)
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: bez hejtu, ale... Zauważyłem, że każdy przegryw uważa, że źródłem jego przegrywu jest brak dziewczyny, albo brak jakiejkolwiek relacji z kobietami w przeszłości. Dlaczego tak jest?
To jest jak z anemią, że anemiczka jest chuda ale wydaje jej się że jest gruba. Przegryw nie miał dziewczyny i wydaje mu się, że to jego największa porażka?
  • Odpowiedz
  • 3
@Jin no dla gościa który dużo dla niego zrobił użycie takiego bezosobowego zwrotu trochę dziwnie wygląda. Samo słowo nie jest pejoratywne ale w tym kontekście tak.
  • Odpowiedz
@Dajmanos: @robvan: Szczerze, to ja bym to potraktował jak dostosowanie języka do odbiorcy. To jest post na mirko bądź co bądź.

Ale ten akapit jak to zarabiając 2500 poszedł się ubrać za 3 koła, zrobił zęby i zaczął chodzić do barbera takimi grubymi nićmi szyty, że w całą historię ciężko mi uwierzyć.
  • Odpowiedz
UprzejmaStara: @Jaridadi: raczej nie rozumiesz o co tu chodzi. Ja też byłem mocno ograniczania przez rodziców, uczyc się nie uczyłem praktycznie wcale bo ocenki same wpadaly, byłem najlepszym uczniem w szkole, wszyscy myśleli że jestem kujonem a ja w domu w 95% czasu jadłem, grałem w lola i Cs 1.6, oglądałem filmy itp. Uczyć zaczynałem się pół godziny przed spaniem a i tak potrafiłem to przełożyć na 3 w nocy.
  • Odpowiedz