Aktywne Wpisy
MiniKierownik +54
Murzyn rośnie jak na drożdżach, możecie mu wymyślić imię, komentarz z największą liczbą plusów wygrywa. Widać że to będzie chad wśród gołębi, gęste grube pióra będzie miał nawet na nogach, oczy typu Hunter eye wypatrują kukurydzy.
#smiesznypiesek #ptaki #heheszki #codziennymurzyn #golebie #dwudniowymurzyn
#smiesznypiesek #ptaki #heheszki #codziennymurzyn #golebie #dwudniowymurzyn
Rozmiary siusiakow to jest śmieszna sprawa, bo generalnie,tak szczerze,to większość bab ma gdzies czy wy macie 15 czy 19 cm whatever naprawdę xd, ale taka miałam rozkmine ostatnio, że to takie nie sprawiedliwie dawane,bo skoro chłop ma np 170 cm a drugi 200 cm to analogicznie, ten wyższy powinien mieć większego zaskrońca, a bardzo często jest na odwrót, zupełnie tak jakby Bóg nie dał cm u góry tylko rekompensate na dole XD
Dziś przychodzę do Was z bardzo miłą wiadomością, albowiem po pięciu latach wreszcie znalazłam odpowiedź na pytanie, dlaczego warto w życiu zrobić doktorat. Bo wiecie, mam takiego kolegę na uczelni, który uczy muzykologii i znacie takie powiedzenie, że muzyka łagodzi obyczaje? No więc to totalnie nie jest o nim. On ma cierpliwość labradora w fabryce kiełbasy, on najpierw mówi, a dwa lata później myśli, a jego nazwisko widnieje na większej liczbie skarg niż moje na fakturach na ciasteczka do biura, oczywiście pomijając ten moment, kiedy pracowaliśmy razem i przyszedł do nas nasz szef i spytał, dlaczego my nic nie robimy, a całą pracę wykonuje za nas kolega Ashmit, a myśmy na to powiedzieli, że my się po prostu bawimy w światową gospodarkę, to jest outsourcujemy wszystkie swoje usługi na Indie i ja do dziś uważam, że to był bardzo śmieszny żart, to znaczy myśmy się śmiali, nasz hinduski kolega się śmiał i tylko pani z komisji etyki się nie śmiała.
No i ostatnio ja spotkałam się w sali egzaminacyjnej ze swoim kolegą z muzykologii, bo musicie wiedzieć, że egzaminy w Irlandii wyglądają zupełnie inaczej niż te w Polsce, które ja pamiętam tak, że ja szłam na egzamin, a chwilę później salę akademicką wypełniała słodka melodia poprawnych odpowiedzi, a pan wykładowca bardzo był zadowolony, bardzo usatysfakcjonowany i mówił, że pani Janino, doskonała odpowiedź, wszystko bardzo dobrze, to będzie 3.0, a ja pytałam, czemu 3.0, a on mówił, że to dlatego, że nie kupiłam jego najnowszej książki, nie przyniosłam jego podobizny wystruganej z mydła, a na dodatek to ja mam dokładnie tak samo na imię jak koza sąsiada, co mu kiedyś zjadła sandała i podeptała gerbery, więc jemu się źle kojarzy.
By uniknąć studenckich samookaleczeń wywołanych nieudolnym struganiem podobizn swoich wykładowców z mydła, w Irlandii egzaminy są zarządzane przez zewnętrzne biuro egzaminacyjne, wystandaryzowane, anonimowe, a na samym egzaminie wykładowca danego przedmiotu nie może być obecny, żeby przypadkiem nikogo nie faworyzował. Oczywiście w moim świecie ta koncepcja jest zupełnie bez sensu, no bo ja jestem poważnym człowiekiem, oczywiście że nie kazałabym studentom strugać swojej podobizny z mydła, oni lepiliby mój pomnik z kokosowych draży, a włosy to chciałabym mieć z waty cukrowej, a uszy z pralinek.
Niemniej przez pierwsze 15 minut egzaminu wszyscy wykładowcy danego przedmiotu muszą być obecni w sali, na wypadek gdyby był jakiś problem z naszymi pytaniami, i to wygląda tak, że w jednej sali odbywa się 60 egzaminów z najróżniejszych dyscyplin i my stoimy, i czekamy, a wtedy okazuje się, że któryś tam wykładowca nie wpisał słowa bez którego całe pytanie nie ma sensu, komuś się wzory źle wydrukowały, ktoś tam zapomniał alfabetu i pyta czy poprawną odpowiedzią jest a, b, e czy h, no generalnie to w trakcie tych 15 minut z reguły wychodzi na to, że nie jesteśmy zbyt bystrzy.
No to jesteśmy w sali, 2000 studentów, 60 różnych egzaminów i tyle samo wykładowców stoi i czeka. Większość to z niepokojem czeka, oczywiście oprócz mnie, no bo ja co roku zadaję na egzaminie dokładnie te same pytania, słowo w słowo takie same, a jak człowiek zadaje od czterech lat dokładnie takie same pytania, to daje mu całkiem sporo czasu na ich dopracowanie, więc na efekty mojego geniuszu pedagogicznego nie trzeba było długo czekać, w tym roku zrobiłam tylko trzy literówki.
Stoimy, czekamy. Rozmawiam sobie z kolegą z muzykologii, a co rusz się okazuje, że któryś z wykładowców gdzieś tam popełnił błąd w swoim egzaminie. Filozofia zrobiła literówkę w imieniu Sokrates, to znaczy, że napisali Skrates i teraz dwustu studentów jest skonfundowanych i nie wie co to za filozof. Historia pomyliła daty i pyta o powstanie w 1918 roku, ale to w sumie nie był aż tak duży problem, bo tylko połowa studentów się zorientowała, że takowego nigdy nie było, a cała reszta już zdążyła napisać na jego temat trzystronicowy esej. Fizyce szło nieźle, bo kolega z fizyki to mi opowiadał, że oni to nawet mieli taki pomysł, żeby przeczytać ten egzamin (!!!) i sprawdzić, czy wszystko gra (!!!!!), no ale potem przypomnieli sobie, że istnieje internet i koty z chlebem na głowie, skutkiem czego jednak nie zauważyli, że wzory to im się wydrukowały tylko do połowy i do góry nogami.
No i my to tak obserwujemy ten pogrom pedagogicznego autorytetu, a im bardziej my to obserwujemy, tym bardziej denerwuje się mój kolega obok. On bardzo głośno się denerwuje, oto człowiek nieskrępowanie ekspresyjny jeśli chodzi o wyrażanie uczuć negatywnych, on mi opowiada, że boże mój, przecież to są wykładowcy akademiccy, WYKŁADOWCY AKADEMICCY, a nawet egzaminu nie potrafią porządnie napisać, wydrukować i sprawdzić, co to jest za banda baranów, przecież gdybyśmy kiedyś wszyscy znaleźli się na bezludnej wyspie, to wszyscy natychmiast byśmy pomarli, bo jeden by się zgubił na wycieczce dookoła palmy, a drugiemu źle by się wydrukowała instrukcja obsługi kokosa.
I on się tak strasznie denerwuje, przez piętnaście minut się denerwuje, a potem przychodzi do nas kolejny człowiek i pyta, czy możemy mu pomóc, bo tu jest taki egzamin, że studenci nawet nie wiedzą jak zacząć, bo pal licho pytania, tutaj to nawet polecenie nie ma sensu. No i ja czytam, i rzeczywiście, jest to dość skomplikowane, tam to było zdanie tak wielokrotnie złożone, że ja sama nie umiałabym takiego napisać (!!!), a logika w tym zdaniu to była taka trochę kulawa, a trochę pijana, w sensie, że odpowiedz na dwa pytania z pierwszej sekcji, ale tylko jeśli chodziłeś na zajęcia we wtorki, a jeśli chodziłeś w środy to wybierz sobie dowolne pytanie z sekcji trzeciej, a potem jeszcze obróć się trzy razy w lewo i stań na głowie, no generalnie bardzo to było skomplikowane i aż się prosiło o moją profesjonalną opinię, rzekłam więc:
- It makes no sense.
I tego było już dla mojego kolegi z muzykologii zbyt wiele. Ten oto egzamin był ostatecznym wiadrem soli w gorzkiej zupie irlandzkiej edukacji wyższej, on już w ogóle przestał nad sobą panować, you know why it makes no sense?! - krzyczy i macha rękoma - because the person who wrote this exam is a fucking moron, fucking moron!!!!! I on się tak denerwuje, i z pasją kartki przerzuca, żeby tylko dotrzeć do pierwszej strony tego egzaminu, na której napisane jest imię tego nieszczęśnika, który jeszcze chwilę temu miał rodzinę, labradora, plany na przyszłość, a już za chwilę spłonie na stosie własnej niekompetencji, który to stos osobiście rozpali mu mój kolega, jak tylko skończy przeklinać jego rodzinę do pięciu pokoleń wstecz.
- FUCKING MORON!!! - krzyczy dalej i przerzuca te kartki, przerzuca, szuka imienia tego fucking morona, aż w końcu przerzucił, my patrzymy, a tam na pierwszej stronie... jego własne nazwisko.
I właśnie dla tego momentu, moi drodzy, warto było robić doktorat.
Źródło: https://www.facebook.com/janinadaily