Wpis z mikrobloga

Depresja pofestiwalowa uderza mocno i nie umiem dzisiaj kompletnie w życie, więc może jednak coś tam skrobnę.
Jak zwykle openerowe plany i oczekiwania rozbiegły się kompletnie z rzeczywistością - spodziewałam się mocnego pierwszego dnia, a okazało się, że to jednak trzeci był tym najbardziej intensywnym i imo najlepszym, odpuściłam kilka koncertów, które chciałam zobaczyć, a byłam na kilku, których w ogóle nie przewidywałam w swoich planach, pogoda była fatalna, nagłośnienie na głównej scenie kiepskie, wydałam miliony monet i w tym miesiącu będę musiała żreć gruz, ale i tak było warto i fajnie mieć te kilka dni niczym niezmąconego szczęścia.

Ciężko jest mi robić jakieś swoje top koncertów, bo część z nich była świetna gdzieś tam w swojej kategorii i trudno porównywać te występy między sobą. Cudownie było w końcu usłyszeć Radiohead na żywo, choć pozostał mi trochę niedosyt, ale chyba głównie przez to, że z ich koncertem wiązały się dość spore oczekiwania, które niełatwo było spełnić, uczestniczenie w bardziej performansie niż secie Arci było specyficznym przeżyciem, którego raczej nie spodziewałam się doświadczyć na festiwalu, fajnie było znowu poczuć energię Alison Mosshart, czy zobaczyć jak Foo Fighters bawią się z publiką. G-Eazy świetnie zakończył drugi dzień, a The Dumplings zaczęło trzeci (i cieszę się, że zagrali Osiecką). The Weeknd dał świetne show, żałuję, że z trylogii gra tylko Wicked Games i że publika była w dużej mierze dość przypadkowa, ale na pewno warto pomyśleć o wybraniu się na jego solowy koncert w przyszłości. Dziewczyny z Warpaint urzekły całkowicie, Moderat poradzili sobie z główną sceną i ze względu na zboczenie zawodowe muszę zauważyć, że był to też najlepiej zrealizowany wizualnie występ. Najmocniejszym punktem całego Openera okazał się dla mnie Kiasmos - chłopcy zrobili ze mną coś takiego, że stało się to wręcz duchowym, emocjonalnym przeżyciem. Fajnie było zobaczyć jak Taco wyrobił się na scenie albo że The XX ogarnęli wreszcie, że można nie tylko smęcić i stać w miejscu w ciemnościach. Dua Lipa na żywo wypadła świetnie, bardzo jej kibicuję, za to Lorde trochę zawiodła. No i Nicolas Jaar na sam koniec festiwalu totalnie pozamiatał, podobne doświadczenie jak na Kiasmos. Oprócz tego warto byłoby wymienić jeszcze Royal Blood, Grammatik, JMSN, Benjamina Bookera czy Kevina Morby'ego jako występy, na które warto było wpaść chociaż na chwilę. W tym roku udało mi się zaliczyć około 20 koncertów, dzięki czemu przebiłam w końcu pierwszą setkę artystów widzianych na żywo.

Oczywiście nie mogę zapomnieć o tym, że gdyby nie ludzie, to nie byłoby tego festiwalu i bardzo się cieszę, że udało mi się poznać kilka osób stąd, napić się piwa, pogadać. Największe podziękowania należą się jednak @Apollo_Vermouth i @The_ZoltArR za bycie najlepszymi partnerami koncertowymi ʕʔ

Ech, wrzucam jeszcze znalezione nagranie z koncertu Kiasmos i idę dalej być obolała i z depresją ;_;

#muzyka #opener
h.....e - Depresja pofestiwalowa uderza mocno i nie umiem dzisiaj kompletnie w życie,...
  • 12
@hyperparadise: Kiasmos, Nicolas - zgadzam się, wyszło kosmicznie. Moderat też dał świetny koncert, ale jakoś chętniej zobaczyłbym ich na tencie, bo ma idealny klimat na takie koncerty.
The xx także na duży plus, z każdą piosenką było coraz więcej Jamiego, no i publiczność dopisała. Szkoda tylko, że trwał zaledwie godzinę, dobrego materiału mają na dużo więcej.
Co do innych headlinerów - po The Weeknd niczego specjalnego się nie spodziewałem, więc chyba