Wpis z mikrobloga

Mamy jesień, więc jeśli oglądacie Dzień Dobry TVN, albo słuchacie Zetki, albo przeglądacie Onet, to pojawiła się tam pewnie notka typu "Eksperci ostrzegają przed jesienną chałwą" czy coś w ten deseń. Piszę chałwą, bo nie pamiętam, czy handra pisze się przez samo h czy ch i nie chcę się zbłaźnić w waszych oczach, w końcu na niczym w życiu tak mi nie zależy jak na poklasku wśród kolegów z internetu. Anyway, zawsze miałem chichotki na samą myśl o tym, że można mieć deprechę z powodu pory roku. Jesień w moim życiu zawsze opierała się na typowym schemacie: na tygodniu szkoła i lekcje, w weekendy komputer albo do dziewczyny (jak się jeszcze miało), gdy trochę podrosłem schemat zmodernizowałem na uczelnię i prace domowe, ale mniejsza o to. Całe życie, gdy przychodziła jesień, miałem ciekawsze rzeczy do roboty niż zwis moralny. Ale teraz, gdy jestę studentę na finiszu i mam więcej czasu wolnego niż zasługuję, zacząłem odczuwać w sobie oznaki jesiennej chałwy.
Od jakiegoś czasu moją jedyną produktywną czynnością po powrocie do domu jest słuchanie muzyki przed kompem, klasycznej i w sumie tylko takiej. Polubiłem Vivaldiego i katuję go odkąd liście zaczęły spadać i zakrywać psie gunwa na trawnikach, a Muniek Staszczyk wyszedł na pełne kasztanów ulice. Nie robię nic oprócz siedzenia przed lapkiem marki Szajsung, ze słuchawkami na uszach i lakrimozy swej w pełni świadomy, świadomy że hej. Tego, że odczuwam wówczas zwiechę i poczucie braku sensu w tym wszystkim dodawać chyba nie muszę. W nocy śnią mi się Schopenhauer i Rutger Hauer i szepcą mi do ucha słodkie zachęty do samouboju.
To oczywiście w czasie wolnym, bo czasem z domu muszę wyjść. Oprócz domyślnej uczelni, na którą jeszcze uczęszczam (a nie chodzę, jak lubartowski rolnik na pole), zapisałem się w Piździerniku na specjalistyczny kurs językowy w specjalistycznej szkole językowej, specjalistycznie usytuowanej na końcu miasta, z zajęciami o fantastycznej porze jaką są godziny wieczorne. Przed ponurą jak noc w Kiszyniowie perspektywą #!$%@? empekiem przez zimne miasto uratowała mnie jednak koleżanka, z którą chodzimy na ten kurs (to jest ten moment, kiedy wypominasz mi, że na kurs chodzę, a na uczelnię uczęszczam, śmiało, zrób mój dzień). Ponieważ ma po drodze, zgarnia mnie i jeździmy tam razem.
No i tu się pojawia problem i clou (co po francusku znaczy gwuźć) całej tej historii. Depresja noszona i skrywana po pewnym czasie zaczyna z was wychodzić i nawet Magda Gessler byłaby w stanie twierdzić, że, hue hue, "coś Cię gryzie". A ponieważ jesień trwa już miesiąc, moja koleżanka (dla potrzeb historii nazwijmy ją "Ż") też zauważyła, że coś jest na rzeczy. Koleżanka dobry człowiek, mimo że kobieta, więc pewnego razu po zajęciach, kiedy odwoziła mnie do domu (full serwis, skarbie), zapytała mnie o to.
Pamiętam, kiedy jechaliśmy przez opuszczone ulice miasta, było już grubo po 10 wieczór, środek tygodnia a ruchu na ulicach nijak. Ż stwierdziła, że jej Punto może się wreszcie wyszumieć i wciskała gaz mocniej niż zwykle, aż musiałem się trzymać uchwytu przy szybie. Ponieważ podróż chwilę trwała, zadawała mi W międzyczasie typowe pytania jakie zadaje się osobie w depresji żeby nie pytać wprost, czy ta osoba ma depresję ("jak się czujesz?", "w porządku wszystko?", "patrzysz mi na cycki?" i tak dalej). A ja za każdym razem odpowiadałem, że jestem zmęczony, że chcę po prostu wrócić do domu i odpocząć i inne duperele żeby ją zbyć. Gdy co raz stawaliśmy na światłach, obracałem głowę w prawo i patrzyłem na nią ukradkiem, widziałem jak sygnalizacja odbija się w jej niebieskich oczach, i było to piękne, czerwona kropka, żółta kropka, zielona kropka na niebieskim tle.
Po chwili spędzonej w ciszy, którą przerywał szum samochodu, koleżanka niespodziewanie wrzuciła kierunkowskaz i stanęła na poboczu. Włączyła awaryjne i zaczęła coś do mnie mówić. Nie bardzo jej słuchałem, bo raz, że legitnie byłem styrany po trzech godzinach kursu, a po drugie, że lakrimoza wpływa również na słuch, czego efektem jest utrata zainteresowania w słowach płynących z ust innych osób. W końcu jednak Ż wyrwała mnie z letargu, potrząsnęła za ramię i spytała co mi do cholery jest. Spojrzałem w te jej urocze, niebieskie oczy i powiedziałem:
Jak Pory Roku Vivaldiego
Zmienia się światło w twoich oczach
Powiedz mi Życie coś miłego
Nie pędź tak proszę, daj odpocząć