Wpis z mikrobloga

Zgodnie z zapowiedzią wrzucam relację z majówki na Białorusi - obok obiektywnych kwestii wizowo - dojazdowych dorzucam trochę osobistych odczuć ze Wschodu. Dla ułatwienia zacznę od krótkiego spisu treści:

1. Procedura wizowa
2. Wjazd na Białoruś
3. Kilka słów o białoruskich realiach – noclegi, ceny, transport, ludzie
4. Bardzo subiektywny miniprzewodnik
5. Pożegnanie z Białorusią

Tekst jest pisany trochę na gorąco, więc mogą znaleźć się w nim niedopowiedzenia. W razie czego bijcie w komentarzach, postaram się wszystko wyjasnić.

Na początek parę podstawowych informacji – jechaliśmy na 6 dni, wyjazd z Warszawy w piątek wieczorem pociągiem do Mińska, powrót w czwartek wieczorem z Mińska autobusem przez Wilno. Jechaliśmy w cztery osoby, bez większej możliwości wypożyczenia na miejscu samochodu. Studenci, tylko jedna osoba zna pi razy drzwi rosyjski.

Ceny biletów – w tamtą stronę jechaliśmy pociągiem za ok. 300 złotych, z powrotem autobusem za ok. 100. Ceny są płynne i da się znacznie taniej.

Disclaimer – post w wielu miejscach będzie ironiczny i prześmiewczy, ale to kwestia mojego stylu, samą Białoruś gorąco polecam! Nie zamierzam także wchodzić w politykę, chociaż swoje przemyślenia po tym tygodniu mam – jak coś to w komentarzach.

1. Procedura wizowa

Wiza na Białoruś nie jest potrzebna jeśli leci się do 5 dni samolotem albo jedzie do Grodna, w każdym innym przypadku trzeba się trochę przy tym napracować.

Istnieją dwa sposoby wyrobienia wizy – fizycznie w ambasadzie i drogą pocztową. Wybraliśmy oczywiście bardziej pewną i klasyczna wersję fizyczną. Jako, że mieszkamy na Śląsku załatwialiśmy wszystko w ambasadzie Białorusi w Warszawie, ale z tego co wiem wizy można wyrobić też w Białej Podlaskiej, Białymstoku i Gdańsku. Cały wyjazd był organizowany trochę na ostatnią chwilę, czyli zupełnie niepodręcznikowo jeśli chodzi o wschód, ale koniec końców wszystko się udało.
Żeby dostać wizę trzeba złożyć wniosek wizowy (do pobrania na stronie ambasady) wraz z paszportem. ubezpieczeniem oraz zaproszeniem na Białoruś. Zaproszenie to pismo od instytucji (w naszym przypadku hostelu), bądź osoby fizycznej oferującej nam nocleg na Białorusi. BARDZO ważna rzecz, na której się wyłożyliśmy – jeśli pierwszy nocleg macie powiedzmy 3 maja to wiza nie może być od daty wcześniejszej. Chyba, że pokażecie bilety na autobus albo pociąg z 2 na 3. Generalnie nie wyrabiają wiz na dni, na które nie ma potwierdzonego noclegu w hotelu albo potwierdzenia, że noc zostanie spędzona w środku komunikacji. Zakładam, że problem ten znika w przypadku zaproszenia od osoby prywatnej – wtedy można pozwolić sobie na więcej swobody. W związku z tym musieliśmy zmienić plan dotarcia do Mińska autobusem na wersję z pociągiem – pociąg przekracza bowiem granicę dokładnie o północy. Autobus natomiast ok 23 i (może trochę na wyrost) obawialiśmy się problemów na granicy mając wizę dopiero od dnia następnego. Wchodząc do ambasady warto mieć wszystko dopięte na ostatni guzik – w środku nie można korzystać z telefonów. Niemniej, pracownicy ambasady są bardzo przyjaźni, w razie problemów pomogą wypełnić wnioski wizowe albo podpowiedzą co należy wpisać. Jeśli jesteście studentami pamiętajcie, żeby w miejscu pracy wpisać nazwę uczelni, a jako zawód – student.

Po złożeniu wniosku wizowego należy udać się do położonej 500 metrów od ambasady placówki banku Millenium i zapłacić 25 euro za wizę. Z potwierdzeniem zapłaty udajemy się po odbiór wizy nie wcześniej niż po 5 dniach roboczych. Istotna rzecz – nie próbujcie się nawet dodzwonić do ambasady XD Nic Wam nie powiedzą, ewentualnie trochę sobie pokrzyczą po swojemu i stwierdzą że nie mogą udzielać takich informacji. Zupełnie przeciwieństwo pracowników wydziału konsularnego, w którym wyrabia się wizy. Prawdopodobnie mają po prostu ostre zakazy dotyczące komunikacji telefonicznej i są sprawdzani.
Wizy można odbierać w dni robocze między 15 a 16. Pokazuje się po prostu dowód wpłaty z banku i odbiera paszporty. Nie trzeba robić tego osobiście, jedna osoba spokojnie może podejść bez upoważnień. Generalnie nie ma chyba możliwości, żeby uwalili Wam wniosek, o ile nie jesteście kryminalistami albo nie macie kontaktów z białoruską opozycją. My trochę popłynęliśmy, bo odbieraliśmy wizy na 3 godziny przed odjazdem pociągu. No, ale udało się.

Do ambasady najłatwiej dojechać autobusem z centralnej na Wilanów, numer 519. Budynek znajduje się kilkaset metrów obok przystanka końcowego, po drodze można jeszcze znaleźć ubezpieczenia AXA. Biznes się kręci. Samo ubezpieczenie najlepiej brać właśnie z AXY – kosztuje 24 złote. Pamiętajcie, żeby kopię umowy mieć ze sobą na Białorusi.

2. Wjazd na Białoruś

Tutaj najlepszą opcją jest i długo jeszcze będzie pociąg. Poznani na Białorusi turyści z Polski opowiadali nam o 6 godzinnym czekaniu na przejściu granicznym dla samochodów. Autobusy są mniej trzepane, ale chyba też mają trochę dłuższy postój. Natomiast pociąg jest sprawdzany bardzo szybko, a kontrola bagażowa nie jest jakaś super dokładna (ogólnie o to byliśmy najbardziej posrani, a okazało się że na chama dalibyśmy radę wwieźć tam nawet ulotki Solidarni z Białorusią). Istnieją obostrzenia na alkohol i pewnie parę innych rzeczy ale nie znam ich, bo na bogów po co wozić drewno do lasu? Oczywiście jest to także pierwszy raz kiedy nasi bracia za #!$%@? nie rozumieją w innym języku niż rosyjski. Jeśli zagadacie po angielsku to nauczycie się pierwszych białoruskich przekleństw, polski działa podobnie. Dają do wypełnienia kartę imigracyjną (podobne informacje co na wniosku wizowym, ale każą podać też numer wizy więc warto go sobie zapisać wcześniej, paszporty na czas kontroli są bowiem zabierane). Kartę trzeba mieć cały czas przy sobie podczas pobytu na Białorusi i oddać ją przy wyjeździe. Po trwającej 15-30 minut kontroli jedzie się do Brześcia na zmianę podwozia – najbardziej upierdliwą część podróży koleją, chociaż maszyneria w dokach robi przez parę minut fajne wrażenie. Do Mińska dojeżdża się około godziny 7, można więc od samego rana zacząć zwiedzanie.

Tyle jeśli chodzi o dojazd na Białoruś. Wyjazd opiszę w ostatnim punkcie, natomiast teraz kilka informacji o komunikacji, ludziach i atrakcjach turystycznych.

3. Kilka słów o białoruskich realiach – noclegi, ceny, transport, ludzie

Na wstępie należy jasno zaznaczyć, ze Białoruś jest krajem zupełnie nieprzygotowanym na przyjmowanie turystów. Nie potrafią robić atrakcji turystycznych, nie są zbytnio zainteresowani ułatwieniem dojazdu do nich i przede wszystkim nie są chyba świadomi tego, co w ich kraju warto zobaczyć a czego nie. My z drugiej strony jesteśmy dość nietypowymi turystami, bo bardziej jarał nas stadion BATE Borysów niż tysięczny identyczny dworek polskiej szlachty. Wszelkie atrakcje spoza karty „Twierdza Brzeska, Nowogródek, Grodno” trzeba oczywiście zdobywać na własną rękę spotykając się z reakcją „ale po co Wy tam jedziecie? XD”.

Zacznę może od samych ludzi. Białorusini są niezwykle przyjaźni i pomocni. Starsi ludzie czasem wręcz do porzygu. Przykładowo, kiedy w Nieświeżu mieliśmy problem z ogarnięciem powrotu do Mińska pomagał nam cały dworzec, a było to jakieś 15 osób. Full opcja, włącznie z pomocą przy zamawianiu taksówki czy kupowaniu biletu. Warto znać podstawy rosyjskiego, bo dzięki nim i wolnej, wyraźnej polszczyźnie można się ze wszystkimi dogadać. Bardzo mało ludzi w centrum kraju zna polski, ale sporo osób go rozumie. W Brześciu spotkaliśmy nauczyciela akademickiego, który zaprowadził nas parę kilometrów z centrum do twierdzy, opowiadając przy tym po polsku o historii miasta. Ludzie z hostelu też byli bardzo pomocni przy szukaniu informacji o pociągach, autobusach itd.

Co do hostelu i generalnie masy innych miejsc, to przypominają mi Polskę lat 80-tych z opowieści rodziców, której pozostałości widywałem jeszcze jako dziecko wychowując się na wsi i jeżdżąc na tanie mazursko-bałtyckie wakacje. Jeśli szukacie wygodnych łóżek, czystych łazienek i ręczników w pokoju to walcie do Hiltona czy innego Radissona. To znaczy nie wiem jak jest w hotelach, my byliśmy w hostelu gdzie jak wiadomo pobyt robią ludzie a nie warunki. Ludzie byli różni – od bardzo fajnego Rosjanina i trochę tajemniczego Niemca-imprezowicza po typowych #!$%@? ruskich, którzy nie potrafili nawet przywitać się po angielsku Grr.

Ceny. Największy paradoks. Kraj jest obiektywnie bardzo biedny, a ceny żywności czasem nie odbiegają od polskich. Szczególnie w knajpach czy sklepach w centrum Mińska. Ale to jest Rosja, nie Bruksela, tam się zagryzania nie popiera. Wódka – 15 zł za pół litra, najlepsze białoruskie piwo Lidskoye – ok. 4,5 zł za litr. W knajpie, do której zabrała mnie poznana Pani Białorusinka drinki były po 24 złote. Co mnie zdziwiło – dość oszukane bo wypiłem dwa mocne i mnie nie ruszyły. Ewentualnie jestem po prostu alkoholikiem. W centrum Mińska można znaleźć sporo fast-foodów, ale naprawdę warto spróbować lokalnego jedzenia ze sklepików i piekarń rozlokowanych w całym mieście, nawet jeśli nie wyglądają jakby miały dostać pozytywną ocenę sanepidu.

Rok temu miała miejsce denominacja, więc zamiast w milionach płaci się w rublach wartych 2 złote. Przykładowe ceny mogę zamieścić gdzieś w komentarzu ale tak jak pisałem – najczęściej to 3/4 polskich cen, absolutnie nie jest tam tanio.
Jeśli chodzi o transport, to z opcji pociąg, bus, taxi, stop nie testowaliśmy tylko ostatniej – mieliśmy zbyt napięty grafik by ryzykować. Pociągi są bardzo wygodne i nowoczesne, coś jak nasze Darty. Jeżdżą szybko, ale rzadko – z reguły ramy naszego zwiedzania wyznaczała godzina odjazdu ostatniego pociągu. Często była to 16-17. Nocne też się zdarzają, ale tutaj znowu pojawia się problem co robić przez 10 godzin w mieście, w którym jest jeden zamek. Przykładowe ceny biletów – do Brześcia 7 rubli, do Borysowa czy Haradziei po 4.

Autobusy są ciut mniej wygodne i droższe od pociągów, ale za to dojeżdżają w więcej miejsc, szczególnie tych turystycznych. Za autobus do Nowogródka płaciliśmy 8 rubli za łeb. Sporo, ale na naszą kieszeń znośnie. Ceny za taksówki są z kolei niewielkie, o ile składa się w kilka osób.

Białoruś jest krajem bardzo uporządkowanym, zaskoczył mnie powszechny nawyk zatrzymywania się przed pasami, chyba tylko raz czy dwa w centrum Mińska ktoś nas nie przepuścił przez jezdnię. Ulice są czyste, regularnie patrolowane przez milicję i wojsko, które jednak zupełnie nie ingerują w życie ludzi. Dużym problemem na mieście bywa za to powszechna nieznajomość angielskiego, nawet w takich miejscach jak restauracje czy drogie sklepy (mają salon SuitSupply!).

Opis nie byłby pełny gdybym nie wspomniał, że mają tam naprawdę ładne laski. Jak to stwierdziliśmy, z takimi rakietami nie dziw, że Ruscy mieli jeden z lepszych programów kosmicznych na świecie. Natomiast same kontakty towarzyskie wydają się łatwiejsze do nawiązania niż w Polsce, ale ja ogólnie uważam że miewamy strasznego kija w dupie na tle Europejczyków. Umówić na wieczór udało mi się raz, ale wykorzystałem tę okazję głównie do pogadania o Białorusi.

Teraz trochę o miejscach, które odwiedziliśmy.

4. Bardzo subiektywny miniprzewodnik

Zacznę od Mińska, w którym spaliśmy i z którego ruszaliśmy na podbój kraju. Centrum miasta robi P O T Ę Ż N E wrażenie. Warto pamiętać, że obok naszej Warszawy Mińsk był w TOP3 zniszczonych po II WŚ miast i został odbudowany z wielką pompą w stylu socrealistycznym. Muszę przyznać, że tak jak wielkim fanem socrealizmu nie jestem, tak Mińsk jest po prostu piękny. Można z czystym sercem poczuć się małym w starciu z wujkiem Stalinem i prezydentem Białorusi. Spacerowe must-see to Praspiekt Niezależności (czy jakoś tak, ich język to zrozumiała dla nas mieszanka rosyjskiego z polskim) startujący spod P O T Ę Ż N E G O Lenina (10/10 w skali Lenina) i budynków rządowych Białorusi i wiodący w kierunku, no a jakże, placu Zwycięstwa z niegasnącym ogniem i obeliskiem ku czci Armii Czerwonej. Po drodze spotkacie cyrk, Pałac Republiki, teatr, kilka przyjemnych parków no i Pałac Prezydencki. Aha, jedna rzecz. Jeśli ktoś woli być dead than red to nie polecam Mińska ani w ogóle Białorusi bo tylko zarzygacie im ulice. Pomnik Dzierżyńskiego pod siedzibą KGB na ulicy Niezależności jest palce lizać. Zapomniałbym, obok Włodka stoi katolicki Czerwony Kościół, w którym odprawiane są msze po polsku. Pod Włodkiem natomiast rozciąga się wielka, podziemna galeria handlowa. To się chyba globalizacja nazywa.

Odbijając na lewo za mostem nad Świsłoczą parkiem dojdziemy do Wyspy Łez, pomnika ofiar II WŚ. Jeszcze dalej znajduje się Park Zwycięstwa (ewentualnie Wolności albo Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, te trzy nazwy używane są tam zamiennie i wyłącznie) z obeliskiem ku czci… a z resztą, powtarzam się. Jest tam też muzeum WWO, którego niestety nie zdążyliśmy ogarnąć :< Zaraz obok Wyspy Łez znajdziecie urokliwą dzielnicę XIX-wiecznych kamienic, gdzie polecam zajrzeć do orientalnej knajpy Szaichana, maja bardzo dobre gruzińskie i uzbeckie dania. Wracając znowu na drugą stronę rzeki trafiamy do centrum biznesowego i okolicy zwanej Nyamiha – tam znajduje się główne zagłębie barowo-klubowe Mińska.

Wygodnym sposobem poruszania się po Mińsku jest metro. Jeden przejazd kosztuje 60 kopiejek, czyli złoty dwadzieścia. Metro jest niezbędne jeśli chcemy dojechać do Biblioteki Śląskiej x3, czyli Biblioteki Narodowej (bryła faktycznie przypomina mi tę z mojego miasta). Na 23 piętrze znajduje się taras widokowy, z którego nic nie widać bo jest zabezpieczony pleksi i kratami żeby ludzie nie skakali. Czyli warszawski PKiN czy też sztokholmskie Gondolen bis, tylko że na Białorusi faktycznie mają więcej powodów żeby skakać.

Poza centrum niestety Mińsk zrobił na mnie takie wrażenie jak zdecydowana większość białoruskich miast. Przygnębiające, brzydkie blokowiska przedzielone gdzieniegdzie jakimś nowoczesnym budynkiem, szeregi identycznych sklepów i ulic. Nie żeby Polska wyglądała o wiele lepiej, w mojej okolicy tysiące ludzi mieszka w gorszych warunkach. Tam chodzi raczej o zupełną monotonię krajobrazu, nawet mieszkając w ładnym trzypokojowym mieszkaniu na jednym z mińskich osiedli #!$%@?łbym się chyba po roku. Niemniej – turystycznie jest to „solidne” przeżycie.

W pierwszy dzień ruszyliśmy od razu do Nowogródka, jak na Polaków przystało :P Po trzygodzinnej podróży autobusem (pociągi tam nie dojeżdżają) trafiliśmy do fenomenalnej knajpy Walerija zaraz obok nowogródzkiego dworca – serio, #!$%@?ć Mickewicza, zjedliśmy tam najlepsze podczas całego pobytu draniki (placki ziemniaczane będące narodową potrawą Białorusi). Miasto jest do zrobienia w 1,5 – 2 godziny na nogach, zaczynając od meczetu, idąc przez katolickie i prawosławne kościoły aż do dworku rodu Mickiewiczów. Jeśli myślicie, że w muzeum Mickiewicza ktoś mówi po polsku no to źle myślicie. Jestem bardzo daleko od nacjololo ale czułem się zniesmaczony. Samo muzeum takie jak i wszystkie inne w tym kraju – macie obrazki na ścianie i oglądajcie XD. Dalej na północ od dworku jest park z pomnikiem Adama i kopcem Mickiewicza. Weszliśmy na niego z nadzieją na zajebistą panoramę ale zobaczyliśmy tylko zajebiste drzewa które Białorusini posadzili przy kopcu od strony miasta XDDDDDDD W parku znajdują się też ruiny zamku, w którym odbył się chrzest Litwy. Stoją tam jakieś rusztowania, ale nie wiem czy to odbudowa ruin, czy powstrzymywanie ich przed zawaleniem. W skali Lenina Nowogródek stoi nisko, bo nie ma tam pomnika a jedynie popiersie. Aha, będąc w Nowogródku należy koniecznie zaliczyć kibel na dworcu. 35 kopiejek kosztuje wejście. Protip – odlejcie się jednak raczej pod drzewem.

Następnym celem na naszej mapie były Mir i Nieśwież. Dwa naprawdę piękne polskie zamki. Szczerze – jarające nas średnio, jako że nie było wśród nas fanów ani biegania po zamkach, ani polskiej szlachty. Dojazd z Mińska do obu z nich to już dwubój, bo najpierw jedzie się pociągiem do stacji Haradzieja, a następnie autobusem, taksą lub stopem do Nieświeży i Miru. Obie miejscowości są oddalone o 15 kilometrów od Haradziei. Żeby było łatwiej – lezą idealnie po przeciwnych stronach. Za 12 rubli podjechaliśmy taksą do Nieświeży, bo dworzec autobusowy wydał nam się zamknięty. Park zamkowy i sam zamek to świetna sprawa jeśli jest ciepło, w naszym przypadku nie było więc nie rozwinęliśmy zbytnio turystycznych skrzydeł. Na zamku nie byłem – bilet kosztował 26 złotych, za 26 złotych znając już jakość białoruskich muzeów to ja wolę kupić litr wódki XD. Niemniej sam dziedziniec, który można zobaczyć bez biletu jest ładnie odrestaurowany. Wiecie co jeszcze stoi na zamku? Nie, nie pomnik Lenina. Armii Czerwonej XD

Do Miru nie pojechaliśmy. Sam zamek widzieliśmy, bo autobus do Nowogródka się pod nim zatrzymał. Po przeczytaniu, że w muzeum zamkowym można obejrzeć np. plastikową szynkę uznaliśmy, że nasz czas i pieniądze są jednak zbyt cenne. Po małych perypetiach wróciliśmy do Mińska sprawdzając przy okazji, czy można pić w autobusach. Można, ale nie polecam, bo nie ma postojów na toaletę.

Wieczorem musieliśmy podjąć dramatyczną decyzję – robić Grodno czy nie robić Grodna. Ogólnie dojazd tam trwa dość długo, a samo miasto można ogarnąć bez wizy. Uznaliśmy, że w takim razie planowany dzień na Grodno poświecimy na ruszenie w głąb kraju. Wybór padł na Borysów – fanami zamków nie jesteśmy, ale fanami piłki już owszem.

Borysów był pierwszym solidnym zetknięciem z miastem pełnym wielkich kombinatów przemysłowych i fabryk. Nas interesowały dwa konkretne miejsca – bateria stacjonowania wojsk Napoleona nad Berezyną, gdzie odbyła się jedna z najsłynniejszych bitew epoki napoleońskiej i Borisow Arena. Na stadion wzięliśmy taksówkę z dworca, bo znajduje się na rubieżach miasta (znowu 12 rubli włącznie z 15 minutowym czekaniem i powrotem na dworzec). Stadion jest mega, futurystyczna bryła przypominająca trochę ptasie gniazdo położona w środku lasu. Architektonicznie warto też zobaczyć piękny stadion Dynama w Mińsku, ale jego piękno jest bardziej przedwojenne. Odwiedziliśmy fan shop BATE, szalik -30 złotych, koszulka – 150. No cóż. Chociaż zapalniczka była za piątaka. Zabrakło nam czasu by zobaczyć stare miasto z synagogą i paroma kościołami. Niemniej widzieliśmy takie atrakcje w każdym innym mieście na Białorusi. Borysowski rynek to z kolei mocne 7/10 w skali Lenina. Po samym mieście trochę widać, ze fasadowo jest doinwestowane i nie sądzę, by tak samo wyglądało 10 lat temu. Nawet mini park linowy tam mają!

Na koniec został nam jeszcze Brześć. To wyprawa na cały dzień – wyruszyliśmy z Mińska o 6:12, wróciliśmy po 22. Polecam wziąć w stronę Brześcia wagon sypialny, jest niewiele droższy od zwykłego a komfort jazdy nieporównywalny. Tzn. tam w sumie wszystkie są sypialne, ale jedne przechodnie a drugie nie. Te z kabinami nazywają się coupe, te bez plackarta. Jeśli chcecie się wyspać polecam to pierwsze. W Brześciu powitał nas deszcz i pomnik Adama Mickiewicza, których na Białorusi jest sporo. Nasz wieszcz zajmuje chyba drugie miejsce po Leninie i ojcu języka białoruskiego Franciszku Skarynie. Zaraz obok dworca znajduje się cerkiew, w której podpisano słynną unię brzeską. Na rynku trzeba było wzywać karetkę do kompletnie pijanej kobiety, która swoim zachowaniem zdecydowanie obraziła majestat pana dumnie wskazującego ręką na kościół (średnio przemyślany pomnik, ale still 8/10 w skali). Jak wspomniałem, do twierdzy zaprowadził nas mówiący biegle po polsku nauczyciel. Twierdza jest w końcu czymś na Białorusi, co jest turystycznie #!$%@? perfekcyjnie. Wchodzi się przez bramę w postaci gwiazdy, w której usłyszeć można Świętą Wojnę w wykonaniu Chóru Aleksandrowa. Nad twierdzą góruje potężny obelisk i gigantyczny pomnik przedstawiający ludzką głowę. Wokół można pooglądać czołgi, częściowo zniszczone umocnienia no i stanąć nad granicznym Bugiem. Na terenie twierdzy brzeskiej można też kupić wszelkie pamiątki związane z ZSRR. Popiersie Stalina – 14 rubli, plakaty z okresu WWO – 1,50, naszywki,
  • 55
  • Odpowiedz
@sull1v4n: byłam kilka dobrych lat temu w Mohylewie, autokarem. Nie trzepali nas bo jechałam z chorem, w którym kiedyś śpiewałam. Pamietam, ze na ulicach było bardzo szaro, depresyjnie. Na śniadanie, obiad i kolacje dostawaliśmy ziemniaki plus cos na wymianę, a to jajko a to parówka. Schudłam przez te kilka dni :) ale najpiękniejsze co mi zapadło w pamięć to LUDZIE :) byli przekochani, jak tylko usłyszeli ze mówimy po Polsku
  • Odpowiedz
@sull1v4n: Jak chcesz miniprzewodnik po lubelskim to ci sklecę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Tak jak napisała @TSP89 - TERESPOL ale warto też przeprawić się promem samochodowym w Niemirowie, zobaczyć mizar w Zastawki i Studziance, spływ katamaranem na trasie Terespol-Kodeń i wiele wiele innych... :)
  • Odpowiedz
Ulice są czyste, regularnie patrolowane przez milicję i wojsko, które jednak zupełnie nie ingerują w życie ludzi.


@sull1v4n: Bez przesady z tym brakiem ingerencji. Ostatnio ludzi z czystymi białymi kartkami zgarniali z ulicy, bo to już jest tam protest.
  • Odpowiedz